środa, 15 czerwca 2016

Łaska drapieżnika...

Siedzę z kotem, który polubił moje towarzystwo, przytulonym do mnie,
a może do ciepłego komputera i dopadają mnie wspomnienia.
Lubimy się z kocicą i uprzedzam, że wcale nie chodzi o jedzenie.
Ona nie prosi, ja nie karmię bo nie wiem czy nie zaszkodzę.
Taką mamy umowę, że chodzi raczej o głaski, spokój i poczucie bezpieczeństwa.
Przychodzi kiedy chce, wychodzi kiedy chce.


Pies mojej młodości Misiek był z pochodzenia wiejskim kundlem.


Był synem wiejskiej suczki o imieniu "Mucha", suczka była mądra i przyjazna.

Jej właścicielem był gospodarz na którego terenie, moi rodzice razem z przyjaciółmi
latem biwakowali, pod namiotami.
Suczka się oszczeniła, przygarnęliśmy jej syna, okazał się być mądrym
psem, był z nami 17 lat.
Kiedy przyjechaliśmy kolejnego lata nad jezioro, Mucha przybiegała
do obozowiska i czekała, aż Misiek wybiegnie do niej.
Bawili się i cieszyli na swój widok, miało się wrażenie, że on pamięta o mamie,
a ona o swoim synu.

Kolejnego lata po przyjeździe dowiedzieliśmy się, że Muchy nie ma.
Na pytanie co się stało, gospodarz powiedział, że pies się "zbiesił",
nie siedział w gospodarstwie, tylko chodził po turystach, a zresztą
"była stara i kulawa (potrącił ją samochód), więc trzeba było się jej pozbyć".
Jak? Do worka i o ścianę. Miałam wtedy 13 lat do dzisiaj pamiętam jak
gospodarz beznamiętnie opowiada o tym jak pozbył się Muchy.

Pamiętam też, jak gospodarz jednej zimy znalazł w rowie warchlaczka dzika.
Odchuchał, odratował nazwał Kaśka.
Kaśka chodziła swobodnie po podwórku, miała zwyczaj gonienia za mną
i podbijania ryjem kanki z mlekiem, a potem zlizywania rozlanego mleka.
Kaśka była jedynym zwierzakiem, który dostąpił zaszczytu spania
ze swoim gospodarzem zimą w kuchni przy piecu.
Kiedy kolejnego lata przyjechaliśmy na wakacje, zostaliśmy przywitani
jak zwykle poczęstunkiem, na moje pytanie "gdzie jest Kaśka",
usłyszałam "właśnie ją jemy". Stanęło mi w gardle.
Gospodarz stwierdził, że Kaśka za dużo jadła, a pożytku z niej żadnego
nie było.
Tata próbował mi tłumaczyć, że ludzie na wsi nie mogą się przywiązywać
do zwierząt, robił to bez przekonania więc nie bardzo uwierzyłam.
Chociaż rozumiałam, że nie mogą kochać każdej kury, krowy, prosiaka...
Do dzisiaj mam problem mentalny jeśli chodzi o jedzenie mięsa,
ale nie jestem wegetarianką.

Patrzę w piękne oczy i myślę sobie jak dobrze, ze nie jestem
Chinką i nie gustuje w psim, ani kocim mięsie.


Co nie zmienia faktu, że siedzisz kocico koło największego drapieżnika
na świecie.

Dlatego w tych mało optymistycznych dniach historia "Barego",
robi wrażenie, jak człowiek potrafi być straszny i piękny.
Smutno, straszno z pięknym zakończeniem.
 

Bary po spotkaniu z nieludzkim człowiekiem znalazł swojego "ludzkiego człowieka".

4 komentarze:

  1. nie jestem wegetarianką... ale zatrzęsło mnie...
    Na mysl o pozbyciu się Muchy robi mi się niedobrze :((((

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do dzisiaj nie mogę się pogodzić z tym jak potraktował suczkę, tym bardziej, że to była naprawdę "Lady" jak na wiejskie warunki, mógł ofiarować jej dożywocie, albo oddać nam.
      Tata by ją wziął z pocałowaniem ręki.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  2. no, to chyba masz kota... kiedyś miałem sąsiada, którego kot chętnie do nas przychodził... u nas wtedy były już dwa, ale jak to mówią "kot trojcu ljubit"... kot się tak u nas zadomowił, że kiedyś sąsiad na ulicy, po rytualnej wymianie "dzień dobry" dodał: "no tak, wygląda na to, że to już jest wasz kot"...
    kot był zresztą strasznie pechowy, żaden inny kot w tym domu nie miał takich akcji... nie wiem, jak on to robił, gdzie łaził, ale wciąż przychodził z różnymi dziwnymi kontuzjami, ranami, kiedyś nawet przywlókł kawałek jakiegoś drutu wbitego w łapę... któregoś dnia wyszedł i już nie wrócił...
    p.jzns :)...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pan sąsiad mieszka po sąsiedzku dopiero dwa lata, ma prawdopodobnie cztery koty, dwa persy, jedną bengalkę i jednego dachowca. Bengalka też mnie nawiedza, ale się nie spoufala. Ta która przychodzi do mnie wygląda na nie dopieszczoną. Jak coś robię idzie sobie, lubi siedzieć ze mną jak dłubię na komputerze. Taki układ z kotem na razie mi odpowiada, nie mogę się chwilowo podjąć stałej opieki.
      Chyba, że kocica postanowi o przeprowadzce wtedy nie będzie wyjścia.
      Pozdrawiam.

      Usuń