piątek, 28 października 2016

Miara szczęścia...

Kiedy prababcia, która z nami mieszka na stałe zaczyna
popadać w depresję, kiedy widzę, że dopada ją smutek
i beznadzieja są trzy wyjścia z tej trudnej sytuacji.

Pierwszy sposób to zabranie jej do jakiegokolwiek sklepu,
przeprowadzenie między półkami, zakup czegokolwiek.
Może to być kolorowe pudełko chusteczek jednorazowych
lub, cienkich parówek.

Drugi sposób to dać zadanie, latem jest łatwiej bo może to być
wyrwanie chwasta w ogródku, ale można też zlecić zakup
chleba i bułek.

Niezawodny jest jednak trzeci sposób "na galaretę".
Kiedy widzę, że babcia nam "więdnie" gotuję galaretę.
Staram się zrobić to tak, żeby prababcia nie zauważyła,
wstawiam do lodówki i żebyście mogli zobaczyć wyraz twarzy
prababci, kiedy otwiera lodówkę i widzi miseczki z galaretą.
Zawsze przychodzi wtedy do mnie i mówi "O galareta!".


Kiedy prababcia ląduje w szpitalu jedynym pocieszeniem jest.... galareta.
Na smutne dni najlepsza jest....galareta.
Miara szczęścia prababci - galareta.

Kiedy potomkowie byli mocno nieletni, lubiłam sprawiać żeby byli
szczęśliwi na swoją miarę, wychodziło to raz lepiej raz gorzej.
Pamiętam przypadek średniego potomka który straszne zapragnął
posiadać kwiatek upatrzony w kwiaciarni, jak on chciał....
Pamiętam nawet gatunek.


Tak strasznie chciał wydać na niego swoje oszczędności.
W ramach strategii wychowawczej powiedziałam, żeby poczekał kilka dni
jeżeli po tych kilku dniach nadal będzie chciał kwiatka to może sobie go kupić.
Chciał i kupił zobaczyłam człowieka szczęśliwego.

Lubię widzieć ten błysk szczęścia na twarzy człowieka.
A oto szczęśliwy wnuk, który znalazł wśród zabawek swoją trochę
zapomnianą skrzynię skarbów, zamykaną na papierową kłódkę, wypełnioną
papierowymi złotymi dukatami.


Na zdjęciu jest w trakcie tłumaczenia drugiemu wnukowi, że to jego osobista
skrzynia i posiadanie jej na własność to warunek jego szczęścia i spokoju.

Oczywiście drugi wnuk uznał, że skrzynia powinna należeć do niego, stoczyli krótki
bój, ale fakty były nieubłagane.
Ten kto znalazł, przytargał, obronił do tego należy skrzynia, dukaty, kłódka i klucz.

Jak rzadko człowiek zauważa te malutkie chwile szczęścia, których suma składa
się na zapewnienie nam dobrego samopoczucia.
Jak często mówimy "ja to nie mam szczęścia w życiu", a może spróbować docenić
te malutkie okruchy szczęścia?

A co poza tym, oczywiście 1 listopada i groby.
Byłam wczoraj z  moją mamą na cmentarzu i znów szczęście na twarzy mojej
mamy, że zawiozłam, posprzątałam poustawiałam kwiaty i świeczki
bezcenne.
Miarą szczęścia mojej mamy jest zachowanie rytuału, żeby złapać chociaż
namiastkę tego co było kiedyś, a kiedyś ostanie trzy, cztery dni przed 1 listopada
odwiedzała cmentarz codziennie.

A co poza tym, oczywiście Halloween.
Wnuk cały rok czekał na czas zbierania cukierków, postanowił przebrać
się za wampira.
Ponieważ mały wampir idzie z tatą to dla taty uszykowałam strój taty wampira.


Kolory przekłamane to co wydaje się różowe jest krwiście czerwone.
Mały musiał koniecznie wypróbować strój taty.


Średni potomek w związku ze zmianą pracy (pochwalę się, że zmienił na lepszą)
miał mało czasu na szykowanie stroju, będzie duchem, nie widziałam
jeszcze produktu finalnego, ale wierzę w niego.

Najmłodszy idzie na noc horrorów.

1 listopada całą rodzina spotykamy się u mnie na obiedzie, potem odwiedziny
u naszych bliskich na cmentarzu.

Jak w życiu... smutek przeplata się z radością, nieszczęście ze szczęściem,
całe szczęście, że chwilowo jest równowaga i nic nie przeważa.

                                                         "Cukierek, albo psikus".



PS.
Bardzo mądry demotywator dla tych, którzy zabraniają dzieciom i dorosłym
odrobiny zabawy.


7 komentarzy:

  1. jedna dynia już czeka do obróbki /to w domu moja działka/, ale chyba dokupi się drugą, bo w planie jest zupa i ciasto z tego, co się wydrąży...
    a rytuał też będzie, ale słowiański, bo mam rodzimowierców w domu i zjedzie się kilka osób odprawiać Dziady...
    p.jzns :)...

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że tak mało pokazuje się naszych "przed katolickich" zwyczajów. Moja bardzo wierząca babcia, ukradkiem wtykała w grób kawałeczek chleba.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. To nawet nie jest kwestia wiary. Pewne nowe obyczaje zaczyna się akceptować, lubić i przyjmuje się za swoje, pewnych- nie. Nikomu nie zabraniam, sama Halloween nie lubię- i tyle. Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Najważniejsze, żeby się pięknie różnić. W mojej podstawówce były zabawy kostiumowe. Bardzo lubiłam przebieranie się. Chłopaki chyba od dziedziczyli po mamie to zamiłowanie i wykorzystują Halloween. Wnuki tez uwielbiają się przebierać.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie dopytałam: te galaretki to owocowe, z nóżek czy każde? ;)) Też lubię- poza rybnymi. :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. te na fotce wyglądają na wytrawne, mięsowe jakieś, nóżki czy kurczaczek, coś w tym rodzaju i zielona nać... niczego sobie...
      ja proponuję swój dawny wynalazek... bierze się żołądki, warzywka, gęsto, do rosołku dużo żelatyny, przyprawy według gustu, wychodzi coś w rodzaju salcesonu do krojenia na chlebuś...

      Usuń
    2. Galareta najczęściej z kurczaka/indyka, bo najszybciej. Z ryby, ja osobiście lubię gałeczki w galarecie.
      Pozdrawiam.

      Usuń