poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Krew, pot i łzy szczęścia...

Pogoda na koniec lata dopisuje, więc wolę jeździć na rowerze
niż pisać.
Myślę, że dzięki Wspaniałemu znaleźliśmy formę
aktywności na następne naście lat wspólnego bycia.
Nigdy bym nie przypuszczała, że jazda na rowerze elektrycznym
stanie się moją pasją i hobby, szczególnie w wieku
w którym siada wydolność i stawy.
Zaczęło się w zeszłym roku, kiedy dałam się przekonać
i wsiadłam na moto-rower Wspaniałego.
Nie spodobało mi się więc postanowiłam kupić sobie
zwykły rower.
Po trzydziestu latach nie używania roweru na zwykłym
rowerze jazda do warzywniaka to była męka.
Upatrzyłam na OLX rower elektryczny i to był
strzał w dziesiątkę.
Stabilna damka, przerobiona przez Wspaniałego,
ma super ustawioną kierownicę, wygodne siodełko.
Początki naszych wypadów były skromne i nieśmiałe.
Zjazd "Doliną Radości" do Oliwy, do Jelitkowa,
do "Źródła Marii".

Nie wiedzieliśmy na ile kilometrów starczy nam "prądu".
Ten rok, to lato, to czas rowerowy.
Zdobyliśmy już "Trzy Korony", czyli Gdańsk, Sopot, Gdynię,
zapragnęliśmy jechać dalej, zobaczyć więcej.

Rowery elektryczne są ciężkie, więc nie można ich
zapakować na dach samochodu, ale Wspaniały znalazł sposób.
Przykręcił kółka do starych drzwi położył na nich oba rowery
i wsunął do bagażnika.

I heja, otworzyły się nowe możliwości.

Najpierw do Władysławowa i zdobycie Helu.
Podczas objazdu Helu okazało się, że akumulatory wystarczają na 60 km.
Prąd skończył się nam 15 km przed dotarciem do samochodu.
Te 15 km jazdy bez prądu to były pot i łzy, ale byłam taka szczęśliwa
jak dotarliśmy do auta, że kochałam Wspaniałego jeszcze bardziej, a złożenie
mojej tylnej części ciała na fotelu w samochodzie to była "Nirwana"  w czystej postaci.
Następna wyprawa do Sobieszewa.
Wspaniały dołożył akumulatorów.
Zagwarantował 100 km. zasięgu.
Ja mu wierzę.
Przeprawa promem.

Potem jazda wzdłuż Wisły, widoki przepiękne, ścieżka rowerowa tragiczna.

Ponieważ my nigdy nie wybieramy łatwej drogi, pojechaliśmy,
a raczej dowlekliśmy się drogą przez mękę do "Mewiej Łachy",
Najpierw po kamieniach wzdłuż ujścia Wisły...

Potem po betonie do końca...

Okazało się, że google nie uprzedził, że remont trwa i dalej nie można,
więc w tył zwrot, a ponieważ odmówiłam powrotu po kamieniach,
wracaliśmy po plaży, widoki jak z pocztówki.

Wróciliśmy do cywilizacji i wtedy Wspaniały wpadł na pomysł,
żeby objechać ujście Wisły z drugiej strony.
Ja za nim ja w dym nie - nie było kamieni... był piach i dzikie róże
z kolcami.

Pchałam, ciągnęłam, umierałam, pociłam się, ale szłam
i tak pchając, umierając myślałam jak to jest w naszym życiu.
Kiedy było nam bardzo ciężko, kiedy wszystko się waliło
i paliło, kiedy wydawało się, że nie ma wyjścia to jak ja miałam dość
i się poddawałam to Wspaniały kopał mnie tyłek i podnosiłam się,
jak on miał dość to ja kładłam uszy po sobie, przestawałam
"jojczyć" i starałam się wspierać.

I tak było tym razem, trochę On popchał mój rower, bo mój
jest cięższy, trochę ja popchałam jego rower bo jego jest lżejszy,
po piachu, objawił się asfalt i beton i poszło...
Stwierdziłam, że jestem człowiekiem cywilizacji, kocham beton,
kocham fotel w samochodzie i chłodny prysznic.

Było cudnie, wspaniale, razem i teraz... na Łebę.




czwartek, 18 sierpnia 2016

Uczuciowy zamęt głowy cz.3

Opowieść będzie w odcinkach dla potomków i potomków
potomków, ku pamięci i nauki.

"Jest jakiś tam dzień tygodnia patrzę na trójkę bawiących
się wnuków (jeden rodzony, dwójka przyszywanych).
Na jednym fotelu siedzi prababcia, która nie mówi
(od 30 lat jest po wylewie), na drugim fotelu siedzi druga prababcia,
która mówi za dużo (traci pamięć).
Ze schodów schodzi jeden potomek, drzwi się otwierają
wchodzi drugi potomek, trzeci potomek szykuje się
do pracy.
Myślę jak to się dzieje i skąd to się wzięło, że nasz dom
jakoś funkcjonuje i że jeszcze się nie pozabijaliśmy?"

To odcinek wspomnień o tym kto miał wpływ na to, że jestem
za "dobrze wychowana" co jest moim przekleństwem
i dobrodziejstwem?

Zastanawiam się czasami jak wyglądało by moje życie,
gdybym nie była tak dobrze wychowana.

Kwitną kasztany, jest maj.
Miesiąc matur właśnie odebrałam świadectwo maturalne,
siedzę przy biurku i widzę jak mostem idzie moja mama
i niesie wielkiego misia.
Jak zawsze kiedy dźwiga siatki z zakupami wybiegam jej na spotkanie,
żeby pomóc.
Ale dzisiaj nie ma siatek, dzisiaj niesie ogromnego misia
dla mnie.
Pamiętała, że bardzo mi się podobał...
Moja mama...

Kiedyś umówiłam się z chłopakiem, na którym nie za bardzo
mi zależało.
Mówię do mamy, chyba nie pójdę w zasadzie to on mi się nie podoba.
Mama  "umówiłaś się masz pójść i nie ma dyskusji"
Poszłam, a przecież nie byłabym pierwszą, która zawiodła...
Moja mama...

Kiedyś kobiety nosiły pończochy i do tego zimą
majtasy-reformy.
Prawdziwa kobieta miała pończochy ze szwem.
Niewygodne, pończochy opadały, szwy się skręcały.
Wynaleziono cienkie rajstopy.
Mi nie wolno było długo nosić rajstop, musiałam nosić
pończochy, o Wszechwiedzący do szkoły.
Chłopaki miały ubaw, kiedy szłam po schodach przy
ścianie, żeby nikt nie podejrzał, że mam na sobie
pończochy i majtasy.
Moja mama...

Kobieta której "słoń nadepnął na ucho" niesie płytę
uwielbianego, niełatwego piosenkarza.
Szczęśliwa bo wraca z koncertu Niemena,
wywalczyła wejściówkę.
Mąż nie rozumie, jak można lubić tego krzykacza....
Moja mama.

Kochali się z tatą ogromnie, kłócili zajadle.
Najczęściej o porządki i kolegów.
Nigdy jako dzieci nie usłyszeliśmy od mamy
złego słowa na tatę.
Kiedy grozili sobie rozstaniem, mama mówiła:
"dobra idź, ale na weekendy masz wracać.
Moja mama...

Powtarzała mi często: "bądź jak najdłużej dzieckiem,
nastolatką, młodą kobietą, dojrzałą kobietą... ".
Na wszystko jest czas miejsce i pora.
Moja mama...

Najstarsza z piątki rodzeństwa. Wiecie jak jest w rodzinach
wielodzietnych szczególnie jeśli dom utrzymuje kobieta.
Opieka nad młodszym rodzeństwem, sprzątanie domu
spada na najstarszego.
I choć najstarsza to znaczy tylko rok starsza od młodszej
siostry to właśnie moja mama była ta grzeczna i posłuszna.

Dwaj dużo młodsi bracia nazywali ją macochą.
Musieli grzecznie siedzieć na stole, kiedy siostra myła
podłogę i siedzieć tak długo aż podłoga wyschnie.

Moja mama dobrze wychowana, porządna, pedantycznie
czysta, grzeczna i taka wrażliwa na to co "ludzie powiedzą".
Pracowita i kochająca raz na zawsze.
Poznaje chłopaka z jaskółką na głowie (rodzaj fryzury),
w kolorowych skarpetach, którego własna matka
nazywa "wirażką", duszę towarzystwa, otoczonego
wianuszkiem dziewczyn.
Nie pasuje do jego towarzystwa, ale wzbudza ich szacunek.
Jest taka inna, taka porządna.
Pobierają się.

Moja mama opowiadała mi jak zamieszkała z mężem i teściową.
Wkroczyła do kuchni.
Pierwsze co zrobiła to umyła patelnię i tu popełniła straszny błąd.
Teściowa nie myła patelni, bo po umyciu patelnia przypalała potrawy.
Tłuszcz ciekł po ścianie na której wieszało się patelnię, ale taki
był zwyczaj.
Moja mama umyła patelnię i zostało jej to zapamiętane.
Nie była lubiana ani przez teściową, ani przez dwie szwagierki.
Siostry taty przypominały jej często, że powinna być wdzięczna
za to, że mogła zamieszkać w rodzinnym mieszkaniu razem z teściową.
Mieszkanie stare, zaniedbane w komplecie teściowa z kawałów.
Dwie szwagierki nie ułatwiały niczego.
Mama pracowała, urodziła dzieci, długo sprzątała u siebie
i u swojej mamy.
Dalej wychowywała dwóch najmłodszych braci
i wychowywała mnie.
Za dobrze.

Moja mama nigdy się "nie postawiła" ciotkom, ani teściowej.
Nigdy nie buntowała się przeciwko tradycyjnemu obrazowi kobiety.
Kiedy dorastałam i rodził się we mnie bunt przeciwko
np ciotkom, czy babci Stasi, mama mi tłumaczyła, że nie warto,
że gniew i pretensje miną.
Mówiła mi i pokazywała, że rodzina jest cenniejsza niż chwilowe
udawadnianie swoich racji.
Mama ustępowała, we mnie rósł bunt, ale dobre wychowanie zaczęło
brać górę.

Patrząc z boku moja  mama to uległa, posłuszna, kobieta,
ale to ona pilnowała finansów, scalała rodzinę, wybaczała,
kochała i trwała.
Taka zwyczajna moja mama...

Kiedy byłam młodsza miałam pretensje do niej za to, że nie umiem
się zbuntować tak burzliwie, no nie wiem uciec z domu,
pojechać autostopem w podróż dookoła świata, zrobić się na blondynkę,
zrobić sobie tatuaż...
Zawsze chciałam być inna niż moja mama.
Jestem za dobrze wychowana to mi przeszkadza,
kiedy to ja ustępuję głupszemu, ale.... dzięki temu
nieraz uniknęłam zaplątania się w sytuację bez dobrego wyjścia.
Długo trwało zanim nauczyłam się  doceniać i wykorzystywać,
to za dobre wychowanie dla własnego dobra...

Moja mama nauczyła mnie że:
- czasem lepiej nie wchodzić w burzę lepiej przeczekać.
- nauczyła mnie, że rodzina jest bardzo ważna i dla niej warto
  zrezygnować z jakiejś swojej twardej racji...
- że zgoda buduje, a przynajmniej pomaga przetrwać.
- nauczyła mnie tolerancji.
- Nauczyła mnie słuchać Niemena.
- nauczyła mnie najważniejszej rzeczy, kochać na zawsze.

Nie zbieram pamiątek, ale miś - Piotr mieszka na moim strychu.
Tradycyjny, wypchany trocinami, straszliwie zakurzony, ale
to ten sam....
                   


A w następnym odcinku za jakiś czas od kogo nauczyłam się
szanować ciszę, las i przyrodę...

czwartek, 11 sierpnia 2016

Szara rzeczywistość mnie dopadła...

Przerwa we wspominkach.
Dopadła mnie codzienność i chwilowo trzyma.

Jestem "szczęśliwą posiadaczką" dużego domu.
Kiedy się wprowadzaliśmy, użytkowy był parter
i piętro, strych był strychem.
Byliśmy młodzi, pełni werwy i ochoty na ekspansję.
Najpierw dobudowaliśmy garaż.
Na garażu, piętro, a na piętrze jeszcze stryszek.
Zagospodarowaliśmy strych właściwy i tak
ze 100m2 użytkowych zrobiło się ponad 350m2.
Do tego dochodzi ogródek z tyłu domu
i kawałek zieleni z przodu domu.

Kiedy byłam młodsza potrafiłam sprzątnąć włości
wraz z myciem okien i trzepaniem dywanów przez jeden dzień.
Tapetowanie dużego pokoju zajmowało mi trzy noce.

Lata leciały i rozsądek zaczął zwyciężać.
Najpierw wymaszerowały dywany.
Potem długie firany zastąpiły krótkie, mniej prasowania.
Następne były zasłony w oknach.
Powoli zniknął nadmiar "durnostojek" (wazoniki,
ozdobniki, figurki, kwiatki i makatki).
W ogrodzie nastąpił koniec rabatek, króluje trawa
i kwiaty tylko w donicach.
Z wiekiem osiągnęłam mistrzostwo w minimalizowaniu
wysiłku sprzątaniowego.

Przychodzi jednak chwila kiedy zaczynam mieć wrażenie,
że dom przestaje oddychać i prosi mnie o tlen.
Czuję wtedy, że nadeszła chwila kiedy muszę "sczyścić kąty",
czyli przelecieć wszystkie szafy, szafki, szafeczki, szuflady
i pozbyć się wszystkiego co zalega.
To nie zdarza się często raz na kilka lat, dom mnie prosi,
a ja ulegam.
I właśnie w to lato - stało się.
Impulsem była wymiana pochłaniacza kuchennych zapachów.
Stary pochłaniacz odmówił współpracy.
Wspaniały założył nowy sprzęt i wtedy dom przemówił
do mnie....
Odtłuszczanie kuchni zajęło mi dwa dni.
Potem zawołał schowek, worek nienoszonych butów
wywędrował, dorabianie półek zajęło kolejny dzień.
I dalej poszłooooo, salon, taras, łazienki.
Sypialnia, garderoba, każda szafa i szuflada na końcu...strych
i garażo - kotłownia.

Każdy dom ma jakieś miejsce w którym zalegają
rzeczy p.t."może jeszcze się przyda".
Wspaniały jest raczej z tych co przytrzymują rzeczy,
ja jestem z tych co łatwo rezygnują z rzeczy.
Nie przywiązuję się do rzeczy, nie zbieram pamiątek.
Uzupełniamy się idealnie i przyjmujemy średnią, w ten
sposób nie wyrzucamy rzeczy potrzebnych.
Warunek nie do przejścia to - nie ruszam szafy Wspaniałego.

Sczyszczanie trwało prawie dwa tygodnie.
Skończyło się na tym, że śmietnik wyglądał tak, to dopiero połowa
worków do utylizacji.

Garaż wyglądał tak:


Garaż został uporządkowany.
Górka gratów czeka jeszcze na wizytę "złomiarzy" i można
powiedzieć, że akcja odgracania zakończyła się pełnym sukcesem.

Dom westchnął powiedział "dziękuję".
Trochę wierzę w feng - shui.
Wierzę w to, że uporządkowane otoczenie generuje
dobre wibracje.
Im jestem starsza tym bardziej boję się momentu, kiedy
stary człowiek zaczyna gromadzić.
Moja pedantyczna mama przestała sprzątać, zaczęła
gromadzić, wszystkiego jej szkoda, rzeczy to jej wspomnienia
trzyma się ich gorączkowo.
Nie chcę tak - moment w którym przestanę pozbywać się nadmiaru
rzeczy to będzie moment kiedy powiem o sobie stało się
"jestem starym człowiekiem".

Korzyści ze "sczyszczania" domu są wymierne:
1/Odnalezienie bardzo, bardzo ważnego dokumentu, którego
   brak mógł skutkować koniecznością ponowienia sprawy sądowej.
2/Odnalezienie super pędzelka.
3/Odnalezienia po kilku latach ukochanych korali (o kurczaczek czyli jednak
   przywiązuję się do niektórych rzeczy).
4/Odgruzowany strych został zaakceptowany przez wnuków
   jako jeszcze jedno pomieszczenie do super zabawy.

To jeszcze nie koniec, dom mówi, że teraz czas na leciutki
lifting, a więc przyszły tydzień to czas "farby i pędzla".



Dom westchnął i Wspaniały westchnął z żalem"wszystko co człowiek kupi
to i tak kiedyś powędruje na śmietnik".
A ja? Chociaż boli mnie każda kosteczka to chodzę po domu i oddycham.