piątek, 21 kwietnia 2017

Zaczynam grać w berka ze starością...

Podsumowując święta 2017.
Okazały się, nie być świętami Sprzątanocnymi ani Żarłocznymi.
Było miło i rodzinnie trochę nie typowo bo była choinka i był śnieg.


                           
                                            W charakterze bombek wystąpiło to stado.



                                        Jakaś kokosz z kurczakami i kogut też były.


Rodzina dopisała, najstarszy wnuk się postarał i chociaż to "Tadek nie jadek"
zjadł i zupę, i drugie danie, i nawet kawałek ciasta.

Na obiad był rosół, bo to nasza narodowa/rodzinna zupa świąteczna.
"Tadek niejadek" lubi rosół, ale postanowił zabłysnąć i wzniósł okrzyk,
że on "wody jeść nie będzie", okazało się, że to był dowcip i jednak
wszamał cały talerz zupy.
Piszę o tym bo przeglądałam demotywatory, zobaczyłam ten skojarzyłam
i trochę się uśmiałam.


                                               Dobra było miło, ale się skończyło.

Ostatnio zauważyłam, że te kolejne dziesiątki mijających lat
zaczynają sprawiać, że coraz ciężej mi się wstaje z podłogi.
Tak, tak jeszcze niedawno jak usiadłam na podłodze to jakoś tak łatwo
było mi się podnieść i stanąć na nogi od pewnego czasu to już nie ma tak łatwo.

Doszłam więc do wniosku, że nadszedł czas na odkładaną od zawsze
SYSTEMATYCZNĄ gimnastykę.
Specjalnie napisałam wielkimi literami, bo każdy wie, że gimnastyka i owszem,
ale żeby zaraz systematycznie.....
Stanęłam, postawa zasadnicza - skłon.

O, oooo mamo, przecież ja w skłonie z pozycji na baczność dotykałam całą
dłonią do podłogi, a teraz ledwie ledwie serdecznym palcem przy zgiętych kolanach.
Przysiady, o mamo z podpórką, z trzaskaniem w kolanach itd.

Muszę przyznać, że trochę się zdziwiłam, na co dzień człowiek nie zwraca
uwagi na gibkość i giętkość.
Zauważyłam, że rano z naszego legowiska złożonego z materacy położonych
bezpośrednio na podłodze, a więc nisko schodzę tyłem na czworakach
potem muszę się przytrzymać kaloryfera i parapetu, żeby dojść do pionu,
ale jakoś mnie to nie zaniepokoiło.
Dopiero moment, kiedy bawiłam się z wnukami na podłodze
i chciałam wstać i o mamo trochę to trwało i jeszcze na plaży,
kiedy gramoliłam się z piasku dotarło do mnie, że muszę zacząć
się gimnastykować.

Najpierw pomyślałam o siłowni, wiecie te obrazy umięśnionych
gibkich ciał może ja też będę tak wyglądała po kilku sesjach.
Zaraz też zaczęłam planować, trzeba by wykupić karnet, kupić
jakąś torbę sportową, obuwie sportowe, spodnie sportowe,
koszulkę sportową, biustonosz sportowy, a jeszcze opaskę na włosy
sportową i takie frotki na nadgarstki sportowe, jakiś miernik tętna,
może defibrylator w razie zatrzymania akcji serca na bieżni
i oczywiście napój energetyczny....

Dobra podliczyłam wydatki, nie stać mnie.

Punkt drugi - internet.
Przecież tam są panie które pokazują jak to zrobić, żeby się usprawnić.
Spróbowałam, niestety nie nadążam, za szybkie, za gibkie są.
No i ćwiczenia zbyt nowoczesne, jakoś tak nienaturalne w ruchach.

Lekko zniechęcona stanęłam w dużym pokoju i zaczęłam
ćwiczyć tak  jak w duszy gra.
Zaczynając od głowy kończąc na stopach.
I Wiecie co, zdziwiłam się, że ja znam, pamiętam jak to się robi/ło.
Przypomniały mi się wszystkie ćwiczenia jakich nauczyłam się
na lekcjach W-F w szkole podstawowej i średniej.

Oczywiście trzeszczę i zgrzytam, ale potrafię.
Poczułam dużą wdzięczność do wszystkich moich wuefmenów
tych mniej i bardziej udanych, nauczyli mnie jednak czegoś.
I jeszcze do mamy i taty, że nie wypisywali mi zwolnień
z lekcji i fundowali basen dwa razy w tygodniu.

W młodości lubiłam się ruszać i jak to się mówi "sportować"
więc miałam duży zapas sprawności na życie, ale to było i się nie wrati.
Miałam długą przerwę w "sportowaniu się", bo młodość nie rozumie,
że można nie móc wstać z podłogi, jednak w myśl powiedzenia
"czego się Jaś nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał"
wróciła Janina do gimnastyki której się nauczyła jako Janka.
 Myślę, że muszę się zmusić do wytrwałości
bo wydaje się, że tak trzeba będzie już do końca....

Często powtarzam, że mam "bardzo słabą silną wolę".
Kiedy tak mówię Wspaniały zawsze się uśmiecha i przytakuje.
W tym moim powiedzeniu jest bardzo dużo prawdy.
Dlatego piszę o tym, że zaczynam i nie kończę na blogu bo mam nadzieję,
że publiczne ogłoszenie  "Friganka zaczyna uprawiać codziennie gimnastykę"
zmusi moją słabą silną wolę do uległości.



12 komentarzy:

  1. Taaaaaaaaaa, skad ja to znam? Moj stan jest jeszcze gorszy, i zastanawiam sie jak kiedys wstane, jak w poblizu nie bedzie pomocych silnych ramion?
    Pamietam jak moj ojciec, zeby wstac, przesuwal sie na pupie do schodow, spuszczal nogi dwa stopnie nizej i lapiac sie za balustrade wstawal. Malo zawalu wtedy nie dostalam, a teraz sama to stosuje :)
    No i gimnastyka mi raczej nie pomoze :(
    Ale innych zachecam do cwiczen, plywanla i spacerow!! Nie dawac sie slabosciom!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tak mam, że ciągle mi się wydaje, że jeszcze dam radę trochę cofnąć czas dlatego staram się pokonywać dopadające mnie wiekowe słabości.
      Z efektami różnie bywa, ale "póki życia, póty nadziei".
      Pozdrawiam.

      Usuń
  2. No to jedziemy na tym samym wózku; też odprawiam wykrętasy ciała w różnych kierunkach by utrzymać gibkość, ale widzę, że muszę zrzucić najpierw kilka kilogramów. Nie jestem systematyczna, bo albo brak czasu, albo się nie chce. Myślę, że siłownia to dobra rzecz o z wydatkami sobie poradzę: po prostu podkradnę córce nieco ciuszków sportowych, bo wg mnie i tak ma ich zbyt wiele.
    Szkoda, że już po świętach, było fajnie, po raz kolejny wyjeżdżam z kraju, ale za ok. 2 miesiące powrót.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zbędne kilogramy to też mój problem Latem łatwiej zrzucić to co zimą się nazbiera, człowiek ma więcej okazji do ruchu. Szczerze mówiąc, siłownia to dla mnie za duże wyzwanie, myślę o aerobiku wodnym, kiedyś chodziłam. Ćwiczenia w wodzie nie obciążają tak stawów jak wysiłek na sucho.
      Życzę bezpiecznego powrotu do domu.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  3. No, ja- niestety- odpuściłam. Był czas, kiedy ćwiczyłam regularnie. Przerwałam... i trudno wrócić. Podobnie z kijkami... A, co tu gadać- brak systematyczności. :(( Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odkąd odkryłam przyjemność z jazdy na rowerze, cały czas kombinuję co by tu znaleźć na zimę.
      Muszę, po prostu muszę przyzwyczaić się do systematycznego usprawniania się, zima jest bardzo destrukcyjna. Oprócz gimnastyki pojawiła się nowa możliwość, w końcu został otworzony na moim osiedlu basen dosłownie pięć minut drogi od mojego domu, grzech nie korzystać.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  4. są dwie szkoły postanowień tego typu:
    - ambitna, czyli nikomu nie mówić...
    - pragmatyczna, czyli wszystkim mówić /w nadziei, że będą przypominać, motywować/...
    pierwsza jest do bani, bo... bo jest ambitna...
    druga też jest do bani, bo wszyscy zamiast motywować kiwają z politowaniem głowami mówiąc "Przecież wiadomo było, że nic z tego nie będzie"...
    najlepsza jest chyba trzecia:
    - porządnie się wystraszyć... np. po wizycie u lekarza... ale to z kolei nie działa u sceptyków z niskim poziomem lęku /"Co ten głupi konował pitoli? Dramatyzuje tylko, a mnie i tak nic nie będzie"/... a jak już zadziała, to na krótko /"No, i co? TRZY dni ćwiczę jak katorżnik i teraz to już kompletnie ledwo łażę. Do dupy z tym wszystkim!"/...
    p.jzns :)...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam motywację "obrazkową", czyli widok naszych dwóch prababć, które nigdy nie myślały o przedłużeniu swojej sprawności fizycznej i psychicznej co spowodowało, że potrzebują ciągłej opieki. Ja w ogóle mam "hopla" na punkcie jak najdłuższej samodzielności psychofizycznej.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  5. Ja ciągle próbuje i nic z tego nie wychodzi:)))Pozdrawiam i powodzenia życzę:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że główny błąd polega na zbyt ambitnym planie i zbyt dużych oczekiwaniach.
      Lepiej pomału i delikatnie, ale codziennie.
      Od dwóch lat jeździmy na rowerach (latem codziennie, jak tylko jest bezdeszczowo) i jeszcze nam się nie znudziło. Zauważyłam, że zaczyna mi się podobać te 30 minut rano i czasami wieczorem rozciągania i wygibasów.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  6. Zamiast "na sucho" ćwicz "na mokro", czyli albo pływaj dwa razy w tygodniu albo chodz na wodny aerobik.A zamiast dawnej gimnastyki WF-owej zakup książeczkę o strechingu i ćwicz wg ich zaleceń. A jeśli idzie o stracenie kg, to zamiast jazdy na rowerze rób piesze wycieczki.
    Wstawanie z podłogi , klęczenie i kucanie - tych rzeczy nie stosuję już od przynajmniej 40 lat.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "zamiast jazdy na rowerze rób piesze wycieczki"...
      nie bardzo... gdy pojawił się problem koksartrozy zalecenie jest wręcz odwrotne...
      taki prościutki program minimum to poranna sesja na rowerze w możliwie szybkim tempie, koniecznie na czczo, bo wtedy wystarczy nieco ponad 20 min, by zaczął się spalać tłuszcz, zaś w ciągu dnia interwały: szybko pod górkę i spokojny, leniwy zjazd z tej górki /sesja minimum 10 cykli/...
      plus dieta: 5 skromnych posiłków co 3 godziny... rano przewaga "węgli" /z niskim indeksem "gli", rzecz jasna/ na białkiem, co posiłek zmiana proporcji na rzecz białka...
      ale basen jak najbardziej, to jest sprawa poza dyskusją, bez względu na stan bioder...
      miłego :)...

      Usuń