piątek, 26 maja 2017

Wydaje się, że zwolniłam, ale......


Żołądek jeszcze mnie męczy, a jak coś człowieka męczy
to sami wiecie żyje się wolniej i mniej chętnie się człowiek kręci.
Tylko czy na pewno?

Zrobiłam małe podsumowanie, przejrzałam zdjęcia i się okazało,
że nie jest tak źle.

I tak między jednym skrętem kiszek, a drugim zrobiłam, takie coś
z drutu, lakieru do paznokci i kółka.






Witrażowa zawieszka na okno, muszę przyznać, że bardzo fajna technika
na robienie witraży. Kwiatki można wykorzystać do zrobienia naszyjnika,
przepaski i co tam komu w duszy zagra.
To jedno z moich licznych hobby, czyli recykling, sposób na zużycie
lakierów do paznokci, których mam bezliku, oraz znalezionych na ulicy
kółek ze zgubionych samochodowych "kapsli" do felg.

Zrobiłam jeszcze pęk papierowych kluczy dla wnuka, który został
obsadzony w szkolnym teatrzyku w roli królewskiego ochmistrza
i koniecznie potrzebował do tej roli pęku kluczy i .....wąsów.
Wąsy wymyślił sam i dumnie je nosił na przedstawieniu.


Oczywiście musiałam na rower, chociaż mniej pilnie to jednak.
Odkryliśmy nowe rejony.
Przedłużoną ścieżkę rowerową w stronę portu.



I nowe rejony trójmiejskich Bieszczad.




I jeszcze martwy las na osiedlu Zaspa.



W między czasie dopieszczam kotkę sąsiadkę, która już wydobrzała
po fryzjerskich wyczynach swojego pana i wydaje się, że pogodziła
się ze stratą futra.

                           


A teraz wyleje trochę żółci to może mi ulży na żołądku.

Nie wiem czy pamiętacie jak pisałam o naszej wyprawie do Olsztyna
po samochód.
Samochód był tani bo nie na chodzie.
Kupiliśmy i oddaliśmy w ręce wydawałoby się fachowego i zaprzyjaźnionego
warsztatu samochodowego.
Plan był taki, żeby z trzech samochodów zrobić sprawne dwa.
Nie wdając się w szczegóły jeden samochód miał być dawcą.
Po pobraniu organów z dawcy miał dostać drugie życie nasz samochód
i samochód średniego potomka.
Niestety, operacja się udała tylko pacjenci nie ożyli.
I mamy dwa niesprawne auta.
Wina leży po stronie warsztatu, tzn nie dokręcili śrub, odkręcili nie tą śrubę
co trzeba na koniec pan mechanik stwierdził, że Wspaniały jest ciągle niezadowolonym
klientem i sam nie wie czego chce.

A czego chce Wspaniały, otóż chce, takiego nieistotnego wydawałoby
się szczegółu, żeby auto jeździło.
Mija prawie półtora miesiąca i nic....

Tak więc w wyniku tych perturbacji stałam się wysoko wykwalifikowanym
kierowcą - specjalistą od holowania samochodów na sznurku od warsztatu
do garażu i na odwrót.
Po tym - jak po kolejnym odbiorze samochód stracił bieg wsteczny
Wspaniały - dociekliwy zgromadził narzędzia pożyczył dźwig
i postanowił sam naprawić jeden z samochodów.

Uwielbiam jego zapał i uparctwo w dochodzeniu do celu
i tak stało się tym razem, wyjął silnik i skrzynie biegów, w warunkach garażowych.



Jego szczęście jest moim szczęściem.
Mniej szczęśliwy był kiedy stwierdził, że niedziałający wsteczny bieg
to wina mechanika, a naprawdę wkurzony, kiedy pan mechanik
stwierdził, żeby się wypchał.

W wyniku całego zamieszania, Wspaniały zdobył kolejny zawód i stał się ekspertem
od aut marki Ford Mondeo Mk3.
Jedyne co go powstrzymuje przed otwarciem warsztatu samochodowego to fakt,
że wszystkiego sam nie zrobi i musiałby zatrudnić jakiegoś pana mechanika,
a ten jak wyżej mógłby spaprać robotę i co wtedy....

Podsumowując "kazał pan zrobił sam", jedno auto w naprawie u Wspaniałego,
drugie auto próbujemy wydobyć z "zaprzyjaźnionego warsztatu, jeździmy
dawcą i na rowerach.

Dzisiaj Dzień Matki w związku z tym zabieram prababcie do sklepu  i restauracji
czyli McDonald 's.
Prababcie uwielbiają te świątynie konsumpcji i nic nie przebije momentu,
kiedy wchodzimy do sklepu obuwniczego.
Największa radość to zakup nowych butów, które potem ustawione
na półeczce cieszą i są nie noszone bo szkoda.....



To zdjęcie z poprzednich zakupów, babcie szczęśliwe, ja spocona,
ale ich szczęście jest moim szczęściem.

Wszystkim mamom moim i nie moim, a także sobie życzę spokoju i pokoju.



Nosz szampana nie mogę, ale wzniosę toast "miętkom" i przy tej miętce
wieczorem zrobię sobie prywatne święto i odrobię zaległości czytelnicze
na moich ulubionych blogach.

środa, 10 maja 2017

Pan kotek był chory i leżał w łóżeczku....

No i mój ulubiony lekarz mi podpadł....

Zastanawiałam się czy napisać o tym co mi się przytrafiło
w kwestii zdrowia.
Niektórzy uważają, że opowiadanie o swoich dolegliwościach
jest objawem hipochondrii i w zasadzie nie wypada się wywnętrzać
w kwestii gdzie kogo koli - boli.
Ja jednak mam takie przekonanie, że często słuchając jak inni
walczyli o zdrowie możemy się czegoś nauczyć.
Po za tym jestem z tych krnąbrnych pacjentów, którzy nie wierzą
w nieomylność lekarzy i często mówię sprawdzam.

Objawy, które odczuwa pacjent często są z tych nieoczywistych,
nieswoistych, coś boli gdzieś strzyka, jakaś niestrawność,
trochę podwyższone ciśnienie coś tam się dzieje z sercem,
a to puknie nie tak, a to nie puknie czasami.....
Lekarz skupia się często na tych najbardziej
dotkliwych dolegliwościach.
Dobrze jeśli da nam skierowanie do specjalisty lub na jakiekolwiek
badania laboratoryjne.
Najczęściej wypisuje kolejną receptę na "cudowne" tabletki
pacjent wraca do domu wykupuje leki i .....zaczyna kurację.
Dobrze jeszcze jak pan doktor potraktuje pacjenta w miarę poważnie.
No właśnie poważnie, w moim przypadku zdarza się to bardzo rzadko.

Dobrze wyglądam, jak wchodzę do gabinetu nie skręcam się w precelka
i nie jojczę, ale mówię co mi jest i podczas moich nielicznych
wizyt słyszę nic pani nie jest dobrze pani wygląda.....

Nosz, z tego to powodu rzadko nawiedzam swojego lekarza
pierwszego kontaktu, a jeśli już to musi mocno coś dopiec.

I tak było tym razem, a było tak....
Kilka dni przed świętami dopadła mnie jakaś niestrawność,
jakieś odbijanie zgaga wiecie jak to jest, rapacholin, herbatka miętowa
coś na zgagę, dieta i jakoś to będzie...

Tylko, że jakoś nie było, święta przetrzymałam, ale po świętach było
już coraz bardziej nieciekawie, no to podejrzenie czymś się strułam?
Dobra, apteka (skontaktuj się z farmaceutą) węgielek, nifuroksazyd,
a może coś na jelito drażliwe O.K.

Coś tam łykam, trochę poleguję i myślę, może nie mam już wątroby,
może moja trzustka?
Ciśnienie skoczyło, zresztą ciśnienie już od jakiegoś czasu miałam
podwyższone, ja niskociśnieniowiec, ale wiecie ten wiek.
Serce przyspieszyło, trochę zwariowało, ale to przecież ten wiek....
Przemęczyłam jeszcze dwa  dni i poszłam zrobić podstawowe
wyniki o dziwo wątroba, trzustka, tarczyca, nerki, wszystko w porządku,
ale żyć się nie da...

Odbija mi się pustym powietrzem, serce wariuje, brzuch - dziewiąty
miesiąc ciąży.
Idę po poradę do mojego ulubionego lekarza i mówię co mi jest.
Nie wiem czy to "dobra zmiana", ale pan doktor jest na dyżurze
od siódmej rano i ma być do dziewiętnastej wieczorem, ledwo na oczy
patrzy, nie mierzy mi nawet ciśnienia i stawia diagnozę " to jest w głowie,
a nie w żołądku" - to ten wiek.
Bąkam coś nieśmiało o baaaakterii, ale słyszę, że na bakterię to węgielek...

Wypisuje mi skierowanie do gastrologa i przypisuje mi psychotropy,
zalecenie najpierw wziąć tabletkę na nerwy jak nie pomorze to zapisać się
do gastrologa....

Wyszłam wściekła, dobra niech będzie, idę do apteki wykupuję
bez przekonania psychotrop i doznaję olśnienia - kupuję test na HELICOBAKTER!

No i jak myślicie?


Dwie kreski,  to nie ciąża to nieproszony gość, rozpanoszył się.
Co prawda prawie 60% ludzi to ma, ale niektórzy mają za dużo i wtedy
dzieją się cuda.

Ponieważ trochę obraziłam się na ulubionego bezpłatnego pana doktora
to wzięłam 100PLN w dłoń i powędrowałam do pana "doktora pieniężnego".
Pan doktor zmierzył mi ciśnienie stwierdził - trochę za wysokie.
Powiedział , że powinnam zrobić gastroskopię, ale się czeka, a ponieważ
mam objawy, a bekanie mnie zadręczy przypisał "bombę atomową",
dwa antybiotyki na 10 dni.
I tak przez ostatnie dziesięć dni umierałam to mało powiedziane.
Na widok tej uśmiechniętej buźki nie było mi do śmiechu.


W zasadzie byłam nie do życia, co trochę lepiej to za chwilę gorzej.
Po drodze wylądowałam w całonocnej opiece gdzie bardzo młody pan doktor
przypisał mi na bekanie lek przeciwwymiotny dla pacjentów po chemioterapii.

Reasumując, powoli dochodzę do siebie za miesiąc mam zrobić kolejny test.
Helicobakter w natarciu daje mnóstwo nieswoistych objawów, które tworzą
mylny obraz dolegliwości, to może trwać bardzo długo.
Łatwo jest się zakazić nie łatwo pozbyć.
Dodam jeszcze, że ciśnienie mam w normie, serce zaczęło się uspakajać
i najważniejsze nie bekam całą noc.
Panu doktorowi wybaczam bo nie uważam, że jest Bogiem i potwierdził moje
przekonanie, że mało jest lekarzy, którzy traktują pacjentów całościowo
i uczą się na błędach.

Teraz czeka mnie jeszcze zderzenie z gastrologiem tylko nie mogę się zdecydować
czy iść do pana doktora "niepieniężnego" czy raczej do tego bez "stówy nie podchodź".
Z natury nie jestem złośliwa, ale tym razem pozwoliłam sobie....


Składam najserdeczniejsze podziękowania mojemu Wspaniałemu i Potomkom
za cierpliwość i wyrozumiałość dla bekającej matki i żony....

PS.
A największe zadziwienie tego roku na Kurodomie zapraszam.