niedziela, 29 marca 2020

Dziennik czasu zarazy. Dzień 1...

Jak pisałam na Kurodomie zwieramy szeregi i przeprowadzamy
do nas moja mamę.

To ostatni moment na taką decyzję, bo jeśli wirus się rozbuja
to mama się nie uchowa.
Demencja powoduje, że mało rozumie i jest bardzo łatwowierna.

Pierwsza trudność, zakup łóżka.
Na szczeście udało się kupić z OLX po sąsiedzku fajny materac
na nóżkach.
Całą noc się ozonował, jesteśmy posiadaczami ozonatorów.
Ponieważ wszystkie pokoje mamy zajęte, plan był taki, żeby
mama spała w salonie, ale przecież my wstajemy bardzo wcześnie,
lubimy posiedzieć we dwójkę.
Dobra no to zamontujemy jakąś kotarę, ale o ludzie trzeba zachować
jakieś pozory normalność.

W końcu zdecydowałam, że babcie będą spały w jednym pokoju.
Wczoraj cały dzień przestawialiśmy meble.
Z regału zrobiliśmy prowizoryczną komodę.
Mają dwa łóżka i dwa biurka, średni potomek stwierdził,
że jak na koloniach.



Nie wiem jak to będzie i czy zamiast wirusa nie złapiemy
jakiejś choroby psychicznej, ale jak trzeba to trzeba.

Do tego wszystkiego zmartwienie z biznesem.
A ja czułam od początku tego roku, a w zasadzie od zeszłego
roku robiłam jakieś zapasy jedzenia i książek...
Ile razy brałam z biblioteczki jakąś książkę to mówiłam
sama do siebie:
- i po co ci kolejna książka, przecież nie przeczytasz ich,
  ale w sumie od "przybytku głowa nie boli"?

I tak co jak co, ale lektury mi nie zabraknie.

Dobra jadę po drugą "Królową Matkę".
Od dzisiaj jazda bez trzymanki, będę zdawać relację,
bo jestem pewna, że czeka mnie "Czas próby".
Jedna nie mówi, druga mówi za dużo.
Jak ja je opanuję, będzie śmieszno i straszno...



                                                    Do następnego napisania. Cześć.

           


sobota, 21 marca 2020

Życie trwa bo musi...

Żyjemy na wulkanie, mój, twój, nasz świat nie będzie już taki sam
jaki był przed...
Jestem jak najdalsza od siania paniki, ale...

To co się na razie dzieje to tylko przed smak tego co będzie za kilkanaście dni.

Prababcia miejscowa ma zakaz wychodzenia, jest ogródek
musi wystarczyć.
Stoczyłam lekki bój z moją mamą w kwestii chodzenia do kościoła i baru.
Na szczęście bar zamknęli, a co do kościoła - skłamałam, że też zamknęli.
To co robi kościół nie odwołując mszy to, ech szkoda strzępić języka.

Moja mama mieszka sama więc trzeba jej dostarczyć jedzenie, niestety sama
nie gotuje (demencja w pełnym rozkwicie).
Na razie siedzi w domu w jej przypadku to dramat, bo bez codziennej
aktywności będzie się degradować psychicznie i fizycznie.
Na szczęście uaktywniła się jedna z sąsiadek i zagląda do niej od czasu do czasu,
przynosi obiad.
Raz w tygodniu ryzykuję kontakt bezpośredni, średni potomek przywozi
ją do nas, bo nie wiadomo jak długo to wszystko potrwa.

Nie dość, że prababcie przyprawiają o ból głowy to oczywiście
problem z pracą w zasadzie żyje się z dnia na dzień.
Nie wiadomo kiedy zobaczymy wnuki "twarzą w twarz".

Dramat osobisty.
W sumie pomijalny w całokształcie dziania się.

Dobrze, że mieszkamy na obrzeżach Trójmiasta i mamy rowery inaczej
człowiek by zgłupiał.
Jak tylko jest pogoda to staramy się wyjechać jeszcze ostrożnie,
bo ja pomału nabieram kondycji po operacji.
Zrobiliśmy trasę Dolina radości - Matarnia - dom.
W lesie dużo świeżo powalonych drzew i to dużych wydawałoby
się zdrowych, mocnych.
Wygląda to dość kasandrycznie trudno nie mieć skojarzeń.
Ostatnio bardzo wieje u nas na wybrzeżu.



Złamało się jedno z pochylonych nad drogą drzew.
Ile razy przejeżdżaliśmy pod nimi, zastanawialiśmy się czy i kiedy?
No i trach leży.




Przyciski do zmany świateł zafoliowane.


Dobra posmuciłam - idę gotować bo zaraz przywiezie mi średni potomek
prababcię poza miejscową i muszę się sprężyć - nakarmić, wykąpać, poobcinać
co trzeba, wysłuchać, nagadać, pocieszyć, odpowiedzieć tysiąc razy na to samo pytanie itd.

"Do roboty panie koty"...

- Do mnie mówisz, a mów do mnie więcej....