piątek, 30 grudnia 2016

Jaki był rok 2016???

Mam taką wadę, że w ostatnim tygodniu każdego roku
nie mogę, nie pomyśleć jaki był mijający rok?
Wspaniały twierdzi, że czas to pojęcie względne i jeśli
nie mamy na coś wpływu to nie powinniśmy się nad tym
zastanawiać.

Ma rację,  jak usiądę i pomyślę "dokładniej" to dochodzę
do wniosku, że na nie wiele rzeczy mam wpływ.
Mam wpływ w zasadzie na to co dzisiaj będzie na obiad i tyle.
Nasze "pozorne" świadome wybory są najczęściej zdeterminowane przez
okoliczności, biologię, kulturę, miejsce w którym pojawiliśmy
się na tym świecie i jeśli ich nie uwzględnimy to bardzo szybko
okazuje się, że za nasze bezkompromisowe wybory płacimy
"zadyszką psychiczną" i w głowie zaczyna kołatać się myśl:
- Co by było gdybym zrobiła tak, albo tak, powiedziała coś innego,
  nie zrobiła czegoś, albo zmieniła, rzuciła wszystko ????).

Życie na tym łez padole nauczyło mnie pokory i cierpliwości.'
W młodości tak mniej więcej do trzydziestki musiałam wszystko
zrobić już teraz zaraz, tapetowałam pokój trzy noce pod rząd,
żeby był efekt już, prędko, a przecież byłam młoda miałam
dużo czasu.
Paradoksalnie z wiekiem, kiedy wiem, że mam coraz mniej czasu
osiągnęłam stan cierpliwości, na wszystko mogę poczekać.
Tak do trzydziestki szarpałam się próbowałam być bezkompromisowa,
egzekwować, wymagać, stawiać na swoim, z wiekiem zrozumiałam
potęgę kompromisu i zgody.
Powiem tak nie chce mi się już pchać ściany, lepiej ją obejść
choćby to miało potrwać trochę dłużej.

Tylko jedno się nie zmieniło jestem ciekawa, lubię obserwować
ludzi i świat, i na swoją miarę lubię poznawać nowe....
Tak więc pomimo tego , że zgadzam się ze Wspaniałym,
że nie należy zastanawiać się nad tym na co nie mamy wpływu,
zrobię to co robię co roku pod koniec roku i po zastanawiam się ....

Jaki był 2016 rok w moim skromnym świecie?

W tym roku mój najstarszy potomek i jego druga połówka
znaleźli w kapuście kolejnego swojego potomka, a naszego wnuka.
Urodził się maluśki, ale rośnie jak na drożdżach.
Ostatnie osiągnięcia następcy, mojego następcy to samodzielny
siad i samodzielna stójka przy pomocy poręczy łóżeczka.
Z poczucia kronikarskiego obowiązku zapisuję, że starszy
sześcioletni wnuk, poszedł w tym roku wbrew minister Zalewskiej
do pierwszej klasy szkoły podstawowej, czyta i kocha matmę.
Jest nadzieja, że pójdzie śladem zainteresowań dziadka
i może w końcu dowiemy się jak to jest z tą kwantowością...

W tym roku średni potomek po prawie dziesięciu latach zmienił
pracę i uczy się, no własnie wg mnie uczy się życia bez pracy na zmiany.
Myślę, że po początkowym szoku dojdzie do siebie,
i jeszcze tak sobie myślę, że pomimo wszystko to była bardzo dobra decyzja.

W tym roku najmłodszy potomek podjął swoją pierwszą pracę.
Bardzo się cieszę bo widzę jak mobilizująco działają pierwsze
własnoręcznie zarobione pieniądze wpływające na konto.
I bardzo się cieszę, że chłopak rozumie, że "bez pracy nie ma itd.....",
i jeszcze, że świat komputerowy nie przeszkadza w zauważaniu,
że istnieje świat realny.

W tym roku u mojego brata też bez większych sensacji co cieszy.
Liczy się spokój i pokój tak w rodzinie jak i na świecie.

W tym roku prababcie nie dostarczały nam zdrowotnych sensacji,
jakoś trwają i niech tak zostanie jak najdłużej.

W tym roku pustka po naszych trzech kocich rezydentach została
wypełniona przez jego wysokość kocią sąsiadkę, która okazała
się być kotem doskonałym.
Nie jest nasza więc tym bardziej doceniamy każdą chwilę, którą
jej Wspaniałość roboczo nazywana Myszą, raczy nam poświęcać.

W tym roku  Wspaniały i Ja "pokochaliśmy" - rowery elektryczne.
Nie możemy doczekać się cieplejszych dni.
Kompletujemy sprzęt, właśnie zakupiliśmy kolejny rower
elektryczny, w super stanie.
Rower trzylatek zakupiony, od starszego mocno pana, który był jego
pierwszym właścicielem i nawet jeździł na coroczne przeglądy gwarancyjne.
Pan przekazał nam komplet dokumentów, kluczyk zapasowy
i kiedy już wracaliśmy z zakupem do domu, odzyskałam mowę
i stwierdziłam, że może trzeba było  spisać jakąś "umowę sprzedaży",
żeby dokumenty były kompletne.
Czułam się jakbyśmy kupowali co najmniej trzyletnie luksusowe autko.
Cena 550 PLN, kupa radości, Wspaniały kombinuje zastosowanie
akumulatorów z najnowszej myśli technologicznej.
Nowy rower + nowy aparat fotograficzny = stan zadowolenia i oczekiwania.
Byle do marca.

To był dobry rok przede wszystkim dlatego, że byliśmy wszyscy
w miarę możliwości zdrowi i pokojowo nastawieni do siebie nawzajem.

W związku z tym, że 2016 rok zbliża się ku końcowi, wypada pożyczyć.

Życzę Wam Wszystkim i Wszystkim dla Was bliskim, 
i Sobie, i Wszystkim Swoim bliskim,
i Wszystkim Ludziom na tym "łez padole",
i Wszystkim Czującym Istotom
i Matce Ziemi 
ZDROWIA, POKOJU I SPOKOJU....KOCIEGO SPOKOJU.





poniedziałek, 26 grudnia 2016

Poświątecznie...

Nie będę się chwalić prezentami, napiszę tylko,
że Mikołaj się postarał i przyniósł coś do czytania,
i coś do ozdoby, i malutkie cudeńko do robienia
lepszych zdjęć.
"Ludzki Mikołaj" się spisał, ale najbardziej rozczulił
mnie "Mikołaj Zwierzakowy".

Ubraliśmy stół i czekaliśmy na gości oraz Mikołaja....


I proszę pierwszy gość się pojawił...



Oczywiście z prezentem....




Rozczuliłam się kocica była taka dumna, że nie miałam serca tłumaczyć jej, 
że my raczej gustujemy w barszczyku z uszkami, 
a nie w barszczyku z myszkami.
Po dobrze spełnionym obowiązku, cały pierwszy dzień Świąt,
 spędziła w takiej pozycji, więc ja też nie chciałam być gorsza
i przebąblowałam cały dzień, zasłużyłam....


A teraz jest ten tydzień, który jest najpiękniejszym tygodniem każdego roku.
Czas spowalnia, snuję się po domu wolniej, nic nie muszę - jedzenie jest, posprzątane
jako tako jest, urzędy pracują wolniej, mniej się czepiają itd.....

Pamiętam, że od dzieciństwa lubiłam ten czas.
Rodzice szli do pracy, babcia biegła do ciotek, a ja sama w domu 
leżałam pod choinką i czytałam, czytałam, czytałam....
W dni powszednie uzależnienie od czytania było zwalczane,
bo trzeba się uczyć, a nie tak tylko czytać i czytać...

Tak więc miłego poświątecznego.

czwartek, 22 grudnia 2016

Bez marudzenia....

Wszyscy narzekamy, że za dużo tego świątecznego
zadęcia, zakupów, gotowania, sprzątania, kolęd i ogólnie
zamieszania.

Ja tam nie narzekam, lubię kolor czerwony i złoty, i zielony.
Lubię jak się błyszczy i iskrzy.
Lubię ten czas, szczególnie od wigilii do nowego roku,
bo co roku niezmiennie mam wrażenie, że świat spowalnia,
że czas biegnie wolniej.
Może to czas narodzenia, może to czas przesilenia, a może
jest to okazja do pobycia z kimś, albo z samym sobą?

Jak by nie było fajny jest trochę bardziej czysty, pachnący
dom, bo ja jestem z tych "gniazdujących" srok.
Mój tata w czasach komuny zawsze powtarzał
"mój dom moja twierdza".
Nie przywiązuję się do murów, ale dobrze jak one są, bo jest
gdzie zaprosić bliskich ludzi i pożyczyć sobie....

                                            Choinka już stoi, Mikołaj zagląda przez okno.


                                       Na świątecznym stole papierowa karuzela.



                                               

                                                        Do kuchni też zagląda Mikołaj.

                               

                                   Świąteczna szopka pojechała do prababci.



                             

Kocia sąsiadka wtulona w Mikołaja śpi, ciekawe o czym śni?

Tak więc, żeby nie budzić kota tak po cichu, ale szczerze życzę wszystkim Wam, 
żeby się zaczęło spełniać wszystko to o czym marzyliście, marzycie i będziecie
marzyć....
I jeszcze, żeby ta odrobinka dziecka, które nie dorosło w nas przypomniało nam 
jak fajnie jest się zachwycić światełkami i zapachami bez marudzenia...


piątek, 16 grudnia 2016

Papierem malowane.

Staram się nie zwracać uwagi na komercję i  przygotowuję święta.
Nie szaleję za bardzo, bo za stara jestem na "bezrozumne"
zapracowywanie się w imię tradycji.
Więcej czasu poświęcam na zabawę.
Papierowe szaleństwo nie odpuszcza.
Okazuje się, że twórczość papierowa ma różne oblicza.
Odkryłam obrazy papierem malowane na oknach.

                                                    To pierwsza próby.


                                           
             

                                                 Powstał też domek Mikołaja.


Najbardziej urzekła mnie luneta.
Pokazuje ją Wspaniałemu - popatrz jaka fajna luneta na statywie.

Wspaniały, a po co Mikołajowi taka luneta?
Ja - jak to po co? obserwuje dzieci, czy są grzeczne.
Wspaniały - raczej podgląda sąsiadkę....

Nikogo nie oszczędzi nawet Mikołaja.

                   I jeszcze anioły, motyle - o różnej karnacji, bardzo niepoprawne
                                           politycznie, takie multi - kulti.



Nawet wycinanki kojarzą mi się politycznie, niedobrze, niedobrze.....

środa, 7 grudnia 2016

Uczuciowy zamęt głowy cz.6

Opowieść będzie w odcinkach dla potomków i potomków
potomków, ku pamięci i nauki.

"Jest jakiś tam dzień tygodnia patrzę na trójkę bawiących
się wnuków (jeden rodzony, dwójka przyszywanych).
Na jednym fotelu siedzi prababcia, która nie mówi
(od 30 lat jest po wylewie), na drugim fotelu siedzi druga prababcia,
która mówi za dużo (traci pamięć).
Ze schodów schodzi jeden potomek, drzwi się otwierają
wchodzi drugi potomek, trzeci potomek szykuje się
do pracy.
Myślę jak to się dzieje i skąd to się wzięło, że nasz dom
jakoś funkcjonuje i że jeszcze się nie pozabijaliśmy?"

Dzisiejszy odcinek będzie o tym jak to się stało, że....
No właśnie nie wiem jak to napisać,  jestem tolerancyjna,
a może inaczej, dlaczego guzik mnie obchodzi kto skąd przychodzi
co wyznaje i jak żyje jeśli tylko nie krzywdzi innych istot
jest moim przyjacielem....

Dowiedziałam, się niedawno, że nie żyje moja pierwsza poważna
przyjaciółka z dzieciństwa i lawina wspomnień ruszyła.
Miałam szczęście dorastać na prawdziwym podwórku.
Było nas troje dwie dziewczyny i chłopak.
"W każdym z nas inna płynęła krew".
Nie żyjąca już Basia pochodziła z bardzo niemieckiej rodziny.
Marek był wyznania najpierw ewangelickiego, później został
zielonoświątkowcem, jego dziadek mieszkał w Anglii więc
pochodził bardziej z zachodniej Europy.
I Ja pochodzenie zza Buga, rodzina wschodnio - katolicka.

Nasza trójka chodziła do jednej klasy i była jedynymi
dzieciakami na mikroskopijnym podwórku.
Podwórko było małe, ale zaraz za kościołem, płynęła
rzeka Radunia i były nadrzeczne chaszcze.


To był nasz świat.
Latem graliśmy w palanta, w dwa ognie, w cymbergaja.
Bawiliśmy się w restaurację, w muzeum ( Radunia wysychała i
można było wydobywać z niej różne skarby).
Budowaliśmy szałasy, zwisaliśmy z trzepaka, łaziliśmy
po drzewach.

Dzieciństwo miałam fajne i stabilne do końca ósmej klasy
szkoły podstawowej, nasza trójca przetrwała.
Łatwo nie było, bo my i nasze rodziny wg wszelkich praw dorosłego
społeczeństwa nie pasowały do siebie nijak i tak :
Mama Baśki nie pracowała dbała o dom w sposób perfekcyjny.
Pamiętam idealnie zasłane łóżka na których siedziały lalki
w koronkowych sukienkach.
Pamiętam szkolne ubranie Basi, które wisiało na wieszaku
idealnie odprasowane i dopracowane.
Baśka  miała zawsze czyste ręce i czystą sukienkę, po naszych
najbardziej karkołomnych wyprawach, buszowaniu w chaszczach
nad rzeka Radunią, Baśka wyglądała idealnie.
W szkole perfekcjonistka, posiadaczka najlepszych mazaków,
modnych zegarków i w ogóle.
Baśka nie miała fantazji była zbyt praktyczna i pragmatyczna,
przewidywalna i idealna, ale w jakiś sposób imponowała mi.
Podziwiałam jej idealne zeszyty z równymi szlaczkami, moje
zeszyty to była porażka, kilka przedmiotów w jednym zeszycie,
brak zeszytu do religii.
Ło matko ile razy przepisywałam zeszyty, ile razy przed kolędą
ślęczałam całą noc żeby przepisać zeszyt od religii, oczywiście
pożyczony od Baśki.
Porządek panujący w jej rodzinie powinien mnie, człowieka
chaotycznego wschodu denerwować zamiast tego wzbudzał
podziw i respekt.

Marek, był w naszej klasie jedynym dzieciakiem innego wyznania.
Na lekcje religii chodziliśmy całą klasą po lekcjach do kościoła.
Marek często nas odprowadzał.
Nie pamiętam by ktokolwiek mu dokuczał, wytykał palcami.
Może dlatego, że wtedy obowiązywał rozdział państwa od kościoła,
szkoła była państwowa, dzieciaki nie czuły presji prawie obowiązkowego
uczęszczania na religię.
Do dzisiaj pamiętam oświadczyny Marka tak gdzieś w czwartej klasie
podstawówki, na moje pytanie "a gdzie weźmiemy ślub?" Marek
odpowiedział bez chwili zastanowienia, najpierw w moim kościele,
a potem w twoim.
Przecież to takie naturalne, prawda?
A jakże nie możliwe w naszym dorosłym życiu i w sumie dlaczego?

Trochę później, dość często chodziłam na spotkania młodzieży inaczej
niż ja wierzącej, wspólnie z nimi śpiewałam, chwaliłam Wszechwiedzącego
i do głowy mi nie przyszło, że mój Wszechwiedzący to jakiś inny
Wszechwiedzący i obrazi się za to co robię.
Z resztą wtedy były bardzo modne tzw. msze ekumeniczne, nie wiem
czy współczesny polski kościół jeszcze pamięta o tym ruchu.
Marek w pewnym momencie okazał się być nie ewangelikiem,
ale zielonoświątkowcem.
Nie zdziwiło mnie to za bardzo, bo już wtedy zrozumiałam, że w zasadzie
żaden człowiek na starcie  nie ma wyboru i jego wiara zależy od tego
w jakiej rodzinie się urodzi.
Jeśli trafi na rodzinę która wierzy....to będzie katolikiem, prawosławnym,
ewangelikiem, zielonoświątkowcem, wyznawcą islamu, jidysz czy co tam
jeszcze w temacie Wszechwiedzącego wymyślono.
Tak więc na wieść o zmianie wyznania przez Marka nie doznałam
szoku, a raczej wzbudziło to mój szacunek i chwilę refleksji,
                                       TO TAK MOŻNA????

Czasami myślę... jaka bym była gdybym nie wychowywała się w cieniu
białej bryły dawnego kościoła Menonitów ?


Tak, tak bo żeby było jeszcze bardziej wielokulturowo to przed wojną
był to kościół Menonitów, później Ewangelików, teraz jest to kościół
Zielonoświątkowców i być może to jeszcze nie koniec....

Tak sobie myślę, że pomimo wszelkich zagrożeń jakie niesie w sobie
wielokulturowość to zalety przeważają.
Szczególnie kiedy słucham obrońców naszej jedynie słusznej kultury
narodowo - katolickiej.
Uprzedzam tego nie da się wysłuchać do końca.


Brrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr.

Tak sobie myślę, że to bardzo ważne, żeby dzieciaki wychowywały się w różnych
konfiguracjach wyznaniowych i kulturowych.
Najłatwiej jest kształtować odruchy tolerancji na inność w dzieciństwie
niż zmieniać przekonania dorosłego człowieka.

Ja wiem, że nie ma idealnej recepty na wszystkie bolączki tego świata,
ale zamykanie się na innych prowadzi do chęci zniszczenia wszystkiego
co nie jest nasze, oswojone, a od tego prosta droga do islamskiego terroryzmu,
stosów inkwizycji, palenia czarownic i do STRACHU....


poniedziałek, 28 listopada 2016

Co ja robię, co ja robię?

Trochę mnie nie było, jakoś doba mi się skurczyła.
Odwiedzam Wasze blogi, pilnie czytam, ale nie mam czasu
pokomentować, obiecuje poprawę.
Co mnie tak zajęło?

Po pierwsze odwiedziła nas dawno nie widziana siostra, mamy
Wspaniałego.
Przyjechała z Białostoczczyzny, prababcia wniebowzięta.
Gość w dom 200 jajek i swojskie wyroby w dom.
Ciocia jest mistrzynią gotowania, więc za bardzo się nie
wysilałam kulinarnie bo i tak jestem bez szans na sukces.
Fajnie się słucha o przyjęciach na 60 i więcej osób.
Podziwiam i nie dowierzam, że daje radę, ale gotuje naprawdę
smacznie.
Gość z tych nie kłopotliwych, było miło.

Po drugie, wnucho ma mieć w szkole angielski dzień.
Pani poprosiła, żeby dzieci przyniosły jeśli mają, jakieś
pamiątki z Londynu.
Średni potomek był w Londynie, ale oprócz zdjęć z figurami
woskowymi żadnymi pamiątkami nie dysponuje.
Tak więc babcia uruchomiła swoją niezawodną/zawodną
drukarkę atramentową i ruszyła produkcja pamiątek z Londynu.

Na początek Big Ben.



Następny most zwodzony Tower Bridge - działa, można podnieść przęsła i przepuścić
statek.



Na koniec zrobiłam Tower of London, uwielbiam epokę Elżbietańską i postać
Elżbiety I Wielkiej więc musiałam (przy okazji obejrzałam z przyjemnością
serial BBC z 1971 roku "Elżbieta Królowa Anglii")


A to mój papierowy Tower w którym przez jakiś czas była uwięziona Elżbieta.


A jak się już rozpędziłam to na koniec kilka charakterystycznych symboli
Londynu.



Trochę czasu mi zajęło sklejenie tych londyńskich pamiątek, a że udało mi się
opanować kaprysy mojej niezawodnej/zawodnej drukarki to siłą rozpędu nadrukowałam
świątecznych sklejanek na długie zimowe wieczory.


To będzie świąteczne miasto, karuzela, domek Mikołaja i mnóstwo świątecznych
postaci.

Po trzecie.
W planach mam jeszcze opanowanie transferu obrazków i zdjęć wydrukowanych
na drukarce laserowej i atramentowej na materiał i deskę.
Spodobała mi się myśl, że można sobie zrobić fajna koszulkę ze zdjęciem,
albo oryginalnym napisem.

Także planów mam mnóstwo, jak na razie sklejanki górą.
Mój rogacz już świąteczny, szopka czarna bo była to faza, kiedy moja drukarka
odmówiła mi kolorowego druku, a więc na złość jej, szopka pod rogaczem
jest czarna.


To był chwilowy "kolorowy kryzys", cały dzień spędziłam ze strzykawkami i uważam
się już za eksperta od wstrzykiwania atramentu i likwidowania kaprysów
atramentowej drukarki.
(Cały czas chodzi o to żeby wydruk był tani - jeden wkład z tuszem kosztuje
ok 70 PLN, metoda zbiorniczków zewnętrznych się nie sprawdziła,
metoda strzykawkowa została opanowana).


Sklejanki mogą się wydawać mało poważnym zajęciem, ale wbrew pozorom
wypełniają poważną lukę jaką widzę w przemyśle zabawkarskim.
Obecne zabawki są wg mnie nudne, bardzo komercyjne i drogie.

Po czwarte w związku z tym, że w tym roku mamy nowy piec centralny,
w domu zrobiło się ciepło, a wiec też sucho wymyśliłam sobie nawilżacz.
Moja frigańska natura nie pozwoliła na kupno nowego nawilżacza
w związku z tym wynikło trochę problemów, potrzebna była mała
wojna badawczo - reanimacyjna, ale o tym w następnym poście.

czwartek, 17 listopada 2016

Poznałam Orła i wsiąkłam....

Wsiąkłam po uszy, w filmiki z Orłami w rolach głównych
wywołują uśmiech i generują wspomnienia.



Pamiętacie, jak trudno nauczyć małego człowieka korzystania z nocnika,
czasami miałam wrażenie, że łatwiej jest nauczyć czystości psa i kota niż
młodego naczelnego.
Jak patrzę na ten filmik to widzę mojego osobistego wnuka, który w objęciach
trzyma misia i na hasło "robimy siusiu" słyszę odpowiedź "nie, misiu siusiu"
i misiu ląduje w nocniku.

Rozczulam się  jak oglądam filmik pt "Dobranoc".


Proces usypiania potomków to epopeja.
Dorosły naczelny marzy o tym, żeby młodziak w końcu zasnął, żeby w domu nastąpił
spokój, żeby można było coś przeczytać, coś obejrzeć, porozmawiać z drugim
dorosłym naczelnym, a tu siusiu, piciu, buzi, baja itd.
Kto nie widział niech obejrzy w dzisiejszym świecie śmiech jest lekarstwem
pożądanym i nie zbędnym.

Śmieję się, ostatnio śmiechem przez łzy, a to z powodu rewelacyjnego
pomysłu władzy, która decyduje o ruchu drogowym w naszym mieście.
Wyjeżdżam rano z mojej osiedlowej uliczki i nagle okazuje się, że w nocy
znikły znaki drogowe, a na ulicy namalowane zostały nowe pasy i nagle
nasze osiedle zostało objęte przepisami, że wszyscy z prawej mają pierwszeństwo
jazdy, łącznie z tymi co wyjeżdżają z garażu.
Chodzi o spowolnieni ruchu.
Pierwsze kilka dni pasy na ulicy były wyraźne, zatrzymywali się wszyscy
i ci z prawej i ci z lewej "Matrix", po kilku dniach pasy się starły,
wszyscy jeżdżą po staremu, nikt nie ryzykuje próby wyegzekwowania
przepisu "prawa wolna".
Myślę, że to tylko kwestia czasu, żeby ktoś nie skorzystał z możliwości
wyremontowania samochodu na koszt innego kierowcy.
Okazuje się, że  w Gdańsku na wielu ulicach zmieniono zasady ruchu,
może chodzi o uzasadnienie podwyżek na OC, powodem podwyżek podobno
jest większa wypadkowość na polskich drogach.

Dobra, jest jedna korzyść z tej zmiany, moja osobista w końcu zniknął z naszej uliczki
zakaz parkowania po naszej stronie ulicy i "sąsiad donosiciel" stracił
jeden z powodów do okazywania swojej wyższości i absorbowania straży miejskiej,
bo teraz my w końcu po trzydziestu latach możemy parkować po swojej stronie ulicy,
a sąsiad może ewentualnie poobgryzać paznokcie ze złości.

I jeszcze nie mogę się powstrzymać, mój sześcioletni wnuk
uczestniczył w swojej pierwszej szkolnej "wieczornicy patriotycznej",
myślę, że zrozumiał, a raczej nie zrozumiał o co chodzi....


Nie znoszę Polskiego "dętego patriotyzmu" i fałszywego poczucia wyższości
nad innymi nacjami...
Jestem za wychowaniem młodego patrioty tylko,  że mój obraz polskiego patrioty
to obraz "młodego orła", wykształconego, otwartego na inność, radosnego,
ciekawego świata i ludzi.
Bez kompleksów. wylatującego z gniazda w świat i chętnie wracającego do
ulubionego "Polskiego Gniazda", bo wszędzie dobrze, a w Polsce najlepiej....



A teraz idę do kina na film "Nowy Początek", zobaczę czy i jak można
dogadać się z kosmitami, bo coś ostatnio ciężko jest mi dogadać się z ludźmi.



sobota, 12 listopada 2016

"Młodość przychodzi z wiekiem(...)"

Gdyby ludzie na co dzień używali więcej poezji,
a mniej pięści, jaki byłby świat?


PS
Muzyka Cohena, tekst Poniedzielskiego - piękne słowa.

piątek, 11 listopada 2016

SALUT MISTRZU !!!

Co za rok, odchodzą...

Kiedy pomyślę, który piosenkarz z  mojej dwudziestoletniej
młodości był na pierwszym miejscu to na pewno
był to Mercury z Queen, a zaraz za nim Leonard Cohen.
Poznałam ich dość późno, bo w moim domu słuchało
się na co dzień Łazuki, Karin Stanek, Gniatkowskiego,
Grzesiuka... i od czasu do czasu Niemena.
Mercury, którego usłyszałam u koleżanki z liceum
to było jak cios między oczy, zauroczenie pozostało
do dziś.

Cohena pokazał mi Wspaniały, posłuchałam i wsiąkłam.
O ile Mercury, to był niesamowity głos, teatralność gestów,
o tyle Cohen to był tekst, a potem muzyka.
Ktoś powiedział, że Płyty Cohena powinny być sprzedawane
w komplecie z brzytwą.

A teraz wyznanie osobiste, mam w łazience stary magnetofon
i mam dwie kasety z nagraniami Cohena.
Od czasu do czasu funduję sobie relaks w oparach sosnowego
olejku i oparach...



                                                 SALUT MISTRZU !!!

poniedziałek, 7 listopada 2016

Jeździec bez głowy czyli rycerz z dynią na głowie...

Trochę się nie odzywałam, a to z powodu rozpadu fizycznego.
Nie dość że dopadła mnie "słabość kataratalna" to jeszcze po drodze były dwie
imprezy do obsłużenia, listopadowy rodzinny obiad i imieniny Wspaniałego.
Obie imprezy w pełni udane.

Katar trzyma i nie chce odpuścić. Tak długo nic mnie nie brało,
ale jak już wzięło to nie chce sobie pójść.
Działam na zwolnionych obrotach, więcej śpię niż czuwam.

Pomiędzy jednym, a drugim smarkiem musiałam spełnić
życzenie drugiego wnuka i zrobić dynię "nagłowną".
Wnuk postanowił zbierać cukierki jako jeździec bez głowy,
czyli wg jego wyobrażenia zamiast głowy potrzebował mieć dynię.
Zrobić dynię z papieru nie jest łatwo, myślałam, smarkałam, aż
wymyśliłam, że w sklepie Ikea mają okrągłe abażury z ryżowego
papieru, zaczęłam oglądać i znalazłam idealny pomarańczowy
tekturowy abażur, idealna dynia.
Kosztowało mnie to jedyne 9 PLN i tak marzenie zostało
zrealizowane i jeździec bez głowy, a raczej wg mnie rycerz z dynią
na głowie ruszył po cukierki.


Średni potomek zrealizował się jako duch, ciężko było zrobić fajne zdjęcie,
ale niech będzie to ku pamięci.



Po wypełnieniu obowiązków zaległam w łóżku i oddałam się mojej
obecnej, chwilowej pasji śledzenia trzęsień ziemi na świecie i śledzenia
możliwości wybuchu wulkanów.

Znalazłam przepowiadacza  "Dutchsinse", który wskazuje potencjalne miejsca
i daty w których może wystąpić trzęsienie ziemi i śledzę czy jego przepowiednie
się spełniają.
Wygląda na to, że ma osiągnięcia.
Np o tym, że dzisiaj w nocy zatrzęsła się Oklahoma, wiedziałam jeszcze przed
oficjalnymi wiadomościami.
Tak samo jak o burzy w okolicach Rzymu w której były ofiary śmiertelne.

Chwilowo nie stać mnie na nic innego.
Trochę padł mi nastrój więc muszę go jeszcze dobić wysłuchując, że jeszcze w tym
miesiącu mają być potężne trzęsienia ziemi.

Obserwuję to co się dzieje w naszym pięknym kraju - PiS
Obserwuję wybory w USA - Trump, albo Clinton.
Obserwuję Turcję - przywrócenie kary śmierci i zablokowanie internetu.
Obserwuję Rosję - Putin szkoli cywilów na wypadek wojny.
Obserwuję Niemcy - brak kandydatów na prezydenta.
Obserwuję Indie - pojawił się jakiś śmiertelnie jadowity robal
                              wynik jakiś krzyżówek laboratoryjnych.
Obserwuję trzęsienia ziemi...
Im szybciej mój nastrój sięgnie dna tym mam nadzieję szybciej
odbiję się od dna i może uda mi się dostrzec światełko w tunelu ?

W tym leżeniu wspiera mnie kotka sąsiadka, która jak to kot
złamała wszelkie tabu i przełamała tajemnice alkowy.
Łóżko jej.



Jest niesamowita, jest nagrodą za wszystkie lata "wykorzystywania" mnie przez
moich osobistych kocich rezydentów.
Przychodzi rano, wychodzi w południe, wraca i wychodzi wieczorem.
Zaznaczam, że nie karmię bo nie chcę zaszkodzić, nie mam kuwety bo to nie mój kot
tylko sąsiada.
Wygląda na to, że kot znalazł u nas wsparcie psychiczne.
Zależy mu na głaskach i spokoju w zasadzie przesypia cały dzień, albo w kuchni,


albo w sypialni, a w przerwach sama wybiera sobie dłoń głaszczącą.


Uwielbiam koty za to, że traktują człowieka nie jak władcę, ale jak partnera
i za to, że jak już człowiek nauczy się odczytywać subtelne znaki jakie
kot daje, nić porozumienia między nami staje się magiczna.
A na koniec król kotów, dawne czasy pełne kocie obłożenie najmłodszego potomka.


piątek, 28 października 2016

Miara szczęścia...

Kiedy prababcia, która z nami mieszka na stałe zaczyna
popadać w depresję, kiedy widzę, że dopada ją smutek
i beznadzieja są trzy wyjścia z tej trudnej sytuacji.

Pierwszy sposób to zabranie jej do jakiegokolwiek sklepu,
przeprowadzenie między półkami, zakup czegokolwiek.
Może to być kolorowe pudełko chusteczek jednorazowych
lub, cienkich parówek.

Drugi sposób to dać zadanie, latem jest łatwiej bo może to być
wyrwanie chwasta w ogródku, ale można też zlecić zakup
chleba i bułek.

Niezawodny jest jednak trzeci sposób "na galaretę".
Kiedy widzę, że babcia nam "więdnie" gotuję galaretę.
Staram się zrobić to tak, żeby prababcia nie zauważyła,
wstawiam do lodówki i żebyście mogli zobaczyć wyraz twarzy
prababci, kiedy otwiera lodówkę i widzi miseczki z galaretą.
Zawsze przychodzi wtedy do mnie i mówi "O galareta!".


Kiedy prababcia ląduje w szpitalu jedynym pocieszeniem jest.... galareta.
Na smutne dni najlepsza jest....galareta.
Miara szczęścia prababci - galareta.

Kiedy potomkowie byli mocno nieletni, lubiłam sprawiać żeby byli
szczęśliwi na swoją miarę, wychodziło to raz lepiej raz gorzej.
Pamiętam przypadek średniego potomka który straszne zapragnął
posiadać kwiatek upatrzony w kwiaciarni, jak on chciał....
Pamiętam nawet gatunek.


Tak strasznie chciał wydać na niego swoje oszczędności.
W ramach strategii wychowawczej powiedziałam, żeby poczekał kilka dni
jeżeli po tych kilku dniach nadal będzie chciał kwiatka to może sobie go kupić.
Chciał i kupił zobaczyłam człowieka szczęśliwego.

Lubię widzieć ten błysk szczęścia na twarzy człowieka.
A oto szczęśliwy wnuk, który znalazł wśród zabawek swoją trochę
zapomnianą skrzynię skarbów, zamykaną na papierową kłódkę, wypełnioną
papierowymi złotymi dukatami.


Na zdjęciu jest w trakcie tłumaczenia drugiemu wnukowi, że to jego osobista
skrzynia i posiadanie jej na własność to warunek jego szczęścia i spokoju.

Oczywiście drugi wnuk uznał, że skrzynia powinna należeć do niego, stoczyli krótki
bój, ale fakty były nieubłagane.
Ten kto znalazł, przytargał, obronił do tego należy skrzynia, dukaty, kłódka i klucz.

Jak rzadko człowiek zauważa te malutkie chwile szczęścia, których suma składa
się na zapewnienie nam dobrego samopoczucia.
Jak często mówimy "ja to nie mam szczęścia w życiu", a może spróbować docenić
te malutkie okruchy szczęścia?

A co poza tym, oczywiście 1 listopada i groby.
Byłam wczoraj z  moją mamą na cmentarzu i znów szczęście na twarzy mojej
mamy, że zawiozłam, posprzątałam poustawiałam kwiaty i świeczki
bezcenne.
Miarą szczęścia mojej mamy jest zachowanie rytuału, żeby złapać chociaż
namiastkę tego co było kiedyś, a kiedyś ostanie trzy, cztery dni przed 1 listopada
odwiedzała cmentarz codziennie.

A co poza tym, oczywiście Halloween.
Wnuk cały rok czekał na czas zbierania cukierków, postanowił przebrać
się za wampira.
Ponieważ mały wampir idzie z tatą to dla taty uszykowałam strój taty wampira.


Kolory przekłamane to co wydaje się różowe jest krwiście czerwone.
Mały musiał koniecznie wypróbować strój taty.


Średni potomek w związku ze zmianą pracy (pochwalę się, że zmienił na lepszą)
miał mało czasu na szykowanie stroju, będzie duchem, nie widziałam
jeszcze produktu finalnego, ale wierzę w niego.

Najmłodszy idzie na noc horrorów.

1 listopada całą rodzina spotykamy się u mnie na obiedzie, potem odwiedziny
u naszych bliskich na cmentarzu.

Jak w życiu... smutek przeplata się z radością, nieszczęście ze szczęściem,
całe szczęście, że chwilowo jest równowaga i nic nie przeważa.

                                                         "Cukierek, albo psikus".



PS.
Bardzo mądry demotywator dla tych, którzy zabraniają dzieciom i dorosłym
odrobiny zabawy.


środa, 19 października 2016

A tak sobie o wszystkim i w sumie o niczym....

Zawsze na przełomie lata i zimy dopada mnie lekka niemoc.
Przestawienie się na widok za oknem, kiedy słońca zaczyna być
jak na lekarstwo, przyzwyczajenie się do cieplejszego ubrania
trwa jakiś czas.
Zanim zapadnie decyzja, że zaczynamy sezon grzewczy w domu
lekko przemrożony mózg popada w  letarg.
I w zasadzie zaczyna być jak w tej piosence:

W związku z kolejną przebudową systemu grzewczego w naszym domu,
dopiero od trzech dni zaczęliśmy grzać.
Powoli przyzwyczajam się, że w domu jest ciepło i że do lata już tylko
6 miesięcy.

Wspomnieniem po lecie jest tegoroczna dynia, wyhodowana we własnym ogródku,
waga ponad 8 kg.
W porównaniu z ubiegłoroczną dyńką stwierdzam po raz kolejny, że im mniej
się staram tym lepiej mi wychodzi.
W zeszłym roku kupiłam rozsadę posadziłam podlewałam i wyrosło takie mikro
coś, chociaż miała wyrosnąć dynia olbrzymia.


W tym roku dynia wyrosła z pestki po dyni wyrzuconej do ogródka po Halloween,
pojawiła się nagle, sama się o siebie zatroszczyła i wyrosła godnie.



W związku ze zmiana pory roku zmienia się nie tylko mój sposób ubierania,
ale i wystrój rogacza, zawisł na nim wesoły pająk, sowa i halloweenowy łańcuch.



Na oknie w kuchni zagościł duszek.


Na kominku pojawił się świecznik z kryształu soli - mówią, że jonizuje powietrze,
może tak, może nie, ale pięknie wygląda i cieszy oko.


Pisałam już, że nie popadam w nałogi, a jeśli już to na krótko.
Tak więc chwilowo opanowała mnie mania dłubania miedzianych
pierścionków, kolekcja się powiększa.


Czas leci wnuki rosną, starszy zgubił pierwszy ząb, drugi wnuk zaczyna siedzieć,
a babcia zaopatruje się w zabawki.
W związku z moją frigańską naturą wyszukuję różne okazje i proszę, udało mi się
za 9 PLN pozyskać trochę zabawek.
Laptop za 5 PLN działa, przemawia po polsku, pianinko gra, a małpka śpiewa.


Co to znaczy, że mam frigańską duszę?
Lubię rzeczy używane, lubię dawać drugą szansę przedmiotom i ubraniom.
Uwielbiam kupić za złotówkę ubrania i przerobić, doszyć, przeszyć, reanimować.
Po latach dochodzę do wniosku, że to styl życia.
W zasadzie żyjemy z tego, że Wspaniały daje drugą szansę urządzeniom.
Nasz nowy/stary piec centralnego ogrzewania kupiony z drugiej ręki
gdyby był nowy kosztowałby ok. 8 000 PLN, a kosztował 900 PLN.
Dostał drugą szansę i jak na razie sprawuje się dobrze.
Oczywiście taki styl życia wymaga trochę "dłubaniowych zdolności",
ale daje dużo radości i satysfakcji.
I może choć trochę odciążamy naszą matkę ziemię bawiąc się w recykling?

W związku ze zmianą pory roku zmienia się tez nasza kuchnia, zaczynają
królować buraki, kapusta kiszona, ogórki kiszone.
Zawsze lubiliśmy jeść różne rodzaje kasz, niestety odkąd dołączyła
do nas prababcia królują na obiad ziemniaki.
Prababcia musi jeść ziemniaki bo inaczej pogotowie, szpital ona musi
i już, a kaszy nie lubi.
Dlatego kaszę jemy często na śniadanie z jajkiem sadzonym.
W tym roku udoskonaliłam sposób przygotowywania i tak gotuję w jednym
garnku trzy woreczki rożnych kasz.



W międzyczasie na oleju podsmażam cebulę i różne suszone owoce.
Doprawiam, bazylią, suszonymi pomidorami,odrobiną soli itp.
Pod koniec smażenia dodaję pestki słonecznika.



Kaszę i zawartość patelni mieszam i gotowe.
Lubimy tak zrobiona kaszę jeść i na ciepło i na zimno.

Na koniec, wspomnienie lata na zdjęciu  nasze trójmiejskie Bieszczady.



poniedziałek, 10 października 2016

Reżyser - malarz Andrzej Wajda.

                          "Panie Andrzeju niech pan usiądzie,
                                 Nie jak usiądę to upadnę".

Andrzej Wajda nie żyje.
Piszę bo ta śmierć dotknęła... mojej polskiej duszy.
Ktoś czytając co piszę może powiedzieć, że nie lubię Polski,
nie lubię polskiego charakteru, że ciągle zadziwiona krytykuję
wszystko co się w Polsce dzieje.

Otóż ja mam polską duszę, romantyczną do bólu, kocham polskie krajobrazy,
z czułością podziwiam polską fantazję "ułańską", podziwiam zdolność
Polaków do sprzeciwu w sytuacjach beznadziejnych,
lubię polską literaturę, poezję, teatr.
Lubię słuchać polskich piosenek i w końcu uwielbiam
polskie filmy.

Co było w filmach pana Andrzeja Wajdy ważnego dla mnie?
Wszystko, było malarstwo, była poezja, był teatr i był
komentarz do tej rzeczywistości w której dany film powstawał.

To było kino epickie, ono malowało i opowiadało.
Andrzej Wajda powiedział do młodych chcących
robić filmy:
- pamiętaj o czym opowiadasz (współczesne filmy to często zlepek klipów).
- filmy dzielą się na ważne i nie ważne (obejrzałam setki filmów - ile pamiętam?).

Poza tym miał rękę do aktorów, bardzo jestem ciekawa jego ostatniego
filmu "Powidoki" i Lindy w roli głównej.
Z tego co czytam to film o niezależności artystycznej, być może
Wajda tym filmem chciał skomentować aktualną polską rzeczywistość.

Ja nie wiem czy jego śmierć coś znaczy dla młodego pokolenia, ale może...

Byłam na filmie "Ostatnia rodzina" , to film o Beksińskich, wyszłam
zachwycona nie tyle tematem co tym, że zobaczyłam polski film, przy
tworzeniu którego reżyser skorzystał z tradycji polskiej szkoły filmowej.
Aktorzy grają, scenografia majstersztyk.
Trochę brak tego o czym mówił Wajda - pociągnięcia opowieści,
ale wróciła mi wiara w to, że polska szkoła filmowa "jeszcze nie zginęła".

Artystycznie był świetny, ale był też z tych ludzi, których podziwiam,
którym zazdroszczę, był pasjonatem, miał pasję.
To są ludzie którzy żyją długo i padają w biegu.
Do końca w głowie rządzi młodość i tylko ciało w pewnym momencie
mówi dość....


sobota, 8 października 2016

Uczuciowy zamęt głowy cz.5

Opowieść będzie w odcinkach dla potomków i potomków
potomków, ku pamięci i nauki.

"Jest jakiś tam dzień tygodnia patrzę na trójkę bawiących
się wnuków (jeden rodzony, dwójka przyszywanych).
Na jednym fotelu siedzi prababcia, która nie mówi
(od 30 lat jest po wylewie), na drugim fotelu siedzi druga prababcia,
która mówi za dużo (traci pamięć).
Ze schodów schodzi jeden potomek, drzwi się otwierają
wchodzi drugi potomek, trzeci potomek szykuje się
do pracy.
Myślę jak to się dzieje i skąd to się wzięło, że nasz dom
jakoś funkcjonuje i że jeszcze się nie pozabijaliśmy?"

To odcinek wspomnień o niepełnosprawności.
Zawsze uważałam, że łączymy się w społeczeństwo
i płacimy podatki dla bezpieczeństwa, ale też żeby dać
opiekę i szansę słabszym.
Tym którzy urodzili się "inni" fizycznie i intelektualnie,
seniorom, którzy bez pomocy społeczeństwa nie mieliby
szansy na przeżycie.
Idealistka ze mnie, ale cóż tak mam. Dlaczego?

Odkąd pamiętam,  w naszej rodzinie jest kuzyn.
Starszy ode mnie o kilka lat, niepełnosprawny
intelektualnie.
Dodam, że bardzo bliski kuzyn, syn najstarszej siostry
mojego taty.
Ciocia to była osoba - seniorka rodu, inaczej nie potrafię
jej określić, bardzo pryncypialna, bardzo wymagająca.
Nie lubiłam jej do momentu, kiedy urodziłam pierwszego
potomka i zrozumiałam.

Dobra jedna scenka z życia, która tłumaczy moją niechęć.
Mam lat ok.17 śpię rano snem sprawiedliwego i nagle,
budzi mnie krzyk.
Otwieram nieprzytomne oczy, a nad moim łóżkiem stoją
moje dwie ciocie, siostry taty i krzyczą na mnie, że
u babci Stasi na stoliku stoi nie sprzątnięty talerzyk
po kolacji....
Czy młody człowiek, który praktycznie opiekuje się
ich mamą, myje dosłownie oplutą podłogę, wynosi nocnik,
podaje jedzenie, rozmawia z lekarzem itd w głupim wieku
dojrzewania może lubić "krzyczące" ciocie.
To była jedna z licznych scenek z moim i  moich cioć udziałem.

Najstarsza siostra mojego taty nie przyszła na mój
ślub, tłumaczyła się złym samopoczuciem,
moja niechęć jeszcze bardziej wzrosła.
Dlaczego nie przyszła? Co ja takiego zrobiłam?
Teraz wiem i jest mi niewygodnie, chociaż poczucia
winy nie mam...

Ciocia Jania miała trójkę dzieci, jej najmłodszy syn
Włodek jest upośledzony intelektualnie w stopniu
średnim.
Odkąd pamiętam, On był.
W tamtych czasach  pokazywanie "chorego" dziecka nie było popularne.
Początki zmagania się z niepełnosprawnością syna
pamiętam tylko z opowiadań taty i mamy.
W mojej pamięci zostało to, że ciocia walczyła
o zdrowie syna, bo okazało się za niepełnosprawnością
intelektualną szły też bardzo poważne kłopoty ze zdrowiem.

Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że Włodek
nie był zamykany w domu, uczestniczył we wszystkich
imprezach rodzinnych, jeździł z rodzicami na wczasy,
odwiedzał nas nad jeziorem.
Skończył szkołę specjalną i został szewcem, trochę
pracował w końcu dostał rentę.
Nie pracował, ale miał kolegów.
Bardzo lubi muzykę i lubił tańczyć.
U nas na każdej rodzinnej imprezie były tańce,
pamiętam jak uciekałam bo nie miałam już siły
do tańca z Włodkiem, on był nie zmordowany.

Na początku wymuszany szacunek, z czasem przerodził
się w autentyczną przyjaźń, do dzisiaj Włodek, który
odwiedza moją mamę pozdrawia mnie, ja jego.
Każde spotkanie z nim sprawia mi przyjemność.

Troską i zmartwieniem cioci było co będzie z Włodkiem
po jej śmierci.
Przecież on nie będzie mógł mieszkać sam.
Przez szereg lat obserwowałam, jak dziecko
specjalnej troski powoli staje się opiekunem
i podporą dla starzejących się rodziców.
Oczywiście starsze rodzeństwo pomagało,
ale to on był stałym towarzyszem rodziców
szczególnie u schyłku życia.
Robił zakupy, karmił, zapewniał towarzystwo.
Najpierw umarła ciocia.
Potem umarł wujek.
Zastanawiałam się co będzie z Włodkiem,
nic się nie stało, mieszka sam, oczywiście pod czujnym
okiem rodzeństwa, radzi sobie na ile potrafi.
Ciocia powinna być dumna ze swoich dzieci.

Dlaczego ciocia nie była na moim ślubie?
Dowiedziałam się dużo później.
Wysłałam wspólne zaproszenie na ślub dla cioci, wujka i Włodka.
Powinnam była wysłać zaproszenie dla niego osobiście.
Dla mnie było tak oczywiste, że zapraszam całą trójkę,
a dla cioci to była obraza.
Wtedy tego nie rozumiałam, zrozumiałam kiedy
urodziłam pierwszego potomka.
Zrozumiałam jak trudna jest walka o dziecko, kiedy
świat akceptuje tylko to co jest piękne, zdrowe, silne,
"normalne", doskonałe - czyli tak naprawdę pospolite.

Wtedy zrozumiałam i polubiłam ciocię.
To była prawdziwa seniorka rodu, zawsze kiedy
pojawiał się nowy potomek kogokolwiek
z licznego mojego kuzynostwa, ciocia odwiedzała
nowego członka rodziny ze stosownym prezentem.
Pamiętam jak bardzo się cieszyła, kiedy mojemu
bratu urodził się syn, bo to znaczyło, że rodowe
nazwisko nie zaginie.
Do końca życia była pryncypialna i wymagająca,
ale teraz ile razy spotykam Włodka, rozumiem
dlaczego?
Walczyła o szacunek, o godne życie dla swojego
niepełnosprawnego syna i udało się jej.

PS.
Muszę to napisać. Wiem, że moje wspominki mogą się
wydawać przesłodzonymi wspomnieniami, naiwnej pensjonarki.
Piszę o ludziach mojego dzieciństwa, większość z nich już nie żyje.
To nie byli ludzie kryształowi, mieli dobre i złe momenty w życiu.
Wolę zauważyć te dobre momenty, tego czego się od nich nauczyłam.
Staram się stosować w życiu to czego nauczyła mnie mama:
"Machnij ręką, przebacz, bo w sumie jakie to ma znaczenie,
 życie jest za krótkie, żeby się skupiać na tym co złe,
 lepiej zobaczyć w drugim człowieku coś dobrego".
Ostrzegam jednak, że stosując nauki mojej mamy trzeba mieć
bardzo twardą tylną część ciała, ale w sumie warto.

czwartek, 29 września 2016

Osobiście sama sobą zadziwiona...

Wrzesień to jest ten miesiąc, kiedy starzeje się formalnie
o kolejny rok.
Do rocznic i dat mamy ze Wspaniałym stosunek delikatnie
mówiąc obojętny.
Miło jak się przypomni, nie ma tragedii jak się zapomni.
Jestem starsza o rok i muszę przyznać, że zadziwiam
samą siebie.
Chociaż tyłek ciężki, krzyże bolą, stawy chrupią,
chce mi się więcej i więcej.
To chyba najlepszy okres w moim życiu.
Dzieci odchowane, wszystkie zwierzaki opłakane i pożegnane,
poczucie własnej wartości nareszcie na miejscu.
Można powiedzieć stan ducha idealny.
To zadziwiające, ale w wieku w którym kobiety mają trudno,
kiedy kobieta, albo płacze, albo krzyczy, albo rozpacza nad utraconą urodą,
ja mam w zasadzie ciągle dobry humor.
Budzę się rano i wiem, że to będzie dobry dzień.
Sama siebie zadziwiam.

O zmarłych myślę z czułością, tęsknię, ale nie rozpaczam.
Opiekuję się dwiema mamami, ale nie poświęcam się im bez miary.
Myślę o najbliższych, ale nie zamartwiam się.
Potomkowie to moja radość i duma, patrzenie na wnuki to czułość w czystej postaci.

Ja, która zawsze widziałam, że szklanka jest do połowy pusta
zauważyłam, że szklanka jest do połowy pełna.
Ja, która dzień zaczynałam w trwodze co złego się dzisiaj wydarzy,
zaczynam dzień od myśli co fajnego dzisiaj zrobię.
Nareszcie daję się ponieść rzece życia, nie stawiam się, nie kopię się
ze ścianą losu, raczej staram się ją obejść.
Nie robię sobie wyrzutów, że za mało się staram, że za mało wymagam od siebie.
W końcu usłyszałam to co mówi do mnie Wspaniały od ponad
trzydziestu lat  "Możesz zrobić tylko tyle ile możesz".
Długo mi zajęło zrozumienie tego powiedzenia.

Człowiek ma tendencje do kopania się ze ścianą, zapiera się
i już, już ma wrażenie, że ściana drgnęła, a tu guzik z pętelką,
ściana stoi i ani rusz.
Przez to wieczne mocowanie się i chodzenie pod prąd, przestajemy
zauważać, że oprócz potrzeb otoczenia sami mamy - mieliśmy jakieś
potrzeby, że świat jest piękny, a życie w sumie bardzo krótkie.
Doceniam oba okresy swojego życia, to z natłokiem obowiązków
i młodzieńczą niecierpliwością i to teraz z dobrodziejstwem
uspokojenia i radością, że jeszcze mogę.

A mogę jeździć na osobistej "Hulajce".


Początkowo miała być hulajnoga elektryczna, ale pomyślałam sobie, że potrzebuję
na zimowy okres sprzętu, który mogłabym wrzucić do samochodu i pojechać
nad morze, sprzętu, który będzie zmuszał mnie do większego wysiłku i mam.
Hulam i jestem zachwycona, spojrzenia przechodniów od zadziwienia do zgorszenia,
a mi jest cudownie bo guzik mnie obchodzi co ludzie sobie myślą.

Oprócz "hulania" udoskonalam moje miedziane pierścionki, kolekcja się powiększa.


Okazało się, że klej kropelka idealnie nadaje się do przyklejania różnych
ozdóbek do miedzianych obrączek, lubię swoje "miedziaki".
Nigdy nie nosiłam pierścionków i proszę kolejna zmiana w moim życiu.

Średni potomek będący na zakręcie zawodowego życia, pamiętał i obrzucił matkę
bukietem kwiatów.



Moja najlepsza synowa zapytała mnie ostatnio czy w tym trudnym dla kobiety czasie
nie jestem nerwowa i to pytanie uświadomiło mi, że jestem jakimś dziwnym
przypadkiem bo ja lubię swoje - dobra użyję tego okropnego słowa "klimakterium"
i w związku z tym prezentuję niezbędnik kobiety w wieku przejściowym.


Patrząc od lewej strony słonik w kapelusiku i z muszką - nie można się nie uśmiechnąć.
Następnie najnowszy nabytek, mały wentylatorek na USB, poręczny i podręczny.
Oraz wachlarz na w razie czego, gdyby nie było prądu pod ręką.

Dopóki człowiek ma siłę wstać rano z łóżka i poturlać się przez dzień to znaczy,
że....