sobota, 30 kwietnia 2016

De ja vu....

Ogarnęłam trochę emocje.
Malutki jeszcze trochę pobędzie z mamą w szpitalu,
jest naprawdę malutki, ale radzi sobie.

Odwiedziłam wnuka w szpitalu, w którym na świat przyszło
dwóch moich potomków.
"De ja vu".
Przeszłam przez te same drzwi na oddział położniczy
trzydzieści lat później, nie jako przyszła mama, ale jako babcia.
Nie wiem kiedy minęło te trzydzieści lat.
Dopadły mnie wspomnienia.
Kiedy ja rodziłam swoich pierwszych dwóch  potomków, nie było mowy o tym,
żeby tata mógł zobaczyć dziecko.
Łącznikiem między mamami, a tatami była pani windziarka, która
za drobne co łaska woziła siatki i liściki z oddziału do poczekalni.
Strach przed zarazkami był tak duży, że nie wolno było mieć
swoich ubrań, pieluch ani butelek.
Bali się zarazków, ale pan doktor biegał po porodówce z papierosem
w zębach.
Kiedy urodził się pierwszy potomek, karmić trzeba było w określonych
godzinach, wpadała położna zapalała światło i mamy do karmienia,
dzieci do jedzenia.
Jak wychodziłam do domu dostałam dokładny wykaz czym i o której
karmić dziecko.

Kiedy dwa lata później urodził się drugi potomek lekarze dokonali
odkrycia, że dziecko może być karmione na żądanie, w kwestii
zarazków nic się nie zmieniło, tata dalej był odizolowany, odwiedzin nie było.
Dopiero kiedy rodził się najmłodszy potomek, medycyna zrobiła
skok i okazało się, że tata i rodzina może zobaczyć niemowlaka, że można mieć
swoje rzeczy w szpitalu.

Stałam trzydzieści lat później w tym samym miejscu patrzyłam
na maleńkiego człowieka i nie mogłam uwierzyć.... chociaż
jestem babcią od sześciu lat to nadal jestem trochę zaskoczona, że
to już.

W ramach odreagowania dzisiaj sama pojechałam na rowerze nad morze.
To pierwsza moja samotna wyprawa, żeby dojechać do Sopotu muszę
przejechać drogą przez las, ale co tam babcia dała radę.
Nie spotkałam złego człowieka, dzika też nie.

Nad morzem wiało, zapach od morza zabójczy.

                            
                                

Fajnie udowodnić sobie, że jeszcze można, poczuć wiatr we włosach.
Przed wyjazdem zrobiłam upominek dla kolejnej potencjalnej
babci, której wnuk ma już 31 mm.

                                     

Dość mazania się, dzisiaj domowe przedszkole w pełnym składzie, jutro
spotkanie babć i dziadków w końcu trzeba zadbać o zdrowie już urodzonych
i szykujących się do urodzenia potomków - potomków i w ramach jak najbardziej
rozsądku wznieść toast "aby nam się dobrze chowali i nie chorowali".
A od poniedziałku będzie się działo politycznie, ale to już na Kurodomie.

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Uwaga, uwaga, bociany nadlatują.

Babcia musi ogarnąć emocje..
Pan bocian wczoraj dokonał zrzutu i kolejny
mężczyzna mego życia pojawił się na tym dziwnym świecie.

   
             
               
 Cieszę się jak policyjny gwizdek.

 

piątek, 22 kwietnia 2016

Koliber.

Dziwny rok.... Wszechwiedzący się uparł i wybiera sobie
z najlepszych.
Kiedy w Warszawie odsłaniano mural z Davidem Bowie,  media
podały wiadomość, że Prince nie żyje.

                       

Nie będę kłamać, że pasjami słuchałam, ale wiedziałam
że jest....taki  książę.
Był barwny jak koliber.
Od czasu do czasu słuchałam, przede wszystkim  dlatego co robił z gitarą.

                         

wtorek, 19 kwietnia 2016

Takie tam....po rowerowe.

Nie mam tendencji do wpadania w nałogi.
Akurat - Friganka o czym ty mówisz.
Nałóg rowerowy trwa, śmigamy po Trójmieście.
Tylko ta pogoda.

Kiedy się jeździ pojazdem, który można w każdej
chwili i w każdym miejscu zatrzymać i jak już ma się
aparat w telefonie to można uwieczniać wszystko
i wszędzie..

To jest mój ulubiony pomnik "Powiew Wolności".

             

Ile razy go widzę uśmiecham się.
Można rozwijać fantazję i interpretować do bólu.
Może to gnębiony w szkole chłopak wybiegł na przerwie na boisko
i próbuje wypuścić na wolność nieporadnie zrobionego latawca?
A może szczęśliwy mały chłopiec patrzy w niebo i krzyczy "wszystko mogę".
A może to znaczy, że tylko, kiedy jesteśmy dziećmi potrafimy się cieszyć
pomimo wszystko i dlatego, że jesteśmy?

Potem na małym molo wypatrzyłam tego kogoś?

                             
                             

Kurczaczek, kto to jest? Skrzat/krasnoludek? no nie wiem, jestem miłośniczką
krasnoludków, ale takich bardziej krasnoludzkich.
Co ja tam wiem. Ludzie wiedzą głaskali go po główce, a więc uznali, że przynosi
szczęście i pewnie daje zdrowie i pieniądze.....
Jakoś nie mogłam się przełamać, żeby pogłaskać, wolałam patrzeć na chmury
na morze i chłonąć "Powiew Wolności".
       
                             
                             
A chłopaki ze słonecznego patrolu już przygotowują pojazdy.

                             

Przygotowywali też dziewczynę/ratowniczkę, ta dzielnie wiosłowała, a nawet wbiegała do wody,
brrrr. Nie mam niestety aparatu fotograficznego więc na zdjęciu niewiele widać.
Ale dopowiem, że dwóch w tej łódce to dwaj ratownicy, a ta samotna postać na brzegu
to dzielna przyszła ratowniczka, na kocyku czekał na nią i z troską ją obserwował
jej pies/ratownik.


                              

Trochę zazdroszczę Wspaniałemu, że nie ma faceta, żeby się za nim nie obejrzał,
kiedy pomyka swoim moto rowerkiem ( mój pojazd na pierwszy rzut oka to zwykly
rower więc nie wzbudza takiego zainteresowani).
Miałam nawet myśl, żeby zamienić się z nim na pojazdy, podreperowałabym swoją
kobiecą próżność, mogłabym sobie wyobrażać, że panowie podziwiają mnie,
a nie mój pojazd.
Myśl została porzucona, teraz skupię się na drążeniu tematu w sprawie
obdarowania Friganki niewielkim aparatem fotograficznym.
Na początek pożyczę od najmłodszego potomka.

A i jeszcze na koniec, polityka dzieli, ale zauważyłam, że moich potomków
łączy, ostatnio jak się spotkają to aż serce mamowe rośnie słuchając
wymiany poglądów.
Bo to nie jest tak, że dzieci mają mieć identyczne poglądy jak rodzice,
muszą wnosić nowe.
     

sobota, 16 kwietnia 2016

Męska instytucja....magla.

Zanim wpadłam w sidła Wspaniałego i zmieniłam miejsce
zamieszkania, a więc  we wczesnym dzieciństwie i młodości,
mieszkałam na najkrótszej ulicy Gdańska w okolicy sławnych
z silnego lokalnego patriotyzmu i cieszących się zła sławą
ulic Biskupia Górka i Zaroślak.
Ulica Biskupia Górka w zasadzie w niezmienionym uroku
przetrwała do dzisiaj.
Ze względu na swój urok i to, że w jakim takim stanie
ocalały przedwojenne domy filmowcy ją lubili.
To zdjęcie ze starego filmu "Walet Pikowy".

                         

W zasadzie ulice mojej wczesnej młodości nie wiele się zmieniły nie wiem
jak z mentalnością ludzi bo z tamtego pokolenia trwa już na najkrótszej
ulicy Gdańska moja mama i mama mojego kolegi z podstawówki.
Ale ja nie o tym, ja o maglu.

                             
.
Na dole ulicy po lewej stronie istniała instytucja magla.
Kiedyś pościel, serwety i firanki się krochmaliło i po wyschnięciu
nosiło do magla.
Odkąd pamiętam nienienawidziłam procedury wykręcania pościeli
zanurzonej w śliskim krochmalu, nienawidziłam wyciągania i składania
wysuszonej pościeli, ale lubiłam nosić z tatą pościel do magla.
Na środku pomieszczenia stała ogromna drewniana maszyna, a o ściany
stały oparte ramy z zaczepionymi bawełnianymi firankami.

                             

U "maglarza" spotykali się sąsiedzi, do maglarza chodziło się po najnowsze
wiadomości i nie oszukujmy się po plotki.
To był punkt informacyjny, kto, gdzie, kiedy i z kim.
Do magla nie chodziły kobiety,  tylko mężczyźni,  bo tobołek
był ciężki i to oni zansili i przynosili tobołki, i....roznosili "plotki".
Z czasem przestało się krochmalić pościel, a bawełniane firanki zastąpiły
te nie wymagające krochmalenia.
Pan maglarz miał coraz mniej pracy więc zaczął dorabiać sprzedając
spragnionym trunki nisko i wysokoprocentowe w zasadzie całodobowo, poza
ustawowo.
Panowie dalej chodzili do magla i obieg informacji niezmiennie funkcjonował.
Nie wiem skąd się wzięło przekonanie, że to kobiety robią magiel,
na naszej ulicy najczęstszymi bywalcami magla byli panowie.

Ale podtrzymam mity o babskim maglu i nie powstrzymam się
przed rozsiewaniem plotek, że prezes już nie lubi pana prezydenta.






poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Emocje...

Tyle było w ostatnich dniach złych emocji,
że może dzisiaj o tych dobrych.
Kupiliśmy wnuchowi rower, mały wpadł
w zachwyt.
Ze starego rowerka wyrósł i jest taki dumny,
że ma większy, doroślejszy.
Rower został nazwany "kobra".
Dziadek dostosował siodełko, razem przymocowali
kółka.

           

Pomimo glutów w nosie zażądał próby na ulicy.
Ubieramy się, mały szaleje, jeszcze buty, kurtka,
czapka.....już mamy wychodzić, nie jeszcze siku
w końcu słyszę:
- babcia, ja jestem za młody na takie emocje.
Nosz babcia mało się nie udławiła ze śmiechu.
Potem już na ulicy zażądał nakręcenia filmu,
bo on musi zobaczyć jak jedzie.
Każdy kogo spotkał został poinformowany, że
on jedzie, że on umie, że się nie boi.

A tu młody na ulubionej huśtawce.
Z okrzykiem:
- babcia twój Indiana Jones.

                         

Jak ja lubię dzieci w tym wieku, ich pozytywne
emocje przenoszą się na mnie.
Dlaczego kiedy dorastamy złe emocje biorą górę nad dobrymi
i przestajemy się cieszyć z drobnych sukcesów?

sobota, 9 kwietnia 2016

Kot czarodziejem jest i basta....

Wybaczcie, ale o kotach mogę godzinami.
W ramach ćwiczeń kondycyjnych oprócz wysiłku
fizycznego - elektrycznego na rowerze,
uprawiam spacery po parku.
Nienawidzę spacerów, ale spacerować po parku mogę
i chcę bo tam mieszka....kolejne wcielenie mojego nieodżałowanego
"Czarka - czarodzieja".
Parkowy kot, uwielbia głaski, pokazuje brzuszek,
na mój widok biegnie i głaszcz mnie do woli.
Dotąd był szczupły i tylko trochę podobny do Czarusia,
w tym roku spotkałam w parku kolejne wcielenie
jednego z moich nieodżałowanych rezydentów.
zresztą zobaczcie sami.

Oto zdjęcia mojego Czarka - czarodzieja.

                     
         


A to zdjęcia parkowego kota.

                             



Jak nie uwierzyć w to, że koty maja dziewięć żyć i kilka wcieleń?
Uprzedzam, że zabrać nie mogę,  porywać nie zamierzam bo kot jest czyjś.

W ramach papierowego fijoła i przekonywania samej siebie, że nie jestem
przesądna powstały trzy koty, które wg Japończyków zapraszają do domu
powodzenie, ludzi i pieniądze.
Przy okazji czarny kot odstrasza demony i wszelkie zło, więc stoi
na szafce w przedpokoju.
                             


Japończycy o których zawsze byłam zdania, że pochodzą wprost od kosmitów,
zyskali jeszcze bardziej w moich oczach bo u nich kot przynosi same dobre rzeczy.
A nie tak jak w naszej słowiańskiej cywilizacji gdzie czarny kot przynosi pecha,
jest fałszywy, nie przywiązuje się do właściciela tylko do miejsca i w ogóle
kot i czarownica to najczęstsze skojarzenia.

Mój smolisto czarny Boruta przez dwadzieścia lat był z nami w szczęściu
i nieszczęściu i nigdy nie przyszło mi do głowy, że pech to jego zasługa.

                             

Szukam jego kolejnego wcielenia, może się objawi?....


środa, 6 kwietnia 2016

Uff... siedzę i opadam z emocji....

Ufffff usiadłam..........ostatnie dni były trochę
zakręcone.
Zrobiło się ciepło więc wyruszyliśmy.
Najpierw popędziłam sama, za jezioro
przez las, skontrolowałam oziminę...


Ma się dobrze, przeżyła zimę.
Konie ze szkółki jeździeckiej też.

                           


Następny dzień wyprawa do........

                             


Jedzie się przez las, las jeszcze śpi tylko ptaki świergolą na potęgę.
Następny dzień to zjazd do Sopotu.

                                          


Okazało się, że ulubiony sklep Tiger otworzony, a więc "sroka" dokonała zakupu
niezbędnych ozdób na szprychy.

                                           



Wstał kolejny świt, pojechaliśmy na demonstracje KOD, pomyliliśmy
jednak miejsce zbiórki i nie dotarliśmy w odpowiednie miejsce,
ale przy okazji obejrzeliśmy "Polskę w  ruinie", czyli nowy sopocki
dworzec.

                             


Podczas wojaży uwieczniłam dwuznaczny pomnik
moich ulubionych czekoladek, których z powodu ulubienia
nie jem.

                           


Fajny napis, wolność, no nie wiem czy jak zjem czekoladkę to będę
wolna, czy przekornie czekolada mnie zniewoli i uzależni....
Wczoraj miałam dzień przedszkola więc w ramach pięknej pogody
poszliśmy z grupą młodszą do parku gdzie chłopcy przekopywali
się do Australii.


W przerwie trzeba przeczytać co tam w prasie.

                             

A na koniec dnia byłam w teatrze.
Było cudownie, magicznie. Był ten zapach, te odgłosy tupotu stóp
o deski sceny, był klimat, jestem zachwycona.
Spektakl trwał trzy godziny i to nie były godziny stracone.

                           

Kiedy się ubierałam to przypomniało mi się jak pierwszy raz wychodziłam
do teatru i mama dała mi swoje sylwestrowe buty o numer za małe.
Stwierdziła, że do teatru trzeba się odpowiednio ubrać bo to takie
małe święto - to mi zostało i z tego co widziałam innym też.
Lubię ten wzajemny szacunek jaki się wyczuwa, aktora który się stara
przekazać emocje i widowni która szanuje twórców i wykonawców spektaklu.

Uff dzisiaj siedzę i trawię emocje.
Ponieważ emocje dzielę na wewnętrzne (osobisto - rodzinne) i zewnętrzne
(światowo - polityczne) to o tych drugich na Kurodomie.....

piątek, 1 kwietnia 2016

Drążę...i cieszę się jak policyjny gwizdek...

Nie wiem jakiś fijoł w tym roku mnie ogarnął
śledzę, drążę, sprawdzam, czekam, chyba polegnę
podczas tych poszukiwań zwiastunów ciepła.
Już nie wiosny, ale ciepła.
Jest zimno.
Orzeszku jak zimno, mokro i paskudnie...
No dobra basta, bo nie dość, że stara to jeszcze nudna
i jęcząca.

Idę po niebotycznej przerwie do "żywego teatru".
Teatr uwielbiam pod każdą postacią i w TV i pod postacią
słuchowiska, teatrem jest też dla mnie dobrze czytana książka.
W internecie jest dużo spektakli do oglądania więc robię
sobie wieczory teatralne, ale to nie to samo co na żywo.
Ceny biletów do teatru skutecznie odstraszały, a Wspaniały
na kabaret to jeszcze i owszem, ale na uczciwy spektakl,
a na operę wołami bym go nie zaciągnęła.

Okazało się, że w najbliższym otoczeniu jest dziewczyna,
która ma ten sam problem, a umie wyszukać tańsze bilety
i jesteśmy umówione.

Uwielbiam, zapach teatru, akustykę, która wytłumia rozmowy
i prowokuje do wyciszenia.
Pamiętam swoje szkolne występy, grałam w "Krzyżakach"
Danuśkę, a w "Potopie" z przyprawionymi wąsami Kmicica.
Jeździliśmy do teatralnej wypożyczalni po stroje i rekwizyty.
To było w podstawówce, potem w Liceum chodziliśmy
regularnie do teatru i opery.
W czasie szkolnej wycieczki do Warszawy, każdego dnia zaliczaliśmy
inny teatr.

Im jestem starsza tym bardziej lubię Szekspira, najlepiej w oryginale
i chociaż nic nie rozumiem, to fascynuje mnie rytm wiersza.

Z wiekiem zwiększa się mój apetyt na życie, jak patrzę na moje
seniorki to zaczynam się bać, że czasu coraz mniej i że ja też
tylko do kościółka, sprawdzić czy lodówka pełna i uczcić
dzień dziennika (wyjście co piątek po Dziennik Bałtycki do kiosku).

Pocieszam się  przypominaniem sobie słów mojej babci,
która w wieku 88 lat mówiła o swoich siedemdziesięcioparoletnich
koleżankach "patrz, patrz jaka staruszeczka, u mnie to jeszcze nie ta straszna starość".
Niestety jej córka, a moja mama ciągle twierdzi, że ona to już
ta straszna starość i, że niewypada i że niczego nie można zmienić,
bo jak ty chcesz zmienić człowieka w tym wieku....

Wnuczki dziedziczą po babciach to może mi się uda, ale na to trzeba
zapracować.
Kupiłam kalosze w kropki, fioletowy parasol i idę pracować
nad kondycją wbrew i na przekór zimnicy i mokrzycy zaokiennej.


                   


A wieczorem jako preludium do wtorkowego wielkiego wyjścia,
po raz kolejny obejrzę sobie: