sobota, 27 lutego 2016

Czasami mi uszy opadają...

Co się dzieje z polskim dziennikarstwem, szczególnie telewizyjnym,
ale i internetowym?
Czy tylko ja mam wrażenie, że dziennikarze przeginają i górę bierze
schlebianie najniższym instynktom ludzkim.

Mam wrażenie, że dziennikarze, którzy opracowują ramówkę informacji
w TV oszaleli.
Od wielu dni gdziekolwiek włączę informacje, czy to jest
TV czy jakiekolwiek informacje internetowe czytam
"Kajetan Poznański", albo "Hannibal z Żoliborza"....
Pewnie każdy wie o jaką zbrodnię chodzi.
Zabił i uciekał, złapali go, wydaje się koniec tematu, nic
bardziej mylnego, ciągniemy temat dalej.
Trzeba go dostarczyć do Polski, trzepiemy temat.
Wypowiadają się eksperci jak go przewiozą, czym, kiedy,
o której godzinie, czy będzie świecić słońce, czy pilot będzie
brunetem czy blondynem,w jakich skarpetkach?????
Czy czytelnik i oglądacz jest aż tak żądny tych informacji,
że oglądalność wzrasta?

Jeśli tak to jak mało różnimy się od naszych przodków,
którzy chodzili do cyrku żeby oglądać kobietę z brodą,
albo innych skrzywdzonych przez los "ludzi dziwadeł".
Patrzę na tego młodego szczupłego człowieka,
nie wiem może chorego, może zagubionego, może cynicznego
psychopatę, ale człowieka.

Dlaczego nikt kto pozwala na wałkowanie tematu Kajetana,
nie pomyśli o rodzinie ofiary, ale też o rodzinie sprawcy.
Wiem nie modne jest ujmowanie się za przestępcą,
ale czy jak matka rodzi to wie, że urodzi mordercę?
Łatwo jest osądzić rodziców, że to ich wina, czy zawsze tak jest?

W kamienicy gdzie mieszkałam, po sąsiedzku żyła pani.
Pani miała dwóch synów, dbała o dom, starała się.
Ojciec popijał. ale pracował.
Chłopcy dorośli i nagle znikli, okazało się, że siedzą w więzieniu
za śmiertelne pobicie podczas imprezy człowieka.
Matka do śmierci nosiła paczki do więzienia, a ja mam w oczach
moment jej powrotu ze szpitala z zawiniątkiem w którym niosła
do domu swojego młodszego syna.
Była szczęśliwa pokazywała nam dzieciakom Sebastiana.
Czy wtedy wiedziała, że urodziła morderców?

Dziennikarze to zawód społecznego zaufania,
czego ma nas uczyć takie roztrząsanie zbrodni?

         


wtorek, 23 lutego 2016

Minecraft na żywo....

Tak sobie myślę, że człowiek w każdym wieku lubi zabawki.
Jak jest dzieciakiem musi mieć dużo i tak jak rówieśnicy.
Ponieważ mam wnucha to raz na jakiś czas poszukuję czegoś
co by "wzięło" młodego człowieka.

Wytworzyło się między nami nawet coś w rodzaju sportu.
Wnucho wpada do babci i robi rzut w kierunku szafki
na której zawsze leży coś...
Mam niesamowitą frajdę w wyszukiwaniu dla niego,
"innych" zabawek.
Zgodnie z moją frigańską naturą najlepiej jak zabawka
jest inna niż to co oferują nam w sklepach.
Myszkuję w zaprzyjaźnionym SH, pomocne są rynkowe wygrzebki,
lubię pojechać na rynek w niedzielę, kiedy ludzie wynoszą
swoje skarby.
Kiedyś w naszej pobliskiej galerii handlowej był sklep
z zabawkami, w którym było trochę różności rodzimej
produkcji, ale nie przetrwał.
Przegrał z Lego i lalką Barbie.
Zaskoczyć dzieciaka w dzisiejszych czasach to sztuka
i wyzwanie.
Mają Lego w ilościach hurtowych, gry komputerowe,
filmy na zawołanie, babcia wydaje się być bez szans,
a przecież dziadkowie są od rozpieszczania, ale i pokazywania
tego co najlepsze z tego co już było.
I tak gramy sobie z wnuchem w zabawę co ciekawego
dla mnie masz?

Oprócz zabawek gotowych, lubię pokazać, młodziakowi,
że zabawkę można zrobić.
Cieszę się i jestem dumna bo prawie sześciolatek miłośnik
superbohaterów, minecrafta, rycerstwa, piratów,
posiadacz kolekcji klocków Lego potrafi zafascynować się
i ucieszyć z prawie własnoręcznie zrobionego Hulka,
długo bawić mieczem zrobionym z gąbki.

Dość długo trwał czas lotów kosmicznych więc pojawiła się rakieta
z tektury.
Odbyło się przy jej pomocy mnóstwo startów i szczęśliwych lądowań.
                       

Była faza na Krasnoluda więc pojawił się hełm z rogami z gąbki i kilof też z gąbki.
Na stole stoi Elmo z SH.
Elmo mówi, śpiewa i jak się przewróci to prosi o pomoc, co prawda po angielsku,
ale niech się młodziak uczy.
                             
                             

Ostatnio zbudowaliśmy świat minecrafta z tektury.
Okazało się, że kupiony na przecenie przypadkiem
tekturowy Minecraft może być przyczynkiem do fajnej
zabawy w sklejanie i tworzenie.
                         


Fajnie zagrać w Minecrafta wirtualnie, ale jak można ten świat przenieść
do rzeczywistości to dopiero jest zabawa....

Plany mamy szerokie, ponieważ "Paper Minecraft"
jest dość drogi postanowiliśmy przy okazji następnej
wizyty sami zbudować kolejne postacie przy pomocy internetu,
kolorowej drukarki, kleju i tektury.
Pierwsze próby tworzenia Minecrafta w realu za mną, mam nadzieję
zapełnić magiczną szafkę, będzie się działo.

                             

Muszę się przyznać, że mnie taka twórczość uspakaja i wycisza więc się bawię
w sklejanki na całego.



środa, 17 lutego 2016

Nie dać się zajeździć....

Raz na jakiś czas dopada mnie myśl, czy teoria
o człowieku asertywnym jest prawdziwa, albo inaczej
czy jest możliwa do realizacji w codziennym życiu?

(Od razu uprzedzam, trzeba uczyć mówienia "nie" w sytuacji
gdy chodzi o "zły dotyk", mobbing, przemoc fizyczną.
W tym przypadku sprawa jest jasna i oczywista).

Dobra, czytam w Wikipedii:
"Zachowanie asertywne polega na uznawaniu, że jest się tak samo ważnym,
jak inni, na reprezentowaniu własnych interesów z uwzględnieniem
interesów drugiej osoby.
Zachowanie asertywne oznacza korzystanie z osobistych praw bez naruszania
praw innych".

Pamiętam jak pewnego dnia po powrocie ze szkoły
najstarszy potomek powiedział mi, że na lekcji
wychowawczej rozmawiali na temat "asertywności'.
Kiedy zapytałam czego się dowiedział, odpowiedział.
- człowiek powinien umieć powiedzieć "nie"...
Tyle zapamiętał z lekcji.
Czy wystarczy mówić "nie" i już będę człowiekiem
asertywnym, czy jak zacznę mówić "nie" to będę
samolubem i egoistką, gdzie jest granica?

Pierwsze zdanie i już mam problem, jak uwzględnić własny interes
z uwzględnieniem interesów drugiej osoby.
Trywializując i upraszczając jak zignorować wrzeszczącego w nocy dzieciaka,
który koniecznie chce się pobawić?
Kto ma wstać padający na twarz tatuś czy padająca na twarz mamusia?
Tu jest nadzieja, że kiedyś dziecko nie będzie potrzebowało
nocnych interwencji, chociaż nie na pewno.
Co zrobić z potrzebami starzejących się rodziców?
Z powtarzającymi setny raz to samo, ale tak bardzo potrzebującymi
naszej najlepiej stałej obecności?
Tu nie ma nadziei będzie coraz gorzej bo "starość to powrót do dzieciństwa
bez nadziei".
Wreszcie co zrobić z sikającym po kątach starym kotem, psem?
Podporządkować swoje prawa dla zwierzaka?
Jak być asertywnym wg definicji i wyegzekwować swoje prawa, nie naruszając
praw innych?
Czy to w ogóle da się zrobić?
Żyjąc w rodzinie i wśród ludzi łatwo jest przekroczyć cienką granicę
pomiędzy pomocą i dobrowolnym wypełnianiem obowiązków,
a egoizmem i odwracaniem się od potrzebujących, a poczuciem
zmarnowanego życia i poczucia heroizmu ponad siły.

Wg mnie pojęcie asertywności zawęża i spłaszcza problem.
Dorosły mentalnie człowiek wyciągnie z lekcji asertywności wniosek,
że słowo "nie" nie może być używane mechanicznie i w każdej sytuacji,
i "pomoc w ramach" może dać zadowolenie, ale młody niedojrzały
usłyszy tylko to, że jego  "komfort psychiczny" jest najważniejszy
i szala przechyli się na stronę bezwzględnego egoizmu z którym
niewygodnie się żyje.

Moja asertywność polega na przestrzeganiu mojej prywatnej zasady
"nie dać się zajeździć' i nie ma to nic wspólnego z asertywnością.

Jak mówi Wspaniały, nie ma przepisu na życie, codziennie podejmujemy
decyzje dotyczące nas, naszych bliskich, czasami obcych nam ludzi.

Asertywność to nie jest cecha stała i nabyta raz na zawsze.
Szara rzeczywistość wymusi na nas działanie nie zawsze zgodne
z definicją i nasze potrzeby będą musiały ulec weryfikacji w obliczu
wyzwań stawianych nam np przez prababcie i ich codzienne
meldunki o problemach z..... tu przemilczę, tylko nie przy śniadaniu.
Myślę, że na lekcji o asertywności powinno się uczyć
tego że czasami warto podarować odrobinę osobistych praw
innej osobie, ale nie wolno dać się zajeździć i wlaśnie
określanie granicy po której jest tylko heroizm nie do zniesienia
i rezygnacja z siebie jest najtrudniejszą sztuką w życiu.


Ta pani lekcji na temat mówienia "NIE" nie przerobiła
i skutkiem może być do ośmiu lat więzienia.
Pani 56 lat, pielęgniarka wyłudziła kredyt bankowy, żeby kupić
wymarzone przez męża auto.
Auto, niezbyt ładne, ale ta nazwa.
Uwielbiam nazwę "Lamborghini Diablo", dla samej
nazwy można by się skusić.
Pani wpadła, kiedy próbowała spełnić kolejną zachciankę
samochodową męża - pan poprosił o "Ferrari" i "Bentleya".
Musi bardzo kochać bo nie umiała powiedzieć "NIE".

                       

                     

wtorek, 16 lutego 2016

Młodsi mogą, a starsi to już nie????

Walentynki Proszę Państwa, czerwone serduszka, słodkie baloniki,
bombonierki, karteczki, duperelki, świecidełka.....
Wiem, wiem, obce to święto, okazja dla handlowców i innych sępów.
Wiem powinno się kochać i lubić  codziennie niezmiennie, a nie z okazji.
Wiem to trywialne, dziecinne i co tam jeszcze poważny człowiek może 
wymyślić....
Wiedzieć to jedno, a wykorzystać okazję do tego, żeby fajnie spędzić czas
z przyjaciółmi to inna sprawa.
         
Wiadomo, że Wspaniały mało romantyczny jest, ale przekonywalny
jak najbardziej.
Umówieni byliśmy już wcześniej w trzy pary, ale jedną parę od lat 
zakochanych, zmogły objawy grypopodobne, więc w dwie pary pojechaliśmy
na dobry obiad.

Ubiór adekwatny do okazji, a jakże.

                       
               
 
                                   Osobisty kierowca prowadzi...

                                

Jedziemy, Wspaniały wzdycha, więc ja mówię;
- Gdyby teraz koło ciebie siedziała laska z nogami do szyi i miałbyś
  nadzieję na kolacje ze śniadaniem to byś nie wzdychał???
Wspaniały odpowiada
- Ja tam wolę mieć pewność niż nadzieję.
On jest strasznie nieromantycznie, romantyczny.

Obiad Walentynkowy bardzo udany, ku pamięci umieszczę sobie zdjęcia dań,
a co kto mi zabroni.
                        
                           


                                


Po obiedzie wieczór przy winie i filmie, niestety kolejni nominaci do Oskara 
zawiedli.
Najnowszy film Tarantino, to nie był dobry wybór na walentynkowy wieczór,
ale przynajmniej dzięki bezsensownemu zakończeniu zapamiętamy te Walentynki.
Było fajnie, miło, leniwie i z tą pewnością o której powiedział Wspaniały.....

                



sobota, 13 lutego 2016

Wirus nie wirus....

Trochę zawirowań ostatnio i okazuje się, że spokój to stan
bardzo pozorny.
Kiedy człowiek myśli, o nareszcie chwila spokoju to ta następna
chwila to chwila niepokoju i trzeba zażegnywać kolejny kryzys.
Najstarszy potomek dostał zawrotów głowy nie wiadomego pochodzenia.
Alergia plus infekcja, podrażniony błędnik.
Chwilowo błędnik najstarszego potomka podjął współpracę, ale
za to wnucho postanowił o przyspieszeniu rozpoczęcia ferii
i zafundował sobie 40 stopni gorączki bez dodatkowych objawów.
Czy tylko ja mam wrażenie, że objawy przeziębień wszelkiej
maści mutują i są coraz dziwniejsze?
Niektóre są tak dziwne i niespotykane jakby przyleciały z kosmosu.
Spotkałam się nawet z taką teorią, że epidemie spadają na ziemię
wraz z pyłem i meteorytami.
Jak wytłumaczyć np. takie coś, jakiś czas temu zaswędziało mnie oko.
Patrzę w lustro i oczom nie wierzę zamiast białka krwista czerwień,
myślę sobie dobra na coś trzeba odejść.
Pewnie nadciśnienie, jaskra, albo jakaś inna śmiertelna choroba.
Idę do lekarza i okazuje się, że nie ja jedna mam oko w czerwieni
jakiś wirus i kilka osób z czerwonym okiem zjawiło się u lekarza.
Trwało to dwa dni, minęło bez śladu nigdy więcej się nie pojawiło.
Przypadek najmłodszego potomka był jeszcze bardziej spektakularny.
Pewnego dnia dziecko zrobiło się mocno rumiane, następnego dnia
pojawiła się na policzku i brodzie szrama jakby przejechał buzią
po chropowatej ścianie,  pojawiła się krew.
Dziecko szło w zaparte, że nic sobie nie zrobiło.
Miałam podejrzenie, że policzek swędzi i młody sobie rozdrapuje.
Wieczorem rumień słabł, rana była mniej zaogniona.
Rano policzek zaogniony i krwawiąca rana.
               

Wycieczka do lekarza i niejasna diagnoza, może to uczulenie,
alergolog, leki maści i nic.
W końcu Akademia Medyczna - pada sugestia o chorobie psychicznej,
"Dziecko się samo uszkadza"???
Mówię, że obserwuję z oka nie spuszczam to nie to, że mogą
przyjąć na oddział i obserwować.
W końcu pada przez ramię, jak pani chce to może zrobić badania,
ale na własny koszt.
Dobra robię badania wymazów z gardła i policzka, nosz okazuje
się, że bakteria z gardła wlazła na policzek i zżerała skórę, mało
brakowało, a doszło by do uszkodzenia skóry właściwej i sepsy.
Wiekowa pani ordynator przypomniała sobie, że kiedyś tam spotkała
się z takim przypadkiem, też podejrzewali chorobę psychiczną,
przyjęli na odział i było tak samo - rano - rana i rumień, wieczorem lepiej.
Przypisała antybiotyk, kilka dni i było po problemie.
Piszę dość lekko, ale sytuacja była mocno stresująca i gdyby nie
wiekowa pani ordynator, mogła się skończyć niedobrze.

Tak... dziwne wirusy i bakterie się pojawiają, teraz na topie wirus "Zika",
rodzą się dzieci z małogłowiem, lekarze wiążą to z epidemią
tego wirusa.
"Zika" znany jest od lat 40-tych  XX wieku, najpierw pojawił się
wśród Makaków, potem u niewielkiej ilości ludzi, teraz zaczął
bardzo szybko się rozprzestrzeniać.
Ciekawe, tyle lat sobie był i nagle nabrał przyspieszenia.
Objawy, a jakże grypopodobne.
Przenoszą to draństwo komary i to dwa gatunki, jeden tropikalny,
ale drugi występuje w Europie Południowej.
Szczepionki nie ma, z resztą okazuje się, że nie ma też szczepionki
na krztusiec i polio, wnucho powinien dostać dawkę przypominającą,
ale producent ma kłopoty i nie wiadomo kiedy będzie można zaszczepić
młodziaka.

W związku z ociepleniem klimatu "komarek zika" może przywędrować
i do nas, a mnie komary kochają i zwęszą z każdej odległości, dobrze
że nad moim ukochanym jeziorem komarów brak bo właściciele
trują krwiopijców przed sezonem.

               

                                                 Jak ja ich nienawidzę, szczególnie w nocy
                                                        jak słyszę bzzzzy koło ucha.

I licho wie, jak pojawią się typowe/nietypowe "objawy grypopodobne" to nie wiadomo,
przechodzić czy panikować?
Może to świńska grypa, wirus Zika, albo jakiś nowy dopiero nabierający mocy
wirus prosto z kosmosu ?


poniedziałek, 8 lutego 2016

Złoty pierścionek na szczęście....



                       


"Mężczyzna na kolanach oferuje wam swoje życie, a wy się przejmujecie
 kawałkiem węgla na metalowej obwódce".


Zdanie prawdziwe, czy wydumane?
Wszechobecne media pokazują spektakularne oświadczyny, a to na stadionie.
a to na wysokiej górze, a to pod wodą, a to w powietrzu pod balonem,
najważniejsze żeby było spektakularnie, ona otwiera czerwone pudełeczko
i oczy robią się coraz większe i bardziej okrągłe, "o jaki piękny" - symbol
naszej miłości.


"Pierwszy udokumentowany przypadek wręczenia pierścionka zaręczynowego
z brylantem to zdarzenie z 1477 roku. Wówczas Arcyksiążę Maksymilian
podarował wspomniany pierścionek Marii Burgundzkiej. Właśnie to wydarzenie
zapoczątkowało tradycję wręczania pierścionków z brylantem z okazji zaręczyn.
Oczywiście mogli sobie na nie pozwolić tylko bogacze. Dopiero po odkryciu
kolejnych złóż diamentów i spopularyzowaniu produkcji biżuterii z brylantami,
po 1930 roku w Ameryce zaczęto promować pierścionki z brylantem, jako idealny
prezent oświadczynowy. Powszechnie sugerowano nawet, że na zakup pierścionka
zaręczynowego, mężczyzna powinien przeznaczyć jedną lub dwie pensje miesięczne".


Powinien przeznaczyć, a jak nie przeznaczy i przyniesie róże z miejskiego
klombu?
No tak kiedyś mniej ryzykował teraz  wszędzie są kamery miejskiego
monitoringu, wielki brat czuwa.
Marudzę czy zazdroszczę ?
Miałam dwa pierścionki zaręczynowe, pierwszy srebrny z czarnymi oczkami
podarowany bez oświadczyn, ten mam do dziś.
Ten drugi złoty zrobiony na zamówienie bo tak zarządziły rodzinne seniorki,
przepadł bez wieści i nie wzbudziło to mojego żalu.


              


                                     
Czy miłość potrzebuje brylantowego symbolu miłości, czy może wystarczy
czołgowa nakrętka...


                







piątek, 5 lutego 2016

Sposób na reset...


Dwa dni temu podnoszę swoje poranne zwłoki z łóżka i zadaje pytanie,
- Ciepło czy zimno dzisiaj?
Wspaniały na to
- Mokro....
Widok przez okno brrr



To coś to trochę śnieg, trochę deszcz a za chwile chlapa, ciapa.
Dobra włączam TV, a tam pełna wdzięku panienka z rozkosznym
uśmiechem komunikuje mi, że dzisiaj to ciśnienie w dół, więc rzut oka
na domowy wskaźnik.

                               


Kurczaczek, panienka ma rację, a panienka słodkim głosem komunikuje mi, że
dzisiaj to warunki biometeorologiczne raczej niekorzystne i już wiem to będą
te dni, kiedy łapie doła jak Himalaje.
W końcu jak w TV mówią, że moje "samopoczucie będzie się źle czuć"
to nie wypada się nie dostosować.
Bo ja meteoropatka jestem, gdzieś tam obiło mi się o uszy, że niektórzy lekarze
twierdzą jakoby nie ma czegoś takiego jak wrażliwość na zmiany
ciśnienia atmosferycznego.
To takie samo twierdzenie jak to, że temperatura i marudzenie u dzieci nie jest
spowodowane ząbkowaniem. Jedno i drugie przerabiałam i wiem, że antybiotyk
nie pomaga na bolesne ząbkowanie, a dziurawiec na doła pogodowego.
Zaznaczam, że nie jest to jakiś szczególnie szkodliwy dół, ale dokuczliwy.


Ciekawe jakie macie sposoby na tego rodzaju doła ?

Moje sposoby przez lata się zmieniały.
Kiedyś jak byłam młodsza, kiedy byłam zła, niewyspana i ogólnie na nie - sprzątałam.
Chałupa lśniła, a ja zrąbana do bólu nie czułam bólu duszy.
Innym sposobem było poszukiwanie kubka.
Jechałam na miasto w poszukiwaniu kubka, dlatego mam niezłą kolekcję
różnych kubków trudno w mojej kolekcji znaleźć dwa takie same.
Jakimś sposobem były słodycze, jak kończyłam trzydzieści lat upiekłam
sobie tort i połowę zjadłam popiłam winem i jakoś przetrwałam.
To ciekawe bo trzydziestka to były moje najgorsze urodziny, kolejne
rocznice jakoś nie robią już na mnie wrażenia.
No tak, teraz  słodycze mnie nie pocieszają co najwyżej tyłek mi urośnie,
i dół będzie jeszcze większy i nie będzie to dół pogodowy.

Obecnie na ból duszy mam jeden sposób "reset mózgu", o ile mogę sobie
pozwolić zwalniam, mniej mówię, więcej czytam i oglądam.
Czytam niezobowiązujące i nie zmuszające do przemyśleń kryminały,
albo jakieś książki Sci-Fi.
Oglądam już raz obejrzane filmy.
Słucham i oglądam nagranego latem jeziora.
Nauczyłam się techniki wyłączania myśli, a to nie jest łatwe.
Spróbujcie przez kilka, kilkanaście minut np. przed zaśnięciem nie myśleć
o niczym, jeśli się to uda efektem jest pełen relaks.

Po takim raz dłuższym, raz krótszym resecie włączam mózg,wracam do żywych
i mogę znów powiedzieć, że szklanka jest napełniona do połowy, a nie w połowie pusta...

Dzisiaj pełna wdzięku panienka z TV twierdzi, że będzie cieplej za oknem słońce,
można ciągnąć swój wózek dalej.....




wtorek, 2 lutego 2016

Raczej nie mam tendencji do nałogów...

Pozwoliłam sobie wczoraj na chwile słabości.
Jak prawdziwa zakupoholiczka kupiłam sobie 
4 słownie, cztery pary butów i jeszcze torebkę.

Czasami mnie nosi, nie mogłam ponieść się na rower,
a spacer jak wieje, leje i zamarza też bez przyjemności
to poniosło mnie do świątyni dobra wszelakiego gdzie brać,
wybierać, płacić i uciekać - uciekłam, a w domu.....
Wspaniały uniósł brwi ze zdziwienia nie na widok ilości,
ale tego, że jedne złote.....

                   

                 

Ja tak w zasadzie w kwestii butów jestem rozsądna,
bo nie da się chodzić w kilku parach na raz, ale 
wczoraj uległam bo jedna para butów kosztowała
29 PLN, druga 14 PLN, trzecia 8 PLN, a czwarta 0 PLN.

Ponieważ jedna para butów jest w kolorze złota, a to nie jest 
mój ulubiony kolor, niezbędny okazał się zakup
torebki, dałam się namówić i wydałam te 19 PLN,
pan sprzedawca był tak zadowolony, że widok
jego zadowolonej miny uspokoił moją nadszarpniętą
wiarę w swoje zdrowe zmysły.

                               


A żeby nie zabrakło słowa o polityce, melduję, że w ramach leczenia nerwów,
dzierganie wróciło do łask i wielka chusta bo takie lubię najbardziej gotowa.

                             

Kolor brązowy ze złotą nitką a teraz na drutach kolejna spódnica dla prababci.
Projekt dość duży i pracochłonny więc mam nadzieję, że terapia dzierganiowa
przyniesie oczekiwane efekty.