środa, 11 listopada 2020

Dziś dzień samozachwytu i samochwalenia...

Zaczynam pisać posta, któryś już raz - i kasuję któryś już raz.
Nie chcę jojczyć, bo w zasadzie nie mam powodu, bo:

W zasadzie ogarniam?
W zasadzie daję radę, a  raczej dajemy ze Wspaniałym radę?
W zasadzie żyjemy w miarę komfortowo?
W zasadzie nadążamy?
W zasadzie robimy dla każdego co możemy?
W zasadzie minimalne poczucie bezpieczeństwa mamy?
W zasadzie trwamy, bo jakie mamy wyjście?

Dobra, świat wariuje, a ja z nim, założyłam uszy i ku pamięci zapiszę sobie
co przez ponad miesiąc nie pisania się wydarzyło/zmieniło
w moim świecie.

Siedzimy wieczorem na kanapie, i mówię do Wspaniałego
- wiesz, ale te pieluchomajtki dla dorosłych to luksus,
   jak kiedyś ludzie sobie radzili z opieką nad starszymi?
   No to kto wstaje dzisiaj w nocy do "dziecka/prababci"
Na to Wspaniały mi odpowiada:
- a może niech babcia śpi z nami, jak się zbudzi damy "butlę owsianki
   i lulu z powrotem.

Uśmiałam się, ale tak trochę nostalgicznie.
Tak, prababcia domowa przeszła na pieluchy, chusteczki nawilżające
owsiankę i kaszkę manną dla dzieci.
Najpierw były dzieci i pieluchy, potem wnuki i pieluchy, teraz jest prababcia
i pieluchy, a potem to już będę najprawdopodobniej ja i osobiste moje pieluchy...


Natomiast prababcia nr dwa czyli moja mama usiadła w domu i nie robi nic.
O przepraszam z powodu zaniku pamięci pisze, i pisze, i pilnuje godzin, i dni.
Trzeba wszystko dostarczyć, oporządzić, wykąpać i w ogóle.
Dowieźć obiady - na szczęście uwielbia zupy. 
Gotuję trzy rodzaje zup, zamykam na gorąco w słoiki i na jakiś tydzień mam 
spokój.
Przy okazji gotuję więcej i dla nas, dzięki temu jak mi się nie chce robić obiadu
mam zupę.

Obie prababcie trzeba oprać, wykąpać, dostarczyć leki, posprzątać im i po nich.
Pocieszyć, ogarnąć itp, itd.

Gdzieś kiedyś przeczytałam, że "starość to powrót do dzieciństwa bez nadziei".
Zapamiętałam bo to prawdziwe jest do bólu.
Tak, hm prababcie po mału wchodzą w wiek wczesno przedszkolny.

Po za tym życie w czasach pandemonium toczy się nadal.
Strasznie tęsknię za wnukami, ale najmłodszy jeszcze chodzi do przedszkola więc
nie kontaktujemy się bezpośrednio tylko zdalnie.
Trochę bez sensu bo dwóch domowych potomków chodzi do pracy
i w każdej chwili mogą nas "ukoronować".

Zrobiłam przegląd moich robótek i musze przyznać, że wpadłam w samozachwyt.
Bo tak między zajmowaniem się prababciami, kotem, domem, gotowaniem, 
robieniem zakupów, jeżdżeniem na rowerze, jeżdżeniem na demonstracje
popełniłam sporo hobbystycznych rzeczy.
I tak w ramach pomocy w zdalnym nauczaniu, które absorbuje rodziców
moich wnuków w całości, bo rodzice starają się jeszcze w międzyczasie
pracować zrobiłam trzy prace plastyczne.

1/ Zamek Posejdona:

2/ Komórkę roślinną.


3/ Domek z patyczków do lodów.


Wiem, wiem to nie wychowawcze, nie pedagogiczne i wogóle nie, ale wierzcie
mi lekcje zdalne trwają od rana do około trzeciej po południu, jedno z rodziców
zrywa się z pracy i siedzi z dziećmi przy komputerze.
Same dzieciaki nie są w stanie skupić się przed ekranem na dłużej.
Nie nadążają, zrywa się połączenie, nie zawsze zrozumieją polecenia.
To niby czwarta klasa, dziesięć lat. ale jeśli mają cokolwiek zrobić konieczna
jest obecność dorosłego.
W zasadzie to rodzice uczą dzieciaki.
Po skończonych zdalnych lekcjach - odrabianie pracy domowej i przygotowywanie się do 
sprawdzianów i kartkówek, których nauczyciele walą bez opamiętania.
A gdzie czas na zrobienie obiadu, zrobienie zakupów, spacer,
zgromadzenie materiałów do prac plastycznych?

Dobra - myślę, że nic się nie stanie jak pracami plastycznymi, z resztą dość
skomplikowanymi zajmie sie babcia.
Skleić z patyczków domek to nie takie proste, klej do drewna długo schnie,
a klej na gorąco nie dla dzieci.
I tak fikcja nauczania trwa w najlepsze, bo pani wie, że to nie dziecko
zrobiło, ale zadanie odfajkowane.
Dobra dostałam szóstkę z zamku, z komórki i domka jeszcze nie wiem.
Przypomina mi się jak mój tata robił mi na prace ręczne, lampkę
z butelki po winie.
Ech wspomnień czar...

I jeszcze zrobiłam:
 Kalendarze adwentowe z papieru w kształcie tortów, sztuk pięć 
 gotowe, czekają tylko na włożenie niespodzianek.
    

I jeszcze ułożyłam:
 Tak ten napis "Wiedżmin" to  ułożone przeze mnie puzzle 1500 kawałków.
Czeka na zakup kleju bo najmłodszemu sie podoba i chce powiesić sobie
w pokoju.

Ułożyłam jeszcze jedno puzzle 1500 kawałków.


Z tymi puzzle to było tak, że znalazłam je w biblioteczce osiedlowej, ponieważ
po wypadku byłam mocno obolała i nie mogłam jeździć to z tego nerwa ułożyłam.
Mam jeszcze jedno na 1000 do ułożenia. Dobre na nerwy.

No i jeszcze zrobiłam:
Malutką rozkładaną książeczkę, strasznie lubię miniatury wszystkiego, więc została dla mnie.


I jeszcze skończyłam swetro chustę:


I jeszcze zaczęłam świąteczną dioramę/domek z papieru dla wnuków.


I jeszcze naszyłam:
Maseczek wielokrotnego użytku i tych jednorazowych.



W między czasie urosła góra prania więc wyprasowałam .


I w końcu mogłam usiąść do pisania.
Dobra lecę na Kurodomę, bo się dzieje politycznie w kraju i za granicą.
I owszem na protestach też byliśmy, chociaż troszeczkę.

                                 Samochwała Frigańska.