sobota, 31 października 2015

Na luziku z przyjemnością...

Zwyczaje męka czy przyjemność?
Nadchodzą jakieś święta i myślimy znowu robota.
Mamusia nauczyła, trzeba posprzątać, umyć, wytrzepać,
wytrzeć, wyfroterować, poukładać, wypolerować, ugotować,
podać, pozmywać...........paść.
Ja jako nieodrodna córa swojej matki pierwsze kilka świąt
stosowałam i wymagałam od siebie doskonałości - doskonałej
do skonania.
Od obłędu uratował mnie Wspaniały, który do zwyczajów
ma stosunek delikatnie mówiąc obojętny - ambiwalentny (coś się lubi
i nie lubi).
Jego podejście do świąt uzmysłowiło rozszalałej początkującej
pani domu, że można inaczej i spokojniej.
Powinnam ugotować, bo rodzina raczej u mnie spędza
wigilię i Wielkanoc, ale karp nie musi być bo ja nie lubię,
dzieci nie jedzą i nic się nie stanie jak pod obrusem
nie będzie sianka, a okien nie umyję bo mróz i katar nie jest
mile widziany.
Trochę trwało zanim zrezygnowałam z wielkiej choinki
to była moja największa słabość.
Mniejsza też ładna i spełnia swoją rolę.
Z wiekiem stwierdzam ze zdumieniem, że święta sprawiają
mi coraz większą przyjemność.
Odkąd przejęłam funkcję rodzica nad moją mamą,
nie muszę chodzić na cmentarz 1 listopada
o godz.15 - bo msza i ktoś musi być przy grobie,
tylko idę wieczorem, bo to święto
"światła i pamięci" i sprawia mi to przyjemność.
Teraz święta są dla mnie, spędzam je na luziku,
tak jak lubię, jak mi wygodnie.
W związku z tym produkcja kołdunów się odbyła.
To taka tradycja, że przed pójściem na cmentarz zjadamy
na rozgrzewkę porcję kołdunów.
Robiło mi się fajnie bo chciałam, a nie musiałam.

                       
                           
                             

                             
 
                             

                  Ktoś powie lepiej kupić gotowe, ale my lubimy te swojskie, a ja na luziku
                  z własnej i nieprzymuszonej woli zrobiłam.

piątek, 30 października 2015

Bez wątpliwości On.

                             

Pytanie z serii głupich, ale odpowiem.
Wskrzesiłabym Freddiego.
W zasadzie w każdym stylu muzycznym znajdę coś
dla siebie.
Ważna jest dla mnie na równi muzyka i tekst.
Ponieważ nie znam j. angielskiego, polskich piosenek
słucham przede wszystkim dla słowa, dokarmiają mi mózg.
W Piosenkach "nie polskich" skupiam się na  muzyce i interpretacji,
one pobudzają moje emocje.
Kiedy Freddy Mercury śpiewa wpadam w zachwyt nad tym co można
zrobić z głosem. Uwielbiam jego teatralność, rozmach z jakim poruszał
się po scenie.
Freddy był nieśmiały i skryty, na scenie zmieniał się panował
nad publicznością.
Najbardziej lubię teledysk gdzie śpiewa w duecie z Montserrat Caballe'
piosenkę "Casablanka".
A pamiętam jak koleżanka z liceum pierwszy raz puściła mi "Queen"
na magnetofonie szpulowym i pokazała zdjęcie Freddiego w kostiumie arlekina.
Zdziwiłam się co ona w nim widzi i słyszy?
No i proszę, a teraz chętnie bym go wskrzesiła.....

PS
Gdyby można było jeszcze, to poproszę o Janis Joplin bo chciałabym
usłyszeć "Summertime" na żywo.



czwartek, 29 października 2015

Bo fantazja, fantazja, bo fantazja jest od tego......

Jak ja lubię w dzieciach te pokłady wyobraźni, które pozwalają im
z łatwością wkraczać w świat fantazji.
                                          W jednej chwili mogę być piratem
                 

             
                                                   A za chwilę astronautą.

                             

 Plecak okazał się być hitem bo ma ognie odrzutowe i być może da się polecieć
na Marsa.

                                           

Obecnie kostium astronauty przekwalifikowany został na strój szturmowca
z "Wojen Gwiezdnych".
Mój najstarszy potomek fan "Wojen Gwiezdnych" trochę załamany bo jego
syn stanął po złej strony mocy i zafascynował się Lordem Vaderem.
Ja rozumiem mojego wnuka, w końcu Lord Vader ma najlepszy strój.
Każda szmatka, sznurek, patyk, karton jest pretekstem do stworzenia
historii.
Ja wiem, że człowiek nie może i nie powinien być całe życie dzieckiem,
ale tę odrobinę powinien w sobie zachować i pielęgnować.
Niech w nim zostanie ciekawość świata, odrobina fantazji to pomoże
mu dobrze odgrywać rolę dorosłego, która do łatwych nie należy.

                             

                             
                                                     
                               



                              

                                                     

środa, 28 października 2015

Światło.

Światło odgrywa w moim życiu ogromną rolę.
Należę do gatunku ptaków gniazdujących,
wiję gniazdo wykładam piórkami.
Lubię dom w którym jest ciepło i przytulnie.
Nie lubię minimalizmu i ascezy.
Lampki, lampy, sznurki światełek, świece, świeczniki,
żyrandole są dla domu tym czym biżuteria dla kobiety.

                       

                             
Blask świec uspakaja, stwarza poczucie bezpieczeństwa.
Nie agresywne światło wygładza zmarszczki, zaciera kontury.

                               

Zużywam spore ilości świec, palę je bez okazji i przy okazji.
Wspaniały twierdzi, że kiedyś spalę chałupę.
                             

Mój ulubiony świecznik zawsze jest ubrany stosownie do okazji, na Wielkanoc
na żółto, na Boże Narodzenie na czerwono.
W kuchni często palę świece dla tych których już niema.
                             
                             
                             

Nawet wtedy, kiedy zdarzy się awaria i wyłączą prąd,
wolę zapalić świece niż włączyć latarkę.
Zauważyliście, że kiedy zabraknie prądu i zapalimy świecę to czas spowalnia?
Kiedy byłam w Szwecji podobało mi się, że w prawie każdym
oknie jest wystawione jakieś światło podobno to tradycja z dawnych czasów,
kiedyś kiedy domy w Szwecji stały w dużej odległości od siebie
na pustkowiach, lampy po zmroku oświetlały wędrowcom drogę.

                             
               
                                   1 listopada to święto dla mnie szczególne.
                                   Cmentarz koniecznie wieczorem.
                              Święto zmarłych to dla mnie święto pamięci i światła.




wtorek, 27 października 2015

Mów mi panie ojcze.

Wymyśliłam sobie, że pokażę mojego tatę, niech zaistnieje
w wirtualnej rzeczywistości.
Taka forma wskrzeszenia .
Niby go nie ma, ale nie ma dnia żebym o nim nie pomyślała.
Na moje.
- Oj tatooo
Odpowiadał.
- Mów mi, panie ojcze.
To było nasze hasło.
Zawsze był koło mnie wyciągał ze szkolnych tarapatów i wierzył we mnie.
Szczególnie panie nauczycielki go uwielbiały, może dlatego musiał
często stawiać się w sprawie postępów córki.
Jaki był?
Najszczęśliwszy w otoczeniu rodziny i przyjaciół.
Uwielbiał jak się działo, była impreza, zamieszanie, śpiew i taniec.
Mój Wspaniały często wspomina jak musiał się przemykać do mnie.
Łatwo nie miał, ale podkreśla, że to było fajne, musiał się postarać.
Tato w młodości był kolarzem, jeździł z Królakiem.
Uwielbiał las, jeziora, przyrodę i Boże Narodzenie.
Jeśli miał wady to jakie to teraz ma znaczenie.
Wolę pamiętać jak uczył mnie tańczyć, wbijać gwoździe, malować.
Jak wyszłam za mąż to nie umiałam gotować, ale wytapetować pokój
i owszem.


Umiał zrobić coś z niczego i przekazał mi to w spadku.
Potrafił być nieznośny, ale wszyscy go lubili, a rodzina kochała.
Tak sobie myślę, że tam po drugiej stronie tęczy szykuje dla nas domek
i czeka na nas razem z najwierniejszym z wiernych......
                             

                                                                       Misiek


         Oraz tłumem ludzi i zwierzaków którzy byli w moim życiu, ale już ich niema...........




poniedziałek, 26 października 2015

Odchodzę i co roku wracam......

Mieszkam nad morzem.
Lubię szum morza, jego bezkres, lubię spacerować brzegiem.
                           
Ale  moją wielką słabością, nie moją wielką miłością są kaszubskie jeziora.
                           
                   
Wszystkie moje wakacje od poczęcia są związane z jeziorem wdzydzkim.
Kocham widok skrzącej się od słońca tafli jeziora, uwielbiam zapach wody.
Muszelki, kamyki, pióra łabędzi znalezione na brzegu  znoszę do domu co roku.
                             
                               

 Pan łabędź jest świetny, nie pozwoli przejść brzegiem, syczy i straszy.
W końcu on tu rządzi to jego dom, ja tu jestem tylko gościem.

                               
A tak skubany śpi, wmawiam sobie, że co roku spotykam tego samego łabędzia.
Witam go jak starego znajomego.                    
I kiedy letnim wieczorem siedzę na tarasie domku, patrzę na jezioro,
                           to niezmiennie powtarzam....
                         
                            "Tyś jest jezioro moje,
                             ja jestem twoje słońce,
                             światłami ciebie stroję,
                             szczęście moje szumiące.
                             Trzciny twoje pozłacam.
                             Odchodzę. I znów wracam.
                             Miękko moim kędziorom
                             w twych zielonych szuwarach.
                             O, jezioro, jezioro
                             piękniejsze niż gitara....."
                                                                     Gałczyński

                       

Wariatka ze mnie straszna, nagrałam szum fal i puszczam sobie przed snem,
i czekam, czekam, czekam na lato......

                           

niedziela, 25 października 2015

Wspomnienia jak lawa gorące...

Codziennie niezmiennie zajmuję się dwoma naszymi mamami - prababciami.
Jedna prababcia jest po wylewie słabo mówi i nie czyta, mieszka z nami.
Druga traci pamięć, ale jest jak na razie prababcią dochodzącą, pewnie wyląduje
niedługo w naszym wielopokoleniowym ulu.
Obie niedosłyszą. Jedna nosi aparat słuchowy, druga nie chce nosić,
(argument-nie będziesz ze mnie robić staruszki-o Światowidzie)
Prawie codziennie słyszę uwagi - znowu krzyczysz na babcie, o Światowidzie...
Ja nie krzyczę, ja głośno mówię, dostosowuję się.
Uważam, że mam duże umiejętności adaptacyjne do rzeczywistości,
która mnie otacza.
                         
                         
Bez tej umiejętności byłoby zwariować.


Ponieważ prababcie są u mnie prawie codziennie wymyślanie dla nich rozrywek
to sztuka sama w sobie.
Największa radość to wyjście, do jak największej świątyni konsumpcji,
koniecznie z McDonald's.
Tak więc jedziemy, przytwierdzam jedną do wózka, druga tupta obok
i tak dzielnie ciągniemy się po sklepie.
Co ja wezmę do ręki, każda prababcia musi też obejrzeć.
Czasami odrywam, którąś od jakiegoś słoiczka, który staje się przedmiotem
pożądania nie ze względu na zawartość, ale ze względu na wygląd.
Tak sobie myślę, że mogła bym założyć przedszkole dla "najstarszaków"?.
Jak już mam przetrenowane na dwóch, to chyba dałabym radę większej
gromadce.
Najczęściej jednak siedzimy w kuchni i gotujemy obiad, tzn ja gotuję, prababcie
wspominają. omawiają pogodę, licytują się która ma więcej tabletek do zjedzenia.
Ogólnie irytują, wkurzają, rozczulają, rozśmieszają.
Co chwilę pada pytanie, kiedy pojedziemy na cmentarz?
Prababcia słabo mówiąca powtarza, jarzyny, jarzyny, pomidor, pomidor, ja wiem,
ale nie umiem powiedzieć.
Prababcia słabo pamiętająca siedzi i pisze, zapisuje wszystko, o której przyszła,
co zjadła, o której zjadła tabletkę.
Ot taka codzienna rutynka.

                
To moja prababcia kuchenna pilnująca podręcznej łyżki do mieszania w garnku.
(też przywleczona z wygrzebków)

Parę dni temu na wygrzebkach (wygrzebki - pan z graciarnią na rynku) dostrzegłam co?
ano projektor do wyświetlania slajdów (to takie zdjęcia nie wywoływane na odbitce tylko wyświetlane z kliszy na ekran). Potargowałam się z panem i przytargałam do domu.

                             

Ekran od dziedziczony po tacie mam.
Urządzę seans wspomnień.
Sobie już urządziłam, trochę się wzruszyłam, te stare urządzenia posiadają magię.
W łazience mam stary magnetofon, jak się kąpię to puszczam Cohena.
To nic, że taśma trochę wyciągnięta spowalnia i lekko zawodzi, mi to nie przeszkadza.
                           
                                                   "Tańczmy po miłości kres"




sobota, 24 października 2015

Skórka za wyprawkę czyli ekonomia przede wszystkim.

Moja prywatna "winnica" obrodziła w tym roku nad podziw.

             

                               Szczep winogron ma już prawie trzydzieści lat, rodzi co roku
                               sumiennie i obowiązkowo.

                           

Z reguły zostawiam owoce dla szpaków i innych owocojadów.
Jednego roku zrobiłam sok.
W tym roku zaczęłam smęcić Wspaniałemu,
- a może zrobimy wino?

Wzrokiem łypnął i policzył:
    a/ kupno baniaka - koszt.
    b/ woda do mycia winogron - koszt.
    c/ rurka do bąblowania - koszt.
    d/ cukier - koszt.
    e/ paliwo za dojazdy - koszt.
    f/ moja roboczogodzina - bezcenna.
    g/ kosztu korka nie doliczył.
Podsumowanie wg Wspaniałego, namęczysz się, wykosztujesz i wylejesz.
Podsumował i zadeklarował:
- To ja już pojadę do Biedronki po wino.
Mistrz celnej puenty.
Zrozumiałam, odpuszczam - rachunek ekonomiczny jest jednoznaczny.
Spróbuję zrobić trochę dżemu może się do gofrów nada?

PS
    Okazuje się, że z dżemu można zrobić wino. Prawdopodobnie wino
    dżemowe nie jest rewelacyjne w smaku, ale kontynuując tok myślenia
    Wspaniałego, rachunek ekonomiczny wskazuje na to, żeby wykorzystać
     nie zużyte dżemy.
    Trzeba będzie dokonać obliczeń na kalkulatorku.
     
   

piątek, 23 października 2015

Matriarchat w natarciu.

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że bliska jest zmiana "patriarchat" w defensywie.
Panie walczą o premierostwo.
Pani Nowacka przewodzi lewicy.
Pani Merkel Europie.
Królowa Elżbieta w Anglii.
Włączam program sportowy, a tu zamiast Lewego na murawę wychodzą piłkarki.
Mecz na żywo Polska-Słowacja, eliminacje do mistrzostw Europy.
A kto kobiecie zabroni, a co mężczyźni mogą uprawiać gimnastykę artystyczną, z pełną
gracją tańczyć na lodzie, wirować w piruecie, to kobieta tez może pobiegać za piłką,
pogłówkować, kogoś sfaulować.
Muszę przyznać panie się starają są zacięte ciekawe na ile starczy kondycji.
W 18 minucie jeeeest gooool      1:0 dla Polski.
W 62 minucie gooooooooool      2:0 dla nas.
Bardzo ładna bramka.
WYGRAŁY !!!!!!
Mamy trzy punkty.
Pełen szacun dla Pań, nawet fajnie się oglądało.

                           



Parę dni temu na youtube znalazłam moje ulubione słuchowisko z młodości.
Niezapomniane
                         "Miasto miało kształt okrągłego obrusika w kwiatki,
                          uliczki stebnowane drobnym ściegiem zieleni
                          krzyżowały się pod kątem prostym,
                          tworząc placyki w formie niedużych bufków
                          z falbanką kamieniczek.
                          Kamieniczki gęsto przystrojone cekinami
                          zapinały się na guziczki, albo eklerki......"

                                          SF - Marcin Wolski - Matriarchat (słuchowisko)



Prawdopodobnie to słuchowisko zainspirowało Machulskiego do nakręcenia "Seksmisji".
Wcale się nie obrażam za te guziczki i eklerki w końcu różnimy się kilkoma szczegółami
anatomicznymi i na pewno inaczej widzimy kolory.

Martwi mnie tylko, zakończenie "Seksmisji" panie uwięzione pod ziemią, a panowie przebrani rządzą.....



czwartek, 22 października 2015

Czary mary diabeł stary, wszystko to jest nie do wiary....


Czasem zastanawiam się, czy jestem przesądna?
Ja? ależ skąd.
Przesądy są prymitywne, infantylne, cechują ludzi zacofanych,
słabo wykształconych.
Nie mam z tym nic wspólnego.
Ja tylko staram się unikać ryzykownych zachowań, a to świadczy o
zdrowym rozsądku i rozwadze.
Nie robię pewnych rzeczy, które mogą narazić na niebezpieczeństwo
mnie i moich bliskich np.
- nie wstaje lewą nogą (bo to może spowodować dzień świra).
- nie stawiam butów na stole (kłótnia w rodzinie).
- nie rozsypuje soli ( kłótnia w rodzinie, typu burza z piorunami).
- przysiadam przed podróżą (coby w całości i na czas dojechać).
- chucham na znalezionego pieniądza (może się rozmnoży?).
- mam żabę pieniężną trzymającą grosza (działa, grosze się mnie trzymają).

                                     

                                     
- mam świnkę na szczęście (ze szczęściem różnie bywa, ale nie tracę nadziei).

                                     
- słonia z trąbą uniesioną do góry (szczęścia nigdy dość).

               

- w trudnych sytuacjach stawiam pasjansa, kiedyś przy pomocy kart,
  obecnie wirtualnie.
- W najgorszym dla siebie czasie, wzięłam trochę soli do kieszeni i dyskretnie wyrzuciłam
   daleko na pole.
- Biała szałwia podpalona ładnie pachnie, przydaje się do okadzenia kątów w mieszkaniu,
  złe nie lubi ładnych zapachów, a sio.

Mam to, nie robię tego, albo tamtego, ja nie jestem przesądna, ale zapobiegliwa
bo "strzeżonego Pan Bóg strzeże".
Wspaniały uśmiecha się pobłażliwie, ale przed podróżą przysiądzie, a przed wyjściem
w ważnej sprawie, upomniany, ziemią trzymaną przez słonie trzy razy zakręci
(koniecznie w lewą stronę).





                                 Mąż niespodziewanie wraca do domu. Żona otwiera okno
                                                     i mówi do kochanka:
                                                             - Skacz!
                                                     - Coś ty, przecież to trzynaste piętro!
                                                     - Skacz, nie czas na przesądy..

środa, 21 października 2015

W piątek koniec świata? O.K. nie mam planów na weekend.

Odetchnęłam z ulgą, nareszcie została ogłoszona nowa data, końca świata.


Czegoś mi cały czas brakowało, pojawiła się jakaś pustka,
jakby zabrakło stałego elementu rzeczywistości.
Krwawy księżyc minął jakiś czas temu, zaczęłam się
niepokoić.
Co to ma znaczyć wróżki i jasnowidze do roboty, poprosimy
o datę na nowy koniec świata.
Wczoraj w końcu BINGO są i to dwie daty.
W Halloween ziemię minie gigantyczna asteroida i to całkiem blisko
tylko 500 tysięcy kilometrów, ale kto wie może jednak wielkie buuum.
Gdybyśmy jednak jakimś cudem przeżyli, to szansa pojawi się w grudniu.
Brytyjskie "Metro" napisało, że zagraża nam zabójcza, mityczna,
Planeta X, znana też jako Nibiru.
Uff znów można się bać, modlić, gromadzić zapasy, odliczać czas do końca,
jest o czym pogadać ze znajomymi - niektórzy odzyskali sens życia.

                   

Jeżeli koniec świata jest tak blisko, to można zwolnić, przestać się przejmować, rozsiąść
wygodnie, albo porobić to co się lubi.
                                     A na koniec mój rogacz w jesiennej odsłonie

                   

                        
                   

                                                                  Pyta Jasiu tatę:
                                                        - Tato kiedy będzie koniec świata?
                                                        - Jak skończy się Moda na sukces

wtorek, 20 października 2015

Osobisty mentor odnaleziony.

Bloga piszę od niedawna, chociaż już dawno chciałam.
Nie mogłam jednak znaleźć chętnego, który podjąłby się zadania
przeprowadzenia mnie przez arkana i zawiłości blogowego pisania.
Mam na stanie kilku panów dobrze znających się na komputerach.
Mój Wspaniały jest doktorem od laptopów z zawodu, ale zdolności
pedagogicznych nie posiada.
W końcu ulitował się na de mną mój średni potomek.
Pokaże jak wyglądał najwyżej się wkurzy.


Wyznaczył czas, miejsce i porę usiadł przy mnie i w kilkunastu
ruchach wytłumaczył, pokazał, zmobilizował.
Objawił swój wrodzony talent dydaktyczny.
Zaskoczyłam, spodobało mi się bardzo, bardzo.


Mam, odnalazłam mentora, wiernego czytelnika i recenzenta jest tuż obok.
Najciemniej zawsze pod latarnią.
Najpierw mama uczyła teraz sama pilnie słucha i korzysta z wiedzy
i doświadczenia potomka.
Idę za ciosem, facebook, instagram, a może twitter.
Zawsze byłam ciekawa świata.
Z internetu korzystam od samego początku jego zaistnienia,
ale raczej biernie, teraz otwiera się przede mną inna forma aktywności.
Szkoda, że tak mało starszych ludzi ma odwagę i możliwości
do skorzystania z tej formy aktywizacji, byłoby mniej
przeraźliwie samotnych, znudzonych, a przez to zgorzkniałych
seniorów.
Wiem co mówię bo zajmuję się dwoma mamami swoją i Wspaniałego.
Babcie nieprzekonywalne i niereformowalne, a szkoda.
Boją się każdej nowości i jakiejkolwiek zmiany w swojej codziennej
rutynie.


Ktoś powie wiek ma swoje prawa, nie, nie, nie i jeszcze raz nie.
Bunt nie jest przywilejem tylko młodych ludzi, buntujmy się
przeciwko ograniczeniom wieku i konwenansów.


Nie znoszę słówka to nie wypada, jeśli coś, co chcesz zrobić nie przekracza
granic dobrego smaku i nie krzywdzi drugiej istoty jest dozwolone
w każdym wieku.





                      Ja jako oddany członek PPP - Polskiej Partii Protestującej:
                                             "będę protestować
                                               zawsze do końca
                                               w swych protestach
                                               nieustająca PPP."








poniedziałek, 19 października 2015

Czekolada jest robiona z rośliny, a więc jest warzywem - muffiny bezglutenowe czekoladowe.

Co jakiś czas dopada mnie chęć na coś mocno czekoladowego.
Na pewno nie jestem w tym odosobniona.
Nie lubię długo stać przy kuchni, moje gotowanie jest szybkie
i na temat.
Mam krew łowcy czyli RH+0, nie bardzo służy mi gluten, dlatego
staram się unikać mąki wprost i nie używać za dużo cukru.
Tak więc dzisiaj przepis na muffiny czekoladowe, bezglutenowe,
nadziewane marmoladą różaną.
W misce nr jeden mieszamy łyżką:
                  - Dwa całe jajka.
                  - 1/2 szklanki oleju rzepakowego.
                  - 1 duży jogurt naturalny, lub kefir.
                  -  1 cukier waniliowy.
W misce nr dwa mieszamy łyżką:
                   - 1,5 szklanki mąki b/glutenowej.
                   - 4 łyżki kakao.
                   - 1 łyżkę cukru pudru (można dodać więcej jak ktoś lubi słodkie)
                   - 1 łyżeczkę sody oczyszczonej.
                   - 1/2 tabliczki gorzkiej czekolady startej na grubej tarce.

Następnie mieszamy wszystko razem łyżką, tylko do połączenia składników.
Ciasto powinno być tak gęste żeby nie spływało samo z łyżki.
Gdyby ciasto było za gęste, dodajemy kefiru.
Ja piekę muffiny 15-20 min w opiekaczu do muffin.
Super wynalazek nie trzeba używać papilotek.
Mam od niedawna i polecam.
Gorące muffiny nadziewam marmoladą różaną przy pomocy
szprycy do dekorowania tortów.




Teraz tylko dobra herbata i zaczynamy five o clock.




niedziela, 18 października 2015

Znaki.

Moja rodzina może rozpoznać mój nastrój po tym jaką piosenkę
nucę schodząc rano po schodach.
Jeśli jest to:
                         "a ja mam swój intymny mały świat,
                            gdzieś za morzem smutku,
                            za krainą pełną łez....."
wiadomo dobrze nie będzie, jakaś depresyjka, małe czepianko,
ogólny smutek i żal nie wiadomo o co i po co.
Ta piosenka jest niezmienna od lat i znamionuje chmury i deszcz.
Natomiast piosenka na dobry humor jest zmienna i obecnie jest to:
                           
                            "czy to będzie straszny ryk,
                              czy się zaprzyjaźni w mig
                              ze świnkami, które pragnął
                              zjeść będzie niezły jazz"

Głupie nie,  ale przynajmniej wiadomo kiedy należy zejść mi z drogi.
Najgorzej jest, kiedy nie śpiewam.
Dla mnie bardzo ważne są znaki, można wtedy uniknąć jakiś większych pomyłek.
Mucha jak leci to bzyka i już wiesz co robić.

     
   

                                        - Janie… – Tak panie? – Zabij te muchę. Chce być sam

sobota, 17 października 2015

Czary mary?

Czary mary diabeł stary, wszystko to jest nie do wiary?
Wierzę, że istnieje coś takiego jak pamięć przedmiotów i intuicja.
Kiedy przytulam lub dostaję przedmioty od pierwszego spojrzenia wiem,
czy ta rzecz będzie dla mnie życzliwa, czy będzie mnie odstręczać.
Staram się pozbywać rzeczy nieprzychylnych.
Można powiedzieć, zwariowałaś, jednak mój Wspaniały uświadomił mi
(interesuje się fizyką od zawsze), że każda energia wygenerowana w przestrzeń trwa,
leci przez kosmos.
To dlaczego nie przyjąć, że podświadomie odczuwamy jaką energią jest
naładowany przytulany przydaś albo durnostojka.
Ja trochę tego przytulam.
                                             
                                                 
                                  I tak moich gości w przedpokoju wita Kanapowy Misio.
                         
         
                                             Wita ich też ciągle świecące serce.

                             
                             

                                           A domownicy jak wychodzą,  powinni zakręcić
                                           trzy razy ziemią którą podtrzymują trzy słonie
                                           z trąbami, uniesionymi do góry.
                                            Tak na dobry dzień.
                                                 

       

                                                                       Puk, puk!
                                                                       - Kto tam?
                                                             - A w cholerę z taką wróżką!                  

piątek, 16 października 2015

Z roli wyszedłeś na role wrócisz.


Prawdopodobnie wszyscy pochodzimy ze wsi.
Nasi przodkowie w pocie czoła uprawiali role, dlatego
w każdym z nas tkwi malutki atawizm - uprawiać coś.
Niektórzy hodują kwiatki, inni zioła.
Ci co mają ogródek, próbują swoich sił w większym wymiarze.
Kiedy wprowadziłam się do mojego obecnego domu z niewielkim
ogrodem, pierwszą czynnością było zrobienie grządek.
Posadziłam groszek, bób, marchewkę, szczypiorek itd i itp.
Grządki wyglądały jak małe grobiki, oczywiśćie zgodnie z nazwą
stały się grobikami dla nasion - nic nie wyszło z moich rolniczych zapędów.
Przez kilkadziesiąt lat na ogrodzie rosła trawa, krzewy i trochę kwiatków.
W tym roku,ta dam, geny rolnika spowodowały wysyp ambicji
siewcy i tak wyhodowałam  mini słoneczniki, mini ogórki i mini dyńkę.
Chyba za późno zaczęłam swoje uprawy w przyszłym roku się poprawię.

                                             Celuję w co najmniej taką wielkość


A w tym roku zadowolę się taką mini dyńką.
Taka mała dyńka, w sam raz dla krasnoludka                    
Elmo oszołomiony - jesteś pewna? TO JEST DYYYYNIA?