sobota, 26 grudnia 2020

Impresje...

 Tada dada dada dada dadam... Uszy świąteczne na miejscu to zaczynamy...

Ostrzegam dzisiaj będzie długo pisane i dużo "zdjęciowane" bo mam czas i ochotę.


Drugi dzień "Pandemicznych świąt" można popisać ku pamięci.

Wigilia byla mocno nietypowa, dla bezpieczeństwa około trzeciej po południu

zjedliśmy świąteczny wigilijny obiad, tylko domownicy plus moja mama.

A późnym wieczorem w charakterze Świętych Mikołajów na szybko 

wpadliśmy do domu najstarszego potomka z prezentami.

W ostrym reżimie sanitarnym rozdaliśmy prezenty następnie w tył zwrot

i do domu.

I to by było w skrócie o świętach, ale żeby nie było to teraz nastąpi rozwinięcie tematu...


Przed świętami było tak...

Ci co mnie odwiedzają to wiedzą, że posiadam trzech potomków własnych,

dwóch wnuków rodzonych i dwoje wnuków przyszywanych.

Tak wnuki jak i potomkowie nieustannie mnie inspirują.

Zrobiłam kalendarze adwentowe dla trójki młodszych chłopaków (patrz poprzedni

post). 

Dla wnuczki nie robiłam bo to już liceum i no wiecie... uznałam, że

to w końcu młodzież i taki kalendarz to obciach, zbyt dziecinny jest, no itd

Ale okazało się, że wnuczka moja zobaczyła i też chce.

Dobra zrobi się tylko na jaki temat ma być kalendarz?

Zrobiłam wywiad i pierwsza wersja to......kalendarz ma być

mroczny w klimatach "GOTYK".

Trochę mnie zatchnęło, święta i mroczne klimaty????,

ale jak, ale co!!!!!!

Dobra drążę temat dalej i okazuje się, że wnuczka moja lubi

postać "Doktora Plaque".

Jeśli ktoś nie wie kto zacz, to chodzi o tych lekarzy z dawnych

czasów co to podczas trwania zarazy, nosili maski o długich ptasich nosach 

w których umieszczali woreczki z ziołami.

Dość przerażające, ale wiecie młodzież.

Babcia lubi takie wyzwania - powstał mroczny kalendarz adwentowy

dla wnuczki i wyglądał tak:


Smutny kot, córeczka z rodziny Adamsów, bucik szpilka, a na każdym kawałku tortu

zabawny "Doktor Plaque".

Tort się bardzo podobał. Babcia odetchnęła z ulgą, wiecie młodzież...akceptacja

i te rzeczy.

Ale to był dopiero początek szaleństwa.

Pytam mojego starszego wnuka co by chciał pod choinkę i co słyszę?

Wiesz babcia ja to bym chciał maskę dr Plaqua i czarny kapelusz.

Babcie zatchnęło na krótko, ale w końcu czasy takie, plaga szaleje

to czemu nie?????? nie??????

Jest zaraza jest plaga to dzieciaki kombinują.

Dobra szukamy inspiracji w internetach i wiecie co, spodobała mi się koncepcja.

Babcia popłynęła i tak powstała cała kolekcja masek i kapeluszy.

Jak zrobiłam dla wnuków to najmłodszy potomek też zechciał.

Ja też zechciałam.

I tak oto przedstawiam "Babcia - świąteczna dr Plaqua"


A to dwóch moich wnuków:


Trzeci wnuk walczy z plagą z pełnym zaangażowaniem z własnoręcznie 

wykonana recyklingową bronią:


I jeszcze najmłodszy potomek dr Plaque:





 Wnuczka dostała maskę w kwiatki i kapelusz z poinsecją, bardzo zadowolona,                  

 dostałam "smesa", ale zdjęcia nie będzie bo młodzież i te rzeczy.


W sumie to spodobały mi się te maski, ale, ale to jeszcze nie koniec.

Ponieważ maski zostały rozdane wcześniej niż pod choinkę to ponawiam

pytanie do wnuka co też by chciał pod choinkę?

I dostałam odpowiedź - kij dla "dr Plagi".

O Wszechwiedzący....

Okazało się, że i owszem dr Plaga nosił kij na którym była klepsydra

ze skrzydłami i latarnia.

Zrobiło się - kij od szczotki, trochę tektury, trochę lakieru, laterenka

ze świeczką na baterię  i w końcu temat uległ wyczerpaniu.


Dziwne święta, dziwne prezenty, dziwna choinka.
Pierwszy raz w życiu mam sztuczną choinkę.
Wyciągnęłam ze strychu prababciową starą choinkę, postawiłam niby na chwile
i już tak została.



Sztuczna, mała, inna taka pandemiczna, ale w sumie może być.

Do kompletu zrobiłam sztuczną poinsecję:


I dwa świąteczne pociągi z rozpędu



I świąteczny domek pod choinkę:


Przed świętami mieliśmy trochę mocnych wrażeń, otarliśmy się o zarazę na tyle
blisko, żeby się "najeść strachu", ale tym razem się udało i nikt nie załapał wirusa.
Tak więc życzmy sobie wszyscy i na wzajem ZDROWIA, ZDROWIA, ZDROWIA
i jeszcze raz zdrowia.
Dziwne święta, dziwna choinka, dziwne prezenty, dziwny renifer:



Lecę na Kurodomę, trochę się dostanie temu 2020 roku.


Friganka.

środa, 11 listopada 2020

Dziś dzień samozachwytu i samochwalenia...

Zaczynam pisać posta, któryś już raz - i kasuję któryś już raz.
Nie chcę jojczyć, bo w zasadzie nie mam powodu, bo:

W zasadzie ogarniam?
W zasadzie daję radę, a  raczej dajemy ze Wspaniałym radę?
W zasadzie żyjemy w miarę komfortowo?
W zasadzie nadążamy?
W zasadzie robimy dla każdego co możemy?
W zasadzie minimalne poczucie bezpieczeństwa mamy?
W zasadzie trwamy, bo jakie mamy wyjście?

Dobra, świat wariuje, a ja z nim, założyłam uszy i ku pamięci zapiszę sobie
co przez ponad miesiąc nie pisania się wydarzyło/zmieniło
w moim świecie.

Siedzimy wieczorem na kanapie, i mówię do Wspaniałego
- wiesz, ale te pieluchomajtki dla dorosłych to luksus,
   jak kiedyś ludzie sobie radzili z opieką nad starszymi?
   No to kto wstaje dzisiaj w nocy do "dziecka/prababci"
Na to Wspaniały mi odpowiada:
- a może niech babcia śpi z nami, jak się zbudzi damy "butlę owsianki
   i lulu z powrotem.

Uśmiałam się, ale tak trochę nostalgicznie.
Tak, prababcia domowa przeszła na pieluchy, chusteczki nawilżające
owsiankę i kaszkę manną dla dzieci.
Najpierw były dzieci i pieluchy, potem wnuki i pieluchy, teraz jest prababcia
i pieluchy, a potem to już będę najprawdopodobniej ja i osobiste moje pieluchy...


Natomiast prababcia nr dwa czyli moja mama usiadła w domu i nie robi nic.
O przepraszam z powodu zaniku pamięci pisze, i pisze, i pilnuje godzin, i dni.
Trzeba wszystko dostarczyć, oporządzić, wykąpać i w ogóle.
Dowieźć obiady - na szczęście uwielbia zupy. 
Gotuję trzy rodzaje zup, zamykam na gorąco w słoiki i na jakiś tydzień mam 
spokój.
Przy okazji gotuję więcej i dla nas, dzięki temu jak mi się nie chce robić obiadu
mam zupę.

Obie prababcie trzeba oprać, wykąpać, dostarczyć leki, posprzątać im i po nich.
Pocieszyć, ogarnąć itp, itd.

Gdzieś kiedyś przeczytałam, że "starość to powrót do dzieciństwa bez nadziei".
Zapamiętałam bo to prawdziwe jest do bólu.
Tak, hm prababcie po mału wchodzą w wiek wczesno przedszkolny.

Po za tym życie w czasach pandemonium toczy się nadal.
Strasznie tęsknię za wnukami, ale najmłodszy jeszcze chodzi do przedszkola więc
nie kontaktujemy się bezpośrednio tylko zdalnie.
Trochę bez sensu bo dwóch domowych potomków chodzi do pracy
i w każdej chwili mogą nas "ukoronować".

Zrobiłam przegląd moich robótek i musze przyznać, że wpadłam w samozachwyt.
Bo tak między zajmowaniem się prababciami, kotem, domem, gotowaniem, 
robieniem zakupów, jeżdżeniem na rowerze, jeżdżeniem na demonstracje
popełniłam sporo hobbystycznych rzeczy.
I tak w ramach pomocy w zdalnym nauczaniu, które absorbuje rodziców
moich wnuków w całości, bo rodzice starają się jeszcze w międzyczasie
pracować zrobiłam trzy prace plastyczne.

1/ Zamek Posejdona:

2/ Komórkę roślinną.


3/ Domek z patyczków do lodów.


Wiem, wiem to nie wychowawcze, nie pedagogiczne i wogóle nie, ale wierzcie
mi lekcje zdalne trwają od rana do około trzeciej po południu, jedno z rodziców
zrywa się z pracy i siedzi z dziećmi przy komputerze.
Same dzieciaki nie są w stanie skupić się przed ekranem na dłużej.
Nie nadążają, zrywa się połączenie, nie zawsze zrozumieją polecenia.
To niby czwarta klasa, dziesięć lat. ale jeśli mają cokolwiek zrobić konieczna
jest obecność dorosłego.
W zasadzie to rodzice uczą dzieciaki.
Po skończonych zdalnych lekcjach - odrabianie pracy domowej i przygotowywanie się do 
sprawdzianów i kartkówek, których nauczyciele walą bez opamiętania.
A gdzie czas na zrobienie obiadu, zrobienie zakupów, spacer,
zgromadzenie materiałów do prac plastycznych?

Dobra - myślę, że nic się nie stanie jak pracami plastycznymi, z resztą dość
skomplikowanymi zajmie sie babcia.
Skleić z patyczków domek to nie takie proste, klej do drewna długo schnie,
a klej na gorąco nie dla dzieci.
I tak fikcja nauczania trwa w najlepsze, bo pani wie, że to nie dziecko
zrobiło, ale zadanie odfajkowane.
Dobra dostałam szóstkę z zamku, z komórki i domka jeszcze nie wiem.
Przypomina mi się jak mój tata robił mi na prace ręczne, lampkę
z butelki po winie.
Ech wspomnień czar...

I jeszcze zrobiłam:
 Kalendarze adwentowe z papieru w kształcie tortów, sztuk pięć 
 gotowe, czekają tylko na włożenie niespodzianek.
    

I jeszcze ułożyłam:
 Tak ten napis "Wiedżmin" to  ułożone przeze mnie puzzle 1500 kawałków.
Czeka na zakup kleju bo najmłodszemu sie podoba i chce powiesić sobie
w pokoju.

Ułożyłam jeszcze jedno puzzle 1500 kawałków.


Z tymi puzzle to było tak, że znalazłam je w biblioteczce osiedlowej, ponieważ
po wypadku byłam mocno obolała i nie mogłam jeździć to z tego nerwa ułożyłam.
Mam jeszcze jedno na 1000 do ułożenia. Dobre na nerwy.

No i jeszcze zrobiłam:
Malutką rozkładaną książeczkę, strasznie lubię miniatury wszystkiego, więc została dla mnie.


I jeszcze skończyłam swetro chustę:


I jeszcze zaczęłam świąteczną dioramę/domek z papieru dla wnuków.


I jeszcze naszyłam:
Maseczek wielokrotnego użytku i tych jednorazowych.



W między czasie urosła góra prania więc wyprasowałam .


I w końcu mogłam usiąść do pisania.
Dobra lecę na Kurodomę, bo się dzieje politycznie w kraju i za granicą.
I owszem na protestach też byliśmy, chociaż troszeczkę.

                                 Samochwała Frigańska.

piątek, 25 września 2020

Lamenty - dziś są moje - równe "siąte" urodziny...

 Są ludzie, którzy nie znają swojej daty urodzenia, nie wiedzą ile mają lat.

Niedawno oglądałam film o ludziach bezpaństwowcach żyjących na morzach

koralowych pomiędzy Borneo, Sulawezi i Filipinami - Badżawowie - Morscy Cyganie.

Rytm ich życia wyznaczają odpływy i przypływy oceanu.

Są bezpaństwowcami więc w większości nie mają żadnych dokumentów

w związku z tym nie wiedzą tak dokładnie jak my, ile mają lat i nie sugerują się 

tym ile jeszcze średnio wg statystyk, mają lat do przeżycia.

Czy są szczęśliwsi z tego powodu? Nie wiem.

Wiem, czego ja bym chciała, chciałabym nie wiedzieć ile mam lat.

Wiedziałabym, że nie jestem już fizycznie młoda, a młodość wewnętrzna mogłaby 

wziąć górę nad tą metrykalną.

Dobra uporałam się z niewygodną myślą, że wiem, że to dziś, kurka wodna...

                        Ta z głową wiecznie w chmurach kończy te niewygodne "SIĄT" lat ?


                                                  Nie chce mi się wierzyć, to już naprawdę?


Na nic lamenty panie Walentynty.

                                                        Była  dziewczyna młoda.

                                                        Były kiełbie we łbie.

                                                        Teraz jest dziewczyna stara, obecnie połamana.

                                                         Ale ona wciąż się stara.

                                                                                (Prawie limeryk mi wyszedł).



A w związku z tym, że pewien pan w samochodzie

                       postanowił zdmuchnąć z drogi, pewną starszą panią na rowerze,

                  wszelkie obchody niewygodnej rocznicy zostały tymczasowo anulowane.

                  Dlatego dzisiaj robię sobie mega przyjemność i ...

                 Nie oglądając się na to co powiedzą sąsiedzi i mój osobisty Romeo/Wspaniały 

                 ( który właśnie odtańczył przede mną w rytm musicalu taniec/karaoke

                   popłakałam się ze śmiechu) słucham na cały regulator...

                      



Tu były lamenty, a na Kurodomie napisałam co cenie w moim, (już mogę tak

powiedzieć) dość długim życiu najbardziej.


                                    Friganka - Jubileuszowa.

środa, 23 września 2020

Kot, uszy, GMO?

 Napiszę to spokojnie i bez zdziwienia, bo w tym roku jest wszystko

możliwe - rozchorował mi się kot.

Moja Żabcia z dnia na dzień przestała jeść i pić, a ponieważ jest bardzo mała i drobna 

(waży niecałe trzy kilo) to w jej przypadku nastąpiło blyskawiczne odwodnienie.

Oczywiście musiało się to stać w niedzielę, kiedy dostęp do weterynarza

jest mocno ograniczony. 

Bałam sie okrutnie, w nocy nie wiele spałam, dopajałam ze strzykawki.

W poniedziałek wylądowałyśmy w przychodni, musiała zostać

cały dzień, pobrali jej krew i dostała kroplówkę.

No i co pozwoliłaś zrobić kotu?

Wieczorem w poniedziałek odebrałam kota z wenflonem, zjadła wypiła, była w humorze.

Wyniki z krwi ma jak dzwon oprócz no właśnie, potas na granicy normy i jak powiedziała 

pani weterynarz, jak koty tak mają to mogą przestać chcieć jeść.

We wtorek poszłyśmy na zdjęcie wenflonu, przekonali mnie, żeby podać jeszcze jedną 

kroplówkę, dałam się przekonać i zostawiłam.

Po południu odebrałam kota. W domu kot wyszedł z kontenerka i słaniając się na nogach

padł na poduszkę, nie chciała ani jeść, ani pić, nie chciała ze mną rozmawiać.

Widać było, że boli ją łapka i ma wszystkiego dość.

Serce mi się krajało, nie wiedziałam co się dzieje. 

Gdzieś tak koło północy przyszła do mnie do sypialni i przespała ze mną noc.

Dzisiaj coś tam polizała z jedzenia i napiła się wody, pozwalam pić

z kubka, byleby tylko piła.


Nie wiem co się dzieje, hipotezy są conajmniej trzy:

1/ Zatkała się sierścią, zaczęłam podawać pastę na odkłaczanie.

    Pasta stała sie hitem, mogłaby jeść na okrągło razem z moim palcem.

2/ Trzeba jeszcze zrobić USG brzucha, bo może coś jest w brzuchu,

     ale na razie obserwować jak będzie po odrobaczeniu.

3/ Żabek, "Tadek nie jadek" ma problem psychiczny i nas terroryzuje.


Pani weterynarz zapytała mnie co mój kot je.

Nie będę reklamować, ale Żabcia jeśli je to raczej z tej średniej, górnej półki

plus od czasu do czasu surowe mielone z indyka, panie z mięsnego wiedzą, że musi

być świeżo zmielone z udźca.

Na to pani od zwierzątek mówi:

- No to raczej wszystko co trzeba dostaje.

I tu pomyślałam sobie, że raczej nie bo ani my, ani zwierzątka nie dostajemy wszystkiego.

W naszym obecnym jedzeniu nie ma wszystkich niezbędnych dla nas witamin

i mikroelementów, bo nie ma ich już w wyjałowionej ziemi.

Robiono badania w temacie i tak wychodzi.

Do tego dochodzą opryski zmieniające naszą prywatną florę

bakteryjną w żołądku.


Temat jest obszerny i jak kto ciekawy to poszuka i znajdzie.

Opiszę swój przypadek wnioski pozostawiam do snucia dowolnego.

Gdzieś tak około piętnastu lat temu zaczęłam mieć problem

z uszami, zaczęły mnie swędzieć, ale tak przeraźliwie, że od drapania

robiły mi się stany zapalne, ucha zewnetrznego.

Przeszłam nie wiem ile wizyt u laryngologów, alergologów.

Zalecenia: nie moczyć uszu, kropelki do uszu, maści sterydowe, antybiotyki,

wymazy, taka pani uroda itp.

Nic nie pomagało, męczyłam się strasznie, a ponieważ ja alergik jestem,

zaczęłam eksperymentować.

Wydawało mi sie, że to może drożdżyca i bardziej swędzi po słodkim,

a może kukurydza, a może piwo, a może, a może...

W tym roku po prawie piętnastu latach doszłam co...

Bardzo lubię oglądać filmy na TVN z cyklu Ewa Ewart poleca.

No i obejrzałam film o tym jak się hoduje i modyfikuje POMIDORY.

Z pełną determinacją i wiedzą stawia się na kształt, kolor, odporność

na choroby i gnicie.

Wartość odżywcza tych pomidorów jest o połowę mniejsza, ale ten kolor...

Coraz trudniej jest kupić nasiona nie modyfikowanych pomidorów.

Po obejrzanym filmie, posiedziałam, pomyślałam i lampka mi się zapaliła.

Co ja uwielbiam jeść? Za czym przepadam? Bez czego nie mogę żyć?

Co jem rano wieczór i w południe? 

                                                  POMIDORY.


Z dnia na dzień przestałam jeść pomidory, z dnia na dzień odstawiłam

maści, kropelki, duperelki.

Ale dlaczego kiedyś mi nie szkodziły, a od pewnego czasu zaczęły szkodzić?

Pierwsze modyfikowane pomidory pojawiły się w USA w 1994 roku.

Po trzech latach wycofano się z ich produkcji z powodu kosztów.

Potem  już poszło, czyli po 2000 roku dotarły do nas.

Gdzie te czasy kiedy Michnikowski śpiewał:


Dawniej zimą nie było pomidorów, były latem.

Pachnące polem i słońcem, te mogłam jeść, okazuje się, że współczesny pomidor 

nie dla mnie "ADDIO POMIDORY" będę śnić.


Czy zauważyliście, jak zmienił się sposób jedzenia i najedzenia przez

te dziesiątki lat naszego życia.

Jedliśmy dużo mniej, a byliśmy bardziej najedzeni.

Teraz jemy dużo i wciąż jesteśmy głodni, bo nasz organizm woła o coś?

Spróbujcie systematycznie posuplementowac się tranem, nie będziecie

mieć już ochoty tak często na rybę.

Posuplementujcie systematycznie kwas foliowy (tylko folian, nie folik)

w wielu przypadkach spadnie ochota na większe ilości mięsa.

Dodajcie do tego cynk, selen i jod będziecie mieć lepsze włosy, skórę i paznokcie,

większą ochotę na życie.

Suplementacja staje się sztuką, niektóre witaminy i mikroelementy trzeba

łączyć, żeby się wchłaniały.

Nie dajcie sobie wmówić, że wystarczy się dobrze i racjonalnie odżywiać, a dostarczymy

organizmowi wszystkiego co potrzebne, tak nie będzie, bo nie mamy dostępu do tzw. zdrowej

żywności. a jesli już to jest ona droga i nie mamy możliwości sprawdzenia

jej jakości.

Ktoś posadzi zdrowo i nie będzie pryskał, a sąsiad ma pole obok i popryska i co?


Dobra muszę to napisać bo takie są wymagania, nikogo nie namawiam do niczego,

niczego nie reklamuję, nikomu nie odradzam chodzenia do lekarza, każdy na własną

odpowiedzialność stosuje co chce i kiedy chce ble, ble, ble ponieważ każdy

lek stosowany itd.


I tak temat kota, uszu i GMO uważam za wyczerpany.

Przypuszczam, że ten rok nie powiedział jeszcze swojego ostatniego zdania.

Czekam z niepokojem co jeszcze się stanie, "złudzeń nie mam, ale mam nadzieję",

to zdanie powtarzam sobie i moim bliskim w tym roku bardzo często 

po każdym otrzymanym ciosie...


                                                     Oczekująca z niepokojem Friganka.

piątek, 18 września 2020

W oparach magii i czarów- marów...

 Pomyślałam, że z powodu, że uziemiona jestem i muszę posiedzieć na kanapie przynajmniej 

do chwili zniknięcia siniaków i powrotu możliwości wciągnięcia swobodnego, bez bólu

żeber powietrza do płuc popiszę sobie więcej na blogach.

Oczywiście już zrobiłam małą próbną jazdę na rowerze Wspaniałego, bo mój wygląda tak:


I nie nadaje się, wiem, wiem nie powinnam, ale musiałam spróbować czy w ogóle

będę miała odwagę na jeżdżenie, bo muszę przyznać, że miałam obawy.

Dobra goję moją Fizys i Psychis, a w między czasie napiszę o Świętej Górze w Gdyni

i nie tylko.

Szukałam ciekawych miejsc w Trójmieście, które moglibyśmy odwiedzić na rowerach

i okazało się, że jest takie miejsce o którym nie miałam pojęcia, że istnieje.

Z resztą znajomi i rodzina też nie słyszeli.

Święta Góra lub Góra Świętego Mikołaja to wzniesienie obok ulicy Morskiej

w Gdyni Chyloni.

Rzetelnych informacji dotyczących tego miejsca jest stosunkowo mało, legend

i mitów wiele.

Pomieszam fakty z mitami/legendami i podam je w skrócie:

1/ Ustne przekazy wskazują, że od czasów pogańskich było to miejsce kultu,

    archeolodzy wykopali w tym miejscu przedmioty z epoki łużyckiej 

   (1300 - 400 rok p.n.e.) zapinki, kabłączki i inne drobiazgi -fakt.

2/ Około 1770 roku wzniesiono kapliczkę w której zamieszkała figurka św.Mikołaja 

    patrona żeglarzy, chrześcijanie lubili przywłaszczać sobie miejsca kultu pogan - fakt.

    I święty prawdopodobnie zaczął czynić cuda- mit?

3/ Przy kapliczce biło źródełko z leczniczą wodą, która przestała leczyć z powodu

     próby wyleczenia chorego bydła domowego - mit?

4/Na górze zamieszkał pustelnik Feliks Weselli i strzegł i ostrzegał - fakt.

5/ Ale nie ustrzegł, ani kapliczki, ani źródła kapliczka była drewniana i spłonęła 

    podczas burzy w 1845 roku, źródełko straciło moc z powodu jak wyżej - fakt/mit?

6/Obecnie na górze są wybudowane współcześnie dwie kamienne kapliczki,

   w jednej mieszka św. Mikołaj w drugiej Matka Boska i flaga biało czerwona i inne

   obraziczki i przedmioty kultu religijno-patriotycznego fakt.

   Wzgórze jest zagospodarowane z chrześcijańskim pietyzmem i wygląda tak:

   


Dobra to fakty/mity, a teraz pogrążmy się w oparach magii i niedopowiedzeń

co jako samozwańcza czarownica uwielbiam.

Z ustnych przekazów możemy się dowiedzieć, że podczas drugiej wojny światowej

górą zainteresowali się Niemcy i pilnie przez dwa lata kopali w w niej w poszukiwaniu

co najmniej Arki Przymierza lub Czarnej Piramidy o czym opowiadają :

Pan od sensacji II wojny światowej:


I pani od sennych wizji:


Czas na moje osobiste wrażenia.

Super znaleźć się w miejscu, które generuje tyle pytań, samo dojście jest urokliwe,

aleja drzew z odsłoniętymi korzeniami prawdopodobnie to skutek osuwiska,

być może z powodu prowadzonych przez Niemców prac wykopaliskowych.

Radiesteci twierdzą, że to miejsce promieniuje mocą, pozytywną energią,

że tu rozjaśnia się w głowie , odejdzie stres, że tu się można uspokoić 

i poukładać w głowie...

Ludzie powiadają, że kto tu przyjdzie i sobie zażyczy to mu się spełni...

Chcę myśleć że są takie miejsca, które gromadzą DOBRĄ energię przychodzących ludzi

i są w stanie ją oddać.

Głupie, ale ja czarownica jestem i czasami mówię...

Te splecione dwa drzewa nie są bardzo, bardzo stare, ale przyciągają mnie jak

magnes, są opiekuńcze i podtrzymują sie nawzajem, sa różnego gatunku,

różnej rasy a się wspierają.

Fajnie jest posiedzieć i popatrzec na ten cud natury:


I jeszcze życzenia, miałam dwa jedno się już spełniło drugie zaczęło się spełniać.

Kiedyś jak dojrzeję to opiszę mój "system wartości i wierzeń" dokładniej, a nie jest 

on jednolity i prosty jest skomplikowany i pokręcony...

Znalazłam w biblioteczce, starą książkę, ale aktualną i podczytuję:

 


Na zmianę z też znalezioną w biblioteczce osiedlowej książką :


Wciągająca jak licho, nie wiele rozumiem, ale w małych dawkach próbuje się przebić.


                                        A co po za tym w pokoju na rogach już jesień:


                                                             Kot jesiennie przysypia:

                                                 


                         A ja piszę i słucham - do pisania i czytania tylko Jazz, on tak delikatnie 

                                                               głaszcze po mózgu.

   


                                                       Do rychłego napisania Friganka...

wtorek, 15 września 2020

Rok 2020 - spocznij...

Zanim napiszę o Świętej Górze w Gdyni, na  Kurodomie opisałam

sytuację, która przytrafiła mi się wczoraj.

 


Tory na urokliwym moście w Żukowie na który dotarliśmy na rowerach.

Roku 2020 dokąd nas prowadzisz?

Roku 2020 proszę Cię daj już sobie na spocznij...


sobota, 12 września 2020

Zmienność rzeczy...

Chcę coś napisać, wchodzę na blogera i oczywiście zmiany,

któregoś programistę zaswędziało i musiał zmienić

to i owo w ustawieniach, namieszał i się cieszy, a ja nie...


Bardzo długo tutaj nie zaglądałam, bo życie mnie trochę przygniotło,

przywaliło, a raczej dowaliło po raz nie wiem już który.

Zadziało się, zakotłowało, potrzebna była reakcja.

Zareagowaliśmy jak zwykle, ale przyznam się, że sił coraz mniej.

Jesteśmy jak dwa czołgi, takie trochę już z demobilu, ale jeszcze

kapiąc olejem pchamy ścianę życia, jak długo jeszcze?

Bilans ostatnich miesięcy to:

1/ Potomkowie w poszukiwaniu pracy i płacy - coś tam, coś tam w jednym

     przypadku znalezione w  drugim się szuka...

2/ Potomkowie potomków, jedna stłuczona wątróbka i nadnercze na placu zabaw,

    szpital i te rzeczy - już jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.

3/ Seniorki rodu, postępująca demencja i choroby współtowarzyszące,

    coraz bardziej wielkie, wymagające dzieci - "starość to powrót do dzieciństwa bez nadziei".

4/ Friganka, kłopot z oczami, szczególnie z jednym, ale w końcu mam dwa...

5/ O sprawach wkurzających, poza rodzinnych wspominam na Kurodomie.

I tak ten 2020 rok snuje się, a ja odliczam dni, godziny i minuty do jego końca.

Wiem, że daty nie mają znaczenia, ale może, jednak, "Z Nowym Rokiem, nowym skokiem"?...


Dziwny ten rok 2020, dzieje się co chwilę coś.

Po prawie czterdziestu latach odnalazła się moja jedyna w życiu przyjaciółka

z lat licealnych.



Razem z nią tworzyłyśmy dwuosobową organizację "WOJ" czyli 

"Walka osomotnionych jednostek".

Maniaczki literatury/książek, teatru, "Kabaretu Starszych Panów",

dziwnych wierszyków, poezji śpiewanej itd.

Krótko po maturze wyjechała za swoim szczęściem do Niemiec i słuch

po niej zaginął.

Przez całe moje dorosłe życie, pamiętałam, szukałam, wspominałam

i żałowałam, i nie rozumiałam dlaczego?

I dopiero w tym podłym, trudnym roku - koło się zamknęło.

Przyjechała na krótko do Polski, było spotkanie i muszę przyznać,

że było "prawie" jak dawniej.

Łaziłyśmy, a raczej kuśtykałyśmy po Gdańsku jak dawniej z tą różnicą, że mnie boli 

prawe biodro, a ją lewe, zaliczyłyśmy antykwariat z książkami jak dawniej, 

gadałyśmy jak dawniej.

Potem było spotkanie u mnie w domu i znowu odwiedziłyśmy wszystkie

cztery osiedlowe biblioteczki, trochę się zmartwiła czy nie będzie miała

nadbagażu w samolocie z powodu ciężaru literatury - zjadłyśmy lody i gadałyśmy.


Wyjechała, obiecała, że napisze list, taki normalny, wiecznym piórem

nie wiem czy napisze (pisała świetnie), ale czuję się w końcu kompletna

cokolwiek to znaczy...


Jedyna chwilowa stałość w moim życiu to oczywiście rowery.

Jeździmy, kiedy tylko mamy okienko zdrowotne, czasowe i pogodowe.

Zbieramy dzikie jabłka:


Podziwiamy trójmiejskie bobry które stworzyły cud inżynieryjny tzn bobrową tamę

niedaleko głównej ulicy łączącej trzy miasta.




Pierwszy raz w życiu widziałam tak pięknie, klasycznie na ołówek, obrobione drzewo

i to prawie w mieście się dzieje.

Byliśmy na Świętej Górze w Gdyni ( o górze jeszcze napiszę, bo ma historię).

Urzekły mnie dwa splecione korzeniami drzewa.


Te drzewa, różne gatunki, obejmujące się i podtrzymujące, a na ich tle Wspaniały.

                  TO ZDJĘCIE ROKU - wygrywa w tegorocznym rankingu 

                                          


                                     

czwartek, 11 czerwca 2020

Co słychać? Oj słychać...

Szanuj sąsiada swego bo możesz mieć gorszego...
Bardzo śmieszne, bardzo śmieszne...
Miałam sąsiada fajnego, wyprowadziła się i mam sąsiada głośnego.

Mało powiedziane, rodzina z trójką "bąbelków" bardzo małoletnich
za ścianą z cienkiego betonu to jest straszne.
Dzieci wychowywane w myśl powiedzenia "dzieci muszą się wyszaleć".
Mieszkam w domu szeregowym cztororodzinnym.
Cała konstrukcja domu to betonowy odlew w całości.
Jeżeli ktoś wierci lub kuje w ścianie to cały czterorodzinny szereg
drży i "chodzi".
Dawna sąsiadka na nieszczęście nie miała parkietów na podłodze
tylko deski na legarach i zabudowane drewnem (tzw trumna)
metalowe schody.....

Wyobraźcie sobie, że od godziny dziewiątej rano do około dziesiatej
wieczorem dzieci non stop, skaczą, biegają z pięty, turlają jakieś
przedmioty po schodach, a jak nie po domu to wyskakują
na ogródek gdzie stoi wielka trampolina i skaczą, krzyczą na ogródku.

Pracujemy w domu, więc cały dzień słyszy się, mam wrażenie
obitej głowy.
Do tego sąsiad zrobił sobie dosłownie zrobił/zespawał i wyszlifował
na ogrodzie potężny metalowy regał do pokoju.
Jeśli któreś dziecko potrąci ten regał to dźwięk jest jakby ktoś
statek w stoczni remontował.
A i jeszcze pomysł z jeżdżeniem chyba na deskorolce po strychu.
Na strychu mam sypialnię, słychać wszystko, kiedy więc
usłyszałam jak super tata obiecuje dzieciom, że zrobi
im na strychu super bazę (sąsiad ma niezabudowany strych)
to zamarłam, żegnajcie popołudniowe drzemki itp.

Dobra nie jestem jakoś bardzo czepliwa, ale nie wytrzymałam
i poszłam do sąsiadów po prośbie, zapukałam otworzyła mi
sąsiadka.
Pięknie przeprosiłam, poprosiłam, żeby pani się nie obraziła,
ale czy by mogła chociaż troszeczkę ciszej, że my mamy wrażenie
jakbyśmy od kilku lat mieszkali na budowie.
A pani do mnie mówi, że ona wie bo ona ma taki sam hałas
z dugiej strony.
Nosz kurczaczek to ona wie i co dokucza nam bo jej dokucza ktoś.

Dobra nie będę się kopać z koniem, zaczęłam studiować problem wygłuszania
ścian i doszłam do wniosku, że mnie nie stać.
W związku z tym powstała w sypialni zaimprowizowana
ściana wygłuszająca z książek.



Jest lepiej, dźwięk jest przytłumiony i nawet mimowolnie nie podsłuchuję
rozmów sąsiadów.

Natomiast w salonie powstaje kolejna ściana wygłuszająca, na razie nie jest jakaś
imponująca bo muszę upatrzeć jakieś sensowne regały na OLX.
Najlepiej za darmo, żeby nakarmić moją frigańską duszę.
Ściana jest ogromna


więc koszt nowych regałów by mnie zabił finansowo.

Tak więc na razie powstał mały regał ze starej komody i starego regaliku,
który miał być oddany, ale został objęty amnestią i wykorzystany.
Akurat w tym miejscu są schody sąsiadów więc trochę wygłuszyło.


I kiedy już usiadłam zadowolona z podjętej akcji podjechał pod dom
sąsiada wielki samochód z wielkim dźwigiem i pan kierowca wyładował
cztery palety kostki brukowej.
Pojawiła się też betoniarka i góra piachu.
A za chwilę od strony ogrodu dobiegł mnie jakże upojny dźwięk młota
do kucia kafelek.
Nasz sąsiad postanowił wybrukować sobie taras i chyba cały ogródek.
Jak nie urok to przemarsz wojsk.

Życie nigdy nas nie rozpieszczało, ale ten rok....

Od początku tego roku żyjemy od kryzysu do kryzysu i wiecie co po kolejnym
ciosie w sferze życia rodzinnego coś się w mojej głowie przestawiło.
Kiedy walnęło nas mocno, bardzo mocno to zamiast rozdygotania ogarnął
mnie nieoczekiwany spokój.
Jestem dość emocjonalna i każdy problem staram sie rozwiązać na ten tychmiast.
Analizuję, krążę wokół tematu, zamęczam siebie i okolicę, ale nie tym razem.
Tym razem spokój, spokój, spokój...
Dziwne..

Od jakiegoś czasu śmiałam się, że przechodzę na Buddyzm i chyba w końcu
przeszłam.
Jestem spokojna żyję tym co tu i teraz, bo przeszłość nie należy już do nas,
przyszłości tak naprawdę nie ma póki się nie dopełni, wtedy przestaje
do nas należeć.
To jest moje indywidualne zdanie z którym ja się indentyfikuję i nikogo nie
mam zamiaru przekonywać do niczego.

A u mnie w ogródku sałata i rzodkiewka rośnie.


Szczypior też i rabarbar.



I oczko wodne mam, kocica uwielbia, siedzi na kamieniach i kontempluje godzinami.
Zawsze lubiłam, zwierzaki, ale teraz to już pasjami i zaczynam mieć dość duży dylemat
w kwestii jedzenia mięsa.


W obliczu tego co niesie ze sobą ten rok, a raczej okres mojego życia powtarzam
sobie, że "nie mam już złudzeń, ale ciągle mam nadzieję".

Życie nas nieustannie zaskakuje.
Trzeba było pandemii, żeby po ponad trzydziestu paru latach odezwała się do mnie
moja jedyna przyjaciółka jaką kiedykolwiek miałam z lat wczesnej młodości.
Szukałam długo i nic.
Znalazła mnie na fejsie w związku z tym wyciągnęłam stary zeszyt, poczytałam
i stwierdziłam, że to już nie ja.


Przeszłość nie należy już do mnie...
Należy dać jej odejść...


Wsiadłam rano do samochodu, żeby pojechać po zakupy i włączyłam
radio, i musiałam na cały regulator.





i jeszcze to głośno, głośno ostatnio puszczam, a co sąsiad może,
a ja nie?
W końcu zasada wzajemności zobowiązuje.


Ostatnio potrzebuję mocnęj gitary i perkusji, uwielbiam tylko słuchajcie głośno, jak najgłośniej.

Na koniec wyznam, że trwam i umacniam sie w rowerowym nałogu.
Jeżdżę ze Wspaniałym, jeżdżę sama, jak jest pogoda i jak jej nie ma,
rowerowi łowcy burz w akcji.


Zdązyliśmy schować sie pod trójmiejską obwodnicą było super.


Spokój, spokój, spokój, spokój właśnie słodkie bąbelki raczyły były wstać i słyszę
tupot małych stópek, można znielubić...

                                 
                                                Spokojna  Friganka