środa, 7 grudnia 2016

Uczuciowy zamęt głowy cz.6

Opowieść będzie w odcinkach dla potomków i potomków
potomków, ku pamięci i nauki.

"Jest jakiś tam dzień tygodnia patrzę na trójkę bawiących
się wnuków (jeden rodzony, dwójka przyszywanych).
Na jednym fotelu siedzi prababcia, która nie mówi
(od 30 lat jest po wylewie), na drugim fotelu siedzi druga prababcia,
która mówi za dużo (traci pamięć).
Ze schodów schodzi jeden potomek, drzwi się otwierają
wchodzi drugi potomek, trzeci potomek szykuje się
do pracy.
Myślę jak to się dzieje i skąd to się wzięło, że nasz dom
jakoś funkcjonuje i że jeszcze się nie pozabijaliśmy?"

Dzisiejszy odcinek będzie o tym jak to się stało, że....
No właśnie nie wiem jak to napisać,  jestem tolerancyjna,
a może inaczej, dlaczego guzik mnie obchodzi kto skąd przychodzi
co wyznaje i jak żyje jeśli tylko nie krzywdzi innych istot
jest moim przyjacielem....

Dowiedziałam, się niedawno, że nie żyje moja pierwsza poważna
przyjaciółka z dzieciństwa i lawina wspomnień ruszyła.
Miałam szczęście dorastać na prawdziwym podwórku.
Było nas troje dwie dziewczyny i chłopak.
"W każdym z nas inna płynęła krew".
Nie żyjąca już Basia pochodziła z bardzo niemieckiej rodziny.
Marek był wyznania najpierw ewangelickiego, później został
zielonoświątkowcem, jego dziadek mieszkał w Anglii więc
pochodził bardziej z zachodniej Europy.
I Ja pochodzenie zza Buga, rodzina wschodnio - katolicka.

Nasza trójka chodziła do jednej klasy i była jedynymi
dzieciakami na mikroskopijnym podwórku.
Podwórko było małe, ale zaraz za kościołem, płynęła
rzeka Radunia i były nadrzeczne chaszcze.


To był nasz świat.
Latem graliśmy w palanta, w dwa ognie, w cymbergaja.
Bawiliśmy się w restaurację, w muzeum ( Radunia wysychała i
można było wydobywać z niej różne skarby).
Budowaliśmy szałasy, zwisaliśmy z trzepaka, łaziliśmy
po drzewach.

Dzieciństwo miałam fajne i stabilne do końca ósmej klasy
szkoły podstawowej, nasza trójca przetrwała.
Łatwo nie było, bo my i nasze rodziny wg wszelkich praw dorosłego
społeczeństwa nie pasowały do siebie nijak i tak :
Mama Baśki nie pracowała dbała o dom w sposób perfekcyjny.
Pamiętam idealnie zasłane łóżka na których siedziały lalki
w koronkowych sukienkach.
Pamiętam szkolne ubranie Basi, które wisiało na wieszaku
idealnie odprasowane i dopracowane.
Baśka  miała zawsze czyste ręce i czystą sukienkę, po naszych
najbardziej karkołomnych wyprawach, buszowaniu w chaszczach
nad rzeka Radunią, Baśka wyglądała idealnie.
W szkole perfekcjonistka, posiadaczka najlepszych mazaków,
modnych zegarków i w ogóle.
Baśka nie miała fantazji była zbyt praktyczna i pragmatyczna,
przewidywalna i idealna, ale w jakiś sposób imponowała mi.
Podziwiałam jej idealne zeszyty z równymi szlaczkami, moje
zeszyty to była porażka, kilka przedmiotów w jednym zeszycie,
brak zeszytu do religii.
Ło matko ile razy przepisywałam zeszyty, ile razy przed kolędą
ślęczałam całą noc żeby przepisać zeszyt od religii, oczywiście
pożyczony od Baśki.
Porządek panujący w jej rodzinie powinien mnie, człowieka
chaotycznego wschodu denerwować zamiast tego wzbudzał
podziw i respekt.

Marek, był w naszej klasie jedynym dzieciakiem innego wyznania.
Na lekcje religii chodziliśmy całą klasą po lekcjach do kościoła.
Marek często nas odprowadzał.
Nie pamiętam by ktokolwiek mu dokuczał, wytykał palcami.
Może dlatego, że wtedy obowiązywał rozdział państwa od kościoła,
szkoła była państwowa, dzieciaki nie czuły presji prawie obowiązkowego
uczęszczania na religię.
Do dzisiaj pamiętam oświadczyny Marka tak gdzieś w czwartej klasie
podstawówki, na moje pytanie "a gdzie weźmiemy ślub?" Marek
odpowiedział bez chwili zastanowienia, najpierw w moim kościele,
a potem w twoim.
Przecież to takie naturalne, prawda?
A jakże nie możliwe w naszym dorosłym życiu i w sumie dlaczego?

Trochę później, dość często chodziłam na spotkania młodzieży inaczej
niż ja wierzącej, wspólnie z nimi śpiewałam, chwaliłam Wszechwiedzącego
i do głowy mi nie przyszło, że mój Wszechwiedzący to jakiś inny
Wszechwiedzący i obrazi się za to co robię.
Z resztą wtedy były bardzo modne tzw. msze ekumeniczne, nie wiem
czy współczesny polski kościół jeszcze pamięta o tym ruchu.
Marek w pewnym momencie okazał się być nie ewangelikiem,
ale zielonoświątkowcem.
Nie zdziwiło mnie to za bardzo, bo już wtedy zrozumiałam, że w zasadzie
żaden człowiek na starcie  nie ma wyboru i jego wiara zależy od tego
w jakiej rodzinie się urodzi.
Jeśli trafi na rodzinę która wierzy....to będzie katolikiem, prawosławnym,
ewangelikiem, zielonoświątkowcem, wyznawcą islamu, jidysz czy co tam
jeszcze w temacie Wszechwiedzącego wymyślono.
Tak więc na wieść o zmianie wyznania przez Marka nie doznałam
szoku, a raczej wzbudziło to mój szacunek i chwilę refleksji,
                                       TO TAK MOŻNA????

Czasami myślę... jaka bym była gdybym nie wychowywała się w cieniu
białej bryły dawnego kościoła Menonitów ?


Tak, tak bo żeby było jeszcze bardziej wielokulturowo to przed wojną
był to kościół Menonitów, później Ewangelików, teraz jest to kościół
Zielonoświątkowców i być może to jeszcze nie koniec....

Tak sobie myślę, że pomimo wszelkich zagrożeń jakie niesie w sobie
wielokulturowość to zalety przeważają.
Szczególnie kiedy słucham obrońców naszej jedynie słusznej kultury
narodowo - katolickiej.
Uprzedzam tego nie da się wysłuchać do końca.


Brrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr.

Tak sobie myślę, że to bardzo ważne, żeby dzieciaki wychowywały się w różnych
konfiguracjach wyznaniowych i kulturowych.
Najłatwiej jest kształtować odruchy tolerancji na inność w dzieciństwie
niż zmieniać przekonania dorosłego człowieka.

Ja wiem, że nie ma idealnej recepty na wszystkie bolączki tego świata,
ale zamykanie się na innych prowadzi do chęci zniszczenia wszystkiego
co nie jest nasze, oswojone, a od tego prosta droga do islamskiego terroryzmu,
stosów inkwizycji, palenia czarownic i do STRACHU....


3 komentarze:

  1. Zamyśliłam się i też zanurzyłam we wspomnieniach...
    Bardzo ważne są Twoje teksty- to kopalnia wartościowych przemyśleń dla wszystkich, którzy do tych tekstów dotrą.
    Cieszę się, że do Ciebie trafiłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy zaczynam wspominać to mi się tak jakoś układa, że każde zdarzenie, każdy napotkany człowiek uczy nas, wpływa na ogląd świata, na nasz stosunek do innych ludzi i wbrew pozorom negatywne zdarzenia i ludzie też mogą nas bardzo dużo nauczyć.
      Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Nie wiem, czy na negatywach nawet nie uczymy się więcej... Pozdrawiam także.

      Usuń