niedziela, 23 grudnia 2018

Wszystkiego...




Tak sobie myślę ...... że pomimo wszystko trzeba i należy wbrew wszystkiemu życzyć nam wszystkim spokoju i pokoju, i jeszcze zdrowia, i jeszcze siły, i jeszcze wiary w świat i ludzi....


piątek, 19 października 2018

Kocie sprawy....

Nasz ulubiony były już niestety rezydent kot Boruta poproszony
podawał łapę i "strzelał baranki".
Nauczył go tego Wspaniały.


Kiedy  nasi koci rezydenci odeszli do lepszego świata, Wspaniały zapowiedział
"żadnych kotów więcej".

Początkowo ja też byłam za, bo wiecie brak kotów to brak kuwet do sprzątania
i brak "wpadek" po za kuwetą, brak sierści wszędzie i na wszystkim.
Nie trzeba pamiętać o karmieniu i w ogóle nagle już nie obsługujesz rezydentów
i.... nagle zaczyna być jakoś tak pusto, czegoś brak, nikt się nie pęta rano pod
nogami.....

Nie wiem jak to się dzieje, ale koty wyczuwają, że zwolniła się miejscówka
i oto pojawiła się ONA.
Kotka sąsiadka, to jej pierwsze zdjęcie, zrobione trzy lata temu, tak, tak to już
trzy lata.


Przez dwa sezony była kotem dochodzącym, od ostatniej zimy mieszka u nas.

Sąsiad ma prawdopodobnie trzy koty (chociaż ostatnio pojawił się czwarty).
Ma dziurę w ścianie domu przez którą koty wychodzą na zewnątrz.
Wszystkie są rasowe dwa Radgole i jeden Bengal.
Wspaniały mówi, że sąsiad daje im wolność (Ja mam mieszane uczucia).

Jednym słowem, sąsiad karmi, ale nie czesze, tylko obcina sierść, kiedy filc utrudnia
życie kotom.
Z tego co wiem, wychodzi rano, wraca wieczorem, nie przytula, prawdopodobnie
z tego powodu kocica zwana "Myszką" lub "Żabcią zaczęła przychodzić do nas bo u nas stęsknionych rąk do głaskania jest dużo i cały dzień ktoś ze służby jest w domu.

Z moich obserwacji wynika, że Żabcia potrzebuje człowieka, cały czas jest obok.
Śpi między nami na kanapie, uwielbia najmłodszego potomka, kiedy go nie ma
leży na jego plecaku, albo śpi na stole u prababci w pokoju.
W nocy śpi na fotelu w sypialni w zasadzie nie odstępuje człowieka na krok.





Tak więc zaczęła przychodzić na głaski, na noc szła do siebie czyli do sąsiada.

Kiedy w zeszłą zimną wiosnę przybiegła obcięta, zestresowana coś we mnie
pękło i pozwoliłam zostać na noc.


No i stało się, mieszka u nas, nie mam pewności czy chodzi do domu, ale chyba nawiedza.
Ma u nas miskę i kuwetę, ale korzysta tylko w sytuacjach podbramkowych.
Ma też osobistego laptopa z własnym oprogramowaniem i sporo zabawek.



Nauczyłam czesania i obcinania pazurów.


Wspaniały rzucił wyzwanie "ciekawe czy nauczy się dawać łapę?"
"Mówisz masz"


Daje łapę i przybija piątkę daje się czesać, no dobra nie za darmo, ale w życiu nie ma
nic za darmo.
Jest śliczna, miła mądra i przekupna...


Zaczęła nas odwiedzać też Bengalka jej siostra przyszywana, bardzo lubi koci
plac zabaw, a szczególnie myszkę z kocimiętką.
Wpada pobawi się i wychodzi.


I tak "mamy nie mamy", "swojego nie swojego kota.
Jest absolutnie wolną, samo stanowiącą o sobie istotą.
Nie przetrzymujemy siłą, wychodzi kiedy chce.

Sąsiad nie szuka, nigdzie nie widziałam ogłoszenia, dziura w ścianie funkcjonuje
druga biała kotka chodzi brudna i sfilcowana po ulicy.
Tak sobie myślę, że może faktycznie daje kotom wolność.


Mało kotów, mało kotów? No to jeszcze zaczął zaglądać do nas "koci typ", roboczo
zwany Rudek. Niunia go akceptuje i chyba lubi.


Rudek wchodzi stara się na nas nie patrzeć, idzie do miski, sprawdza co tam
dzisiaj dają i oblizując się, nie patrząc na nas wychodzi.
Wygląda na chłopaka, bardzo starego chłopaka.


Rozbawił mnie średni potomek, który schodząc pewnego poranka do kuchni
spytał mnie co to za rudy kot pęta się po piętrze.

Nosz koty całej dzielnicy wyczuły metę.
Powiedziałam Żabci, że nie może zapraszać kogo chce do domu, a już
absolutnie nie wtedy kiedy chata jest wolna, w końcu trzeba wprowadzić jakieś
zasady korzystania z kociego placu zabaw.

Oj Żabcia czy ja ci mogę czegoś odmówić?


sobota, 8 września 2018

Dzisiaj pada deszcz i mam w końcu porządne okulary do czytania i pisania....

Zawsze się chwaliłam , że mam na wszystko czas,
że wszystko zrobię co sobie zaplanuję otóż oświadczam,
nie mam czasu, doba ma 24 godziny jak zawsze, ja mam
plany na dobę co najmniej  48 godzinną i to tylko pod
warunkiem, że nie będę spać.

To lato było niesamowite i bardzo intensywne.
Oczywiście rower, prawie codziennie przejeźdżamy
30 - 40 km.
Nie potrafię się nie zachwycać pomysłem Wspaniałego,
żeby kupić rowery elektryczne.
Dzięki temu hobby, tak to już jest hobby, uzależnienie, świr
kompletne zakręcenie poznałam trójmiasto od podszewki.
Doszło do tego, że wolę zjechać do centrum na rowerze niż
samochodem.
Do swojej mamy jeżdżę na rowerze (niestety moja mama
nie jest już prababcią dochodzącą, trzeba ja przywozić lub
odwiedzać).
Tak więc jeździmy, pędzimy wczoraj byliśmy na grzybach w lasach
Gdyńskich.


Mam już w zamrażarce 10 woreczków grzybów do jajecznicy.
Wlazłam też w ramach oswajania lęku wysokości na punkt widokowy.


A w lasach jakiś magik ustawia takie cuda.

Nie do uwierzenia, ale to są Trójmieskie lasy, Wspaniały podziwia
powalone jurajskie drzewo.

Oprócz tego obowiązki:
- Starszaki na wycieczce, wcinają gofry.

- Młodziaki w basenie.


- I przy pracach plastycznych, malowanie na kamieniach.


- W tak zwanym międzyczasie próbowałam zobaczyć krwawy księżyc.
Załóżmy, że widziałam.


- A to zrealizowane marzenie o nakryciach głowy a la Teletubisie.


- Trzeba było dobudować drugą rakietę, bo najmłodszy wnuk już
   dorósł do międzykontynentalnych lotów.

- Wnucho śpi, ja bujam i czytam, oczywiście w międzyczasie...


I jeszcze Wspaniały rzucił hasło "naucz kota dawać łapę", mówisz masz...

- I jakby tego wszystkiego było mało, kupiłam sobie w końcu nową maszynę
do szycia i wsiąkłam.
 Oprócz szału przeróbek, bo schudłam 27 kg i utrzymuję wagę, a więc garderoba cała do
przewietrzenia to jeszcze wpadłam na pomysł naszycia tzw pufków
dużych i małych.
Kot i wnuki uwielbiają szczególnie to duże gniazdo, gniazdują z upodobaniem.


- I jeszcze jakby tego wszystkiego było mało, robię przetwory na zimę
jak co roku i jeszcze pierwsze próby w temacie swojskiego twarogu,
a w planach swojski ser.


Ten post taki trochę wspominkowy, lato się kończy być może pogoda
uziemi nas w domu, ale głowy nie daję, bo zakupiłam już spodnie
ocieplane i kurtki dwie na zimne dni.
Teraz trwają intensywne poszukiwania gogli i plan jest taki, żeby
zrealizować hasło, że nie ma złej pogody na rower jest tylko złe ubranie.

Mam nadzieję, że jesienią będę miała więcej czasu na pisanie.

środa, 20 czerwca 2018

Co ja robię? Co ja robię???

Po drugie - słucham i czytam.
Najpierw słucham.
Zaczęło się od tego, że trafiłam na to...


Przy moim obecnym "apetycie na życie", ta piosenka trafiła mnie i przytrzymała.
Zaczęłam szukać źródła no i wsiąkłam.
"Romeo et Juliette" francuski musical z 2001 roku, offf....

Ci co mnie znają wiedzą, że lubię teatr i piosenkę tzw aktorską, ale nie koniecznie operę.
ten musical łączy w sobie wszystko co lubię, kiedy jestem w nastroju
pt."kocham życie" i jeszcze "Mam w brzuchu motyle".
Usłyszałam, obejrzałam, jeszcze raz obejrzałam, posłuchałam i stało się...

Tużur, lamur, mła, tetła, żipę, sesła i wogóle mła!!!!!!

Wspaniały stwierdził, że nie wytrzyma codziennego "ŻURU"
i kupił mi w tempie ekspresowym słuchawki bezprzewodowe.


O mła, uwielbiam, zakładam i podczas wieszania prania, gotowania,
sprzątania, szycia i przyziemnych czynności wszelkich mogę słuchać.

Podoba mi się wszystko choreografia, muzyka, scenografia, kostiumy.
Nie podoba mi się jakość nagrania, ale czego nie dojrzę to wyobraźnia
mi podpowiada.
W chwili nagrania Cecilia Cara (Julia) miała 16 lat, a Damien Sargue
(Romeo) 21 lat.
Wtedy dzieciaki, a jak śpiewają, w ogóle cały spektakl to wulkan młodości.

Znalazłam na You Tubie film z polskimi napisami.


Zaczęłam drążyć temat dalej i trafiłam na to.


I oczywiście następny musical Notre- Dame de Paris, też z polskimi napisami.


Uff, ja rzadko się wzruszam na filmach, a tym bardziej na musicalu, ale scena
końcowa "Esmeraldo tańcz" no wymiękłam.
Prawdopodobnie od udziału w tym spektaklu zaczęła się kariera Garou.
Perełka.

Jak mnie coś zafascynuje to jestem upierdliwa do bólu.
Tak więc na deser - trzeci i niestety ostatni musical "Don Juan" też z polskimi
napisami.


Ach ten rytm i cała opowieść. W zasadzie tego słucham najczęściej.

Oczywiście przetrzepałam wszystkie dostępne francuskie musicale i niestety
tylko te trzy mnie tak naprawdę porwały na strzępy.

I tak sobie już od dobrego miesiąca żyję w alternatywnej rzeczywistości,
w oparach "ŻURU".

Dziewczyny nikogo nie zmuszam, ale przygaście światło, kieliszek czerwonego
wina do ręki, słuchawki na uszy i "lamur"......

(Że co? Że nie wypada? Że wiek nie ten? Że ckliwe?)
Nosz czasami człowiek musi zejść z wyżyn swojego wieku i przekonania,
że tylko dzieła ambitne należy czytać, oglądać i słuchać....

Ja się dopiero rozkręcam......

niedziela, 20 maja 2018

Tak na szybko...

Wczoraj byliśmy nad Motławą.
Przepompownia stoi.


Organoleptycznie i wizualnie szkód nie widać, ani nie czuć.
Popłynęło szambo do zatoki, może jeszcze i tym razem natura sobie poradzi.
Kurcze zła jestem, bo niefrasobliwość ludzka po raz kolejny
dała o sobie znać.


Podnoszony most na Motławie działa.


Piraci pływają.



Piękny ten mój Gdańsk jest. Nie chciałabym nigdzie indziej mieszkać.


Ja wiem każdy chwali swoje, ale mam tu wszystko czego dusza zapragnie,
lasy, morze jeziora wszystko w zasięgu "ręki i rowera".
Powiem szczerze, że nie chce mi się nigdzie wyjeżdżać na wakacje,
bo i po co?

Takie drzewa.


Takie widoki.



Takie jeziora.


Kocham to swoje miejsce na ziemi.

CDN.



sobota, 19 maja 2018

Co ja robię, co ja robię????.

W tym momencie próbuje pisać....
Niby nic się nie dzieje, niby zwykła codzienność,
a dzień za dniem mija, za chwilę mija tydzień,
ooo to już miesiąc minął???? Półtora miesiąca????

Nic się nie dzieje, a jednocześnie....
Tyle się dzieje...
Mam taki apetyt na życie....
No to zaczynamy, co ja robię, co ja robię?

Po pierwsze - zaczął się sezon rowerowy.


Jak tylko jest pogoda to można nas spotkać na trójmiejskich leśnych
drogach i dróżkach.


Czasem mi się zdaje, że mieszkam w Bieszczadach.


Codziennie przejeżdżamy 30 - 40 km i codziennie odkrywamy nowe widoki.

A przecież mieszkamy w TRÓJMIEŚCIE.
Wciągnęliśmy rowery na KLIF ORŁOWSKI.

O Wszechwiedzący, gdyby nie mój lęk wysokości to bym podeszła bliżej...


Takie widoki.....

I nagle informacja o awarii przepompowni ścieków w Gdańsku,
do której nasze rury też są podłączone.
Wspaniały zakazał kąpania się, prania i mycia naczyń.
Mówiąc dosadnie "gówniana sprawa" bo "zasraliśmy morze".
I nie mam ochoty na dowcipkowanie jak sobie pomyślę, że do morza płyną
między innymi też moje ścieki.

Nie rozumiem jak można modernizując przepompownię ścieków
nie pomyśleć o zabezpieczeniach.
Prawdopodobnie w czasie awarii na przepompowni byli sami
niedoświadczeni pracownicy.
Jeszcze nie byliśmy nad morzem, bo pada, ale już wiadomo, że nie jest dobrze.
Sezon żeglarski przesunięto o miesiąc, nie wolno wchodzić do morza.

Przypomina się jak w latach osiemdziesiątych kąpaliśmy
się ze Wspaniałym w morzu na Stogach i nagle koło nas przepłynęło
Ludzkie "g.....no".
W tamtych czasach rura ze ściekami do zatoki to była bardziej norma
niż wyjątek.
Myślałam, że to się nigdy nie powtórzy, ale że wróci dyktat jedynej słusznej
partii, też nie myślałam.......
Nic nie wiem, nic nie umiem, nic nie rozumiem....

Jak tylko się rozpogodzi pojedziemy powąchać i zobaczyć
co człowiek może zrobić "matce naturze".

PS.
Pisałam wczoraj, dzisiaj trochę wieje i jest zimno, ale jedziemy
złożę krótki meldunek po powrocie - jak to pachnie i wygląda
z bliska.

CDN