środa, 1 listopada 2023

czwartek, 15 czerwca 2023

Nie martw się jutro będzie gorzej...

Chodzę sobie po tym świecie i wydaje mi się, że już zrozumiałam, opanowałam emocje, pogodziłam się i nagle bum - informacja w ogólnopolskich mediach o śmierci kogoś kogo nie znałam osobiście, ale znam jego tatę. Co prawda na gruncie służbowym, ale jednak znam. I się uruchamiają emocje bo wiem co przeżywa rodzina, bo też straciłam, bo taki podobny, bo taki młody, bo tyle jeszcze mógł i wybucham. 

Niby godzę się z chorobą Wspaniałego bo też Wspaniały wspaniale sobie radzi w tej bardzo trudnej sytuacji, ale wystarczy słabszy wynik czegoś tam i wybucham.

W mediach piszą o kolejnej kobiecie w ciąży, która straciła życie bo lekarze się bali i czekali aż płód obumrze i wybucham.

W przyszłym tygodniu idę do pani psycholog pogadać, a w między czasie jako "amatorka buddystka ateistka" słucham podsuniętej przez Matrixa mowy Ajahna Brahma "O radzeniu sobie z emocjami".


Żebym ja jeszcze umiała zastosować to w życiu.

Dobra w między czasie zdarzyło się też coś fajnego. Kolejne odwiedziny mojej odnalezionej po ponad trzydziestu latach licealnej przyjaciółki z którą przez cztery lata szkoły tworzyłyśmy dwuosobową organizację po nazwą "WOJ" czyli "Walka Osamotnionych Jednostek'. W którymś poście opisuję jak się odnalazłyśmy jak ktoś zainteresowany to niech szuka w archiwum.

Nasza znajomość opierała się na miłości bezkrytycznej do literatury i twórczości własnej która to twórczość przetrwała w zeszycie szkolnym przechowywanym przez ponad trzydzieści lat. Powiastki, sonety, gazetki, rysunki i coś tam jeszcze...

W stylu "Słuchaj dzieweczko, ona nie słucha - głucha jest ? Nie nie jest głucha"...

Przyjechała, nawiedziła mnie i znów było jak dawniej.

Sama nie mogę się przestać dziwić, że po tylu latach i po tylu przejściach my mamy o czym gadać. Czytamy, oglądamy, lubimy prawie to samo, wzrusza nas to samo... 

Odleciała, poleciała, ale umowa jest, że przyleci pod koniec lipca i spotkamy się z jeszcze jedną licealną koleżanką z tamtych lat, która się odnalazła po latach.

A co po za tym, gotuje i gotuje bo Wspaniały musi się dobrze odżywiać. Myślałam, że po tylu latach gotowania nic mnie nie zaskoczy, a zaskoczyło mnie odkrycie makaronu ryżowego do sałatek.

Chodzę na rehabilitację po operacji biodra, oczywiście płatną bo ta bezpłatna to termin okolice marca przyszłego roku.

Moim żelaznym biodrem jestem zachwycona, żyję bez bólu, chodzę bez kuli, prowadzę samochód i czekam na pozwolenie od pana doktora na ROWER. Wiem, że ludzie różnie mówią jedni sobie chwalą inni narzekają. Myślę, że niektórzy oczekują, że biodro będzie takie jak w wieku 18 lat. Są pewne ograniczenia (zaraz po operacji bardziej restrykcyjne, ale z upływem czasu można coraz więcej). Wszystko zależy od nastawienia i przede wszystkim od tego w jakiej kondycji było się przed operacją. 

Co jeszcze? Moje ADHD rąk nie daje mi spokoju i tak mój najmłodszy wnuk upomniał się o letnie ubranka dla misiów. Babcia zrobiła. I teraz "misie bracia" wyglądają tak.


Natomiast hafciarstwo krzyżykowe przeniosło się ze ściany (bo ileż można mieć obrazków) na ubrania i mam taką oto bluzę z kolorowym kotem. Bardzo mi się podoba bo lubię hafty na ubraniach.



Nosz podoba mi się ten kot. W kwestii haftowanych na ubraniach kotów nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa.




Wybuchowa Friganka.


wtorek, 2 maja 2023

Ech...

Mama Wspaniałego odeszła w Lutym. Wspaniały jest ciężko chory. Ja jestem tydzień po operacji biodra.

Matrix nie odpuszcza. Jak mówi mój brat " logika etapu". Ja mówię "taki czas" i staram się raz z lepszym, raz z gorszym skutkiem nie oszaleć od nadmiaru "logiki etapu".

Mój "optymistyczny  pesymizm" powoli nie wystarcza. Podpieram się filozofią buddyzmu i trochę ją dostosowuję do siebie. Przeszłość jest "martwa", przyszłości nie ma bo jak zaistnieje to jest teraźniejszością, a jak przeminie to jest przeszłością i jest "martwa". Tak więc liczy się tylko to co "tu i teraz".

Jak to działa w realu?

Epizod pierwszy - czwarty pogrzeb - strumień świadomości odszedł do źródła, zostało ciało.

Prababcia chciała wrócić w rodzinne strony czyli na wschód. Pogrzeb w rodzinnych stronach mamy Wspaniałego odbywa się po staremu czyli czuwanie w domu, sztandary, kościół, stypa itp. 

Po początkowym wahaniu daliśmy się ponieść i tak po kremacji wnuki i prawnuki zawieźli urnę z prochami prababci do jej rodzinnego domu ( myśmy dojechali w dzień pogrzebu). Było tak jak miało być, była cała rodzina, były koleżanki, było całodzienne i całonocne czuwanie, była stypa.

Dla Niej to już nie było ważne, ale dla żywych to było ważne.

Epizod drugi  - Bocian.

Co roku jedziemy zobaczyć czy "nasz bocian" przyleciał. Tak od trzech lat energetycy zrzucają bocianie gniazdo ze słupa i co roku "nasz bocian" uparcie układa gałązki na kolejnym słupie i odchowuje młode. W tym roku z powodu choroby nie na rowerach, a samochodem pojechaliśmy na zwiady i co ? I był.


Zaklekotał nam na powitanie.

Po kilku dniach Wspaniały wylądował w szpitalu. Ja starałam się przyzwyczajać do pustego domu i nagle "tu i teraz", jadę zobaczę czy bocian dał radę.


Dał - wybrał słup i nie analizował przeszłości - zadziałał "tu i teraz" i ma gniazdo. Wysłałam zdjęcie Wspaniałemu do szpitala, ale mieliśmy radochę.

Epizod trzeci - choroba Wspaniałego.

Jak myśli On? Nie wiem bo nie jestem Nim. Jak myślę ja "tu i teraz".

Epizod czwarty - moja operacja.

Jestem tydzień po operacji wymiany biodra. Tu i teraz nie boli, spanie na plecach jest prawie niemożliwym wyzwaniem. Mówcie mi "żelazna dama".


Napis na nodze dostaje każdy i dobrze bo moja największa obawa była o to, żeby zoperowali mi dobre biodro.

Epizod piąty - żeby głowa za bardzo nie myślała ręce muszą być zajęte.

Dlaczego mój kot nazywa się Kita? Bo ma kitę.


Postanowiłam utrwalić "kitowatość" w hafcie krzyżykowym i wyszło jestem zachwycona.


I tak żyje z dnia na dzień i dniem dzisiejszym. Nic nie jest nam dane na zawsze. Strasznie to wszystko trudne i niby rozumiem, i niby przyjmuje, i niby zachowuje pozorny spokój...

I niby coraz rzadziej zadaje pytanie "po co to wszystko?", ale jednak...


czwartek, 22 grudnia 2022

Mimo wszystko...

 Kiedy ręce zajęte, umysł odpoczywa dlatego dłubię na potęgę.

Moja pierwsza miniatura - koci świat - lubię zaglądać i oglądać portrety kocich przodków na ścianach, potrzeć w papierowy ogień w kominku. Od zawsze lubiłam miniatury, ale nigdy nie lubiłam lalek. Przerażają mnie nieruchome, powtarzalne twarze dlatego stworzyłam koci światek oczywiście ze świątecznym wystrojem.




Koty to zwierzęta magiczne, dzięki mojej mądrej


wstaję co rano bo ona tak długo jojczy pod drzwiami sypialni, aż zwlokę się z łóżka i otworzę, a Ona ładuje się na mnie i muszę zleźć na dół i dać jej tuńczyka i sprzątnąć jej kibelek i wygłaskać i w ogóle.
Wiecie po latach "pełnej chaty, nagle nasz dom stał się cichy i trochę opustoszały. Tak więc w rozpaczy dłubię, sklejam, zrobiłam kalendarze adwentowe dla wnuków, tematyczne.
1/ Dla przyszywanej wnuczki, która miała 3 latka jak się żenił mój najstarszy potomek, a teraz ma 16 lat - komódka.


2/ Dla najstarszego wnuka lotnisko bo interesuje się historią pierwszej i drugiej wojny światowej.


3/Dla młodszego wnuka kalendarz astronomiczny bo interesuje go kosmos.


4/Dla Boryska syna kolegi średniego mojego potomka kalendarz pokemonowy.


Spodobały mi się pokemony to zrobiłam jeszcze trochę pokemonów.


Czy ja się chwalę? Nie. Zrobiłam tych wycinanek dużo, dużo więcej bo... Teraz Wam i sobie (bo nie wierzę) powiem co się nam wydarzyło od Lutego do końca tego roku. Tak ku pamięci bo sama nie wierzę, że to się zadziało w moim Matrixe.  A więc tak w Lutym zachorowała mama Wspaniałego w wyniku czego przestała chodzić i niestety musieliśmy podjąć decyzję o przeniesieniu jej do domu opieki, pisałam o tym kto chce to przeczyta. Jeden pokój opustoszał. W lipcu świat mi runął - mój najmłodszy synek odszedł, opustoszał drugi pokój, Pożegnałam go tak jak umiałam. Na biało z muzyką jaką lubił bez hipokryzji i księdza.  Ledwo się podniosłam, minęły równo dwa miesiące- wrzesień - i umarł mój bardzo bliski wujek. Musieliśmy zorganizować duży pogrzeb. Umarła część mojej młodości. Ledwo się podniosłam, minęły równo dwa miesiące i ... umarła żona wujka moja ciocia, siostra mojej mamy i musieliśmy ze Wspaniałym zorganizować kolejny duży pogrzeb. To była moja ciocia, której zawdzięczam bardzo dużo. Nie miała dzieci, mówiła do mnie "Maniuniek" i ta trzecia śmierć spowodowała, że opanował mnie niesamowity w tej sytuacji spokój. Już nic nie może mnie dotknąć jestem dziwnie spokojna i wiecie tak po "buddyjsku" obojętna.
Napisałam, że świat wirtualny nie jest do zwierzeń, ale to co mnie spotyka jest jak powieść to w sumie czemu tego nie opisać?  Bo to nie koniec zdarzeń  tego roku, bo jeszcze mogę się nazwać "spadkobierczynią", może jednak opiszę co się dzieje dalej po tych śmierciach... Musze jeszcze trochę sobie poukładać w głowie bo jednak trochę nie wierzę.

Dobra tak więc na ten moment próbuję odbyć święta, odbyć to dobre słowo. 
I tak dekoracja jest bo ręce pracują umysł próbuje odpocząć.


Dobra ciąg dalszy opowieści, a jest o czym opowiadać, chyba nastąpi po nowym roku, a teraz jak chcecie to wstąpcie na Kurodomę bo sama jestem zdziwiona jak do osobistej tragedii dołącza się tragedia świata.



czwartek, 17 listopada 2022

Pani psycholog powiedziała...pozwól sobie.

Postanowiłam powoli wracać bo... świat się nie zatrzymał.

Internet nie jest miejscem (przynajmniej dla mnie) do zwierzeń, szczególnie tak bolesnych. Nic nie będzie już jak dawniej, oswajam traumę i pewnie do końca życia będę oswajać się ze stratą.

Chwała tym, którzy wymyślili "Centrum Kryzysowe". W ekstremalnych sytuacjach warto skorzystać. Rozmowa z psychologiem, który jest obcą, nie zaangażowaną emocjonalnie osobą w początkowej fazie traumy bardzo pomaga. Umawiasz się na dzień i godzinę, jesteś zmuszona do ubrania się i wyjścia z domu. Możesz powiedzieć w zasadzie wszystko, opowiedzieć o demonach w głowie, wypłakać się.

Wszyscy otaczający kochający Cię ludzie mówią, żebyś nie płakała, żebyś pomyślała o tych którzy żyją, o świecie który się nie zatrzymał, doceniasz to uruchamiasz rozum i się starasz, nic nie pokazujesz a w środku wyjesz.

I wtedy pani psycholog mówi jedno oczywiste zdanie " rozpacz będzie przychodziła jak "morska fala" - obejmie panią i wtedy niech pani pozwoli sobie na emocje, ale też niech pani pamięta, że "morska fala" się cofa. I tak na razie żyję od fali do fali.

Wydawało mi się, że nie będę w stanie wrócić do opieki nad wnukami, do robótek, do odwiedzin u prababć tym bardziej, że prababcie nic nie wiedzą, ale teraźniejszość jest nie do zatrzymania, nieustannie się dzieje i tylko tak trudno pogodzić się, że wszystko przemija, a przyszłość jest nie pewna.



sobota, 22 października 2022

Mozolnie wracam do siebie...

Buddystka - ateistka to ja..

Tomasz Raczek mówi w moim imieniu o śmierci, miłości, religii, stosunku do zwierząt i świata.