czwartek, 22 grudnia 2022

Mimo wszystko...

 Kiedy ręce zajęte, umysł odpoczywa dlatego dłubię na potęgę.

Moja pierwsza miniatura - koci świat - lubię zaglądać i oglądać portrety kocich przodków na ścianach, potrzeć w papierowy ogień w kominku. Od zawsze lubiłam miniatury, ale nigdy nie lubiłam lalek. Przerażają mnie nieruchome, powtarzalne twarze dlatego stworzyłam koci światek oczywiście ze świątecznym wystrojem.




Koty to zwierzęta magiczne, dzięki mojej mądrej


wstaję co rano bo ona tak długo jojczy pod drzwiami sypialni, aż zwlokę się z łóżka i otworzę, a Ona ładuje się na mnie i muszę zleźć na dół i dać jej tuńczyka i sprzątnąć jej kibelek i wygłaskać i w ogóle.
Wiecie po latach "pełnej chaty, nagle nasz dom stał się cichy i trochę opustoszały. Tak więc w rozpaczy dłubię, sklejam, zrobiłam kalendarze adwentowe dla wnuków, tematyczne.
1/ Dla przyszywanej wnuczki, która miała 3 latka jak się żenił mój najstarszy potomek, a teraz ma 16 lat - komódka.


2/ Dla najstarszego wnuka lotnisko bo interesuje się historią pierwszej i drugiej wojny światowej.


3/Dla młodszego wnuka kalendarz astronomiczny bo interesuje go kosmos.


4/Dla Boryska syna kolegi średniego mojego potomka kalendarz pokemonowy.


Spodobały mi się pokemony to zrobiłam jeszcze trochę pokemonów.


Czy ja się chwalę? Nie. Zrobiłam tych wycinanek dużo, dużo więcej bo... Teraz Wam i sobie (bo nie wierzę) powiem co się nam wydarzyło od Lutego do końca tego roku. Tak ku pamięci bo sama nie wierzę, że to się zadziało w moim Matrixe.  A więc tak w Lutym zachorowała mama Wspaniałego w wyniku czego przestała chodzić i niestety musieliśmy podjąć decyzję o przeniesieniu jej do domu opieki, pisałam o tym kto chce to przeczyta. Jeden pokój opustoszał. W lipcu świat mi runął - mój najmłodszy synek odszedł, opustoszał drugi pokój, Pożegnałam go tak jak umiałam. Na biało z muzyką jaką lubił bez hipokryzji i księdza.  Ledwo się podniosłam, minęły równo dwa miesiące- wrzesień - i umarł mój bardzo bliski wujek. Musieliśmy zorganizować duży pogrzeb. Umarła część mojej młodości. Ledwo się podniosłam, minęły równo dwa miesiące i ... umarła żona wujka moja ciocia, siostra mojej mamy i musieliśmy ze Wspaniałym zorganizować kolejny duży pogrzeb. To była moja ciocia, której zawdzięczam bardzo dużo. Nie miała dzieci, mówiła do mnie "Maniuniek" i ta trzecia śmierć spowodowała, że opanował mnie niesamowity w tej sytuacji spokój. Już nic nie może mnie dotknąć jestem dziwnie spokojna i wiecie tak po "buddyjsku" obojętna.
Napisałam, że świat wirtualny nie jest do zwierzeń, ale to co mnie spotyka jest jak powieść to w sumie czemu tego nie opisać?  Bo to nie koniec zdarzeń  tego roku, bo jeszcze mogę się nazwać "spadkobierczynią", może jednak opiszę co się dzieje dalej po tych śmierciach... Musze jeszcze trochę sobie poukładać w głowie bo jednak trochę nie wierzę.

Dobra tak więc na ten moment próbuję odbyć święta, odbyć to dobre słowo. 
I tak dekoracja jest bo ręce pracują umysł próbuje odpocząć.


Dobra ciąg dalszy opowieści, a jest o czym opowiadać, chyba nastąpi po nowym roku, a teraz jak chcecie to wstąpcie na Kurodomę bo sama jestem zdziwiona jak do osobistej tragedii dołącza się tragedia świata.



czwartek, 17 listopada 2022

Pani psycholog powiedziała...pozwól sobie.

Postanowiłam powoli wracać bo... świat się nie zatrzymał.

Internet nie jest miejscem (przynajmniej dla mnie) do zwierzeń, szczególnie tak bolesnych. Nic nie będzie już jak dawniej, oswajam traumę i pewnie do końca życia będę oswajać się ze stratą.

Chwała tym, którzy wymyślili "Centrum Kryzysowe". W ekstremalnych sytuacjach warto skorzystać. Rozmowa z psychologiem, który jest obcą, nie zaangażowaną emocjonalnie osobą w początkowej fazie traumy bardzo pomaga. Umawiasz się na dzień i godzinę, jesteś zmuszona do ubrania się i wyjścia z domu. Możesz powiedzieć w zasadzie wszystko, opowiedzieć o demonach w głowie, wypłakać się.

Wszyscy otaczający kochający Cię ludzie mówią, żebyś nie płakała, żebyś pomyślała o tych którzy żyją, o świecie który się nie zatrzymał, doceniasz to uruchamiasz rozum i się starasz, nic nie pokazujesz a w środku wyjesz.

I wtedy pani psycholog mówi jedno oczywiste zdanie " rozpacz będzie przychodziła jak "morska fala" - obejmie panią i wtedy niech pani pozwoli sobie na emocje, ale też niech pani pamięta, że "morska fala" się cofa. I tak na razie żyję od fali do fali.

Wydawało mi się, że nie będę w stanie wrócić do opieki nad wnukami, do robótek, do odwiedzin u prababć tym bardziej, że prababcie nic nie wiedzą, ale teraźniejszość jest nie do zatrzymania, nieustannie się dzieje i tylko tak trudno pogodzić się, że wszystko przemija, a przyszłość jest nie pewna.



sobota, 22 października 2022

Mozolnie wracam do siebie...

Buddystka - ateistka to ja..

Tomasz Raczek mówi w moim imieniu o śmierci, miłości, religii, stosunku do zwierząt i świata.









czwartek, 7 lipca 2022

Waaaaaaaaaaakacje...

 Stało się, zaczęły się wakacje, a wraz z nimi pytanie "co zrobić z dziećmi". Najmłodszy wnuk może chodzić do przedszkola, ale starszy już nie. W zasadzie mógłby pojechać na jakiś obóz, ale to kosztuje, a zima za pasem, inflacja szaleje starszy potomek zdecydował się na darmową energię słoneczną dla swojego domu więc teraz płaci, żeby później teoretycznie płacić mniej. Zapowiadają się wakacje w mieście. 

W związku z tym co powyżej, wnuki będą teraz częściej mnie nawiedzać tym bardziej, że zwolnił się pokój i już został wypróbowany nocleg i się młodzieży spodobało. Hurra wakacje u babci. Mieszkam fajnie bo w dużym mieście, ale w szeregowcu z ogródkiem, a w bliskiej okolicy jest i morze, i dużo jezior, i ogrom lasów. Kocham Trójmiasto za urodę i przyrodę.

Właśnie odkryliśmy ze Wspaniałym podczas rowerowej przejażdżki nowe kąpielisko nad jeziorem musimy pokazać najstarszemu potomkowi i wnukom to miejsce. Tylko 15 km. od domu.


                                         A tak po za tym buduje z wnukami różności z tektury. 


                                                Tłumaczę kim byli Indianie.


                                    Skończyłam wyszywać obraz 64 tysiące 400 krzyżyków 
                                    pierwszy i ostatni raz? Nigdy nie mów nigdy bo się sam sobą 
                                    zadziwisz. 

 

                                       Jeździmy ze Wspaniałym na rowerach po trójmiejskim
                                                                "Jurassic Parku".
 

                                                               Głaszczę kota.


Ponieważ jestem na miesięcznym odwyku od wyszywania krzyżykami to zamarzyła mi się kolorowa kamizelka. Na te smutne czasy taka kolorowa do obłędu i zrobiłam sobie na szydełku, zakładam jak mam chandrowe dni.




W chandrowe dni warto posłuchać Ajahna Brahma - wiem, że to buddyjski celebryta, ale za to mądry celebryta, a to rzadkość.

Lektor ma cudownie uspakajający głos. Myślę, że każdy znajdzie chociaż jedno zdanie z mowy Ajahna Brahma z którym się zgodzi.
Ujął mnie opowieścią o tym, jak to  wybuchła awantura po zniszczeniu przez amerykańskich żołnierzy księgi Koranu (ogłoszona została fatwa itp), zadzwonił do niego dziennikarz z pytaniem co on Ajahn Brahm by zrobił gdyby dowiedział się, że ktoś spuścił w toalecie świętą księgę buddyjską? Ajahn Brahm odpowiedział - "wezwał bym hydraulika".
Bo nie można obrazić księgi, ani pomnika. "O mamo złota" jak ja cenie w ludziach zdrowy rozsądek, gdyby ze "zdrowego rozsądku" zrobić Boga świat byłby piękny.

Pochodzę z rodziny kobiet mocno katolickich, a ja to jakiś wyrodek jestem wiecznie poszukujący nie tyle Boga co odpowiedzi. Miałam swój okres religijnego wzmożenia tak w wieku siedemnastu lat przez jakiś rok chodziłam na spotkania biblijne i tyle tego było i się skończyło. Miałam jednego pretendenta do ręki mej bardzo z kościołem związanego do tego stopnia, że zrezygnował dla mnie z pójścia do seminarium. Poczytuję to sobie za sukces bo chłopak się ożenił i ma dwie córki, uruchomiłam w nim zdrowy rozsądek. Bo celibatu to ja nigdy nie zrozumiem. Na naszym ślubie świadkiem był kolega, który później został księdzem i jeszcze później przestał być księdzem, a na księdza się nadawał jak mało kto. Gdyby nie celibat byłby super księdzem. 

Ja na szczęście poznałam Wspaniałego, samouka nauk wszelakich, amatora fizyka, umysł otwarty, a przede wszystkim "zdroworozsądkowca". Oczywiście wpływ rodziny spowodował, że mamy i ślub kościelny, chociaż wymagało to wybierzmowania Wspaniałego, nasze dzieci są ochrzczone i skomunizowane i zbierzmowane, ale moi potomkowie nie są wyznawcami jednej religii. Myślą samodzielnie. Nie wiem i pewnie do końca nie będę wiedziała. Ja chyba nie mam w mózgu ośrodka odpowiedzialnego za religijność może jednak nie każdy człowiek się z tym rodzi?

Dobra lecę jeszcze raz na Kurodome bo właśnie po napisaniu posta premier Johnson raczył sie podac do dymisji i wypadałoby to odnotować.

                                                   Friganka.

niedziela, 5 czerwca 2022

" Jak pięknie jest rano, gdy jeszcze nie wszystko się stało i wszystko może się stać, tylko brać, brać, brać."

                                                                          [ Agnieszka Osiecka]



Wyjechaliśmy dosłownie za opłotki naszego osiedla i oniemiałam z zachwytu bo kwitnie rzepak.


                                        O "mamo złota" jak on pachnie słodko, a jak "bzyczy". 

A po za tym życie się toczy. Mój życiowy "optymistyczny pesymizm" nie pozwala mi się pogrążyć całkowicie ani w całkowitym zadowoleniu, ani w całkowitym zniechęceniu. Opowiem Wam jak to funkcjonuje w moim przypadku.

Na ten przykład działa to tak:

Coraz słabiej z moim chodzeniem, moje biodro jest do wymiany, ale termin operacji mam na 2029 rok. Tak sobie myślę pesymistycznie, po co mi "stalowe biodro" za siedem lat jak ja już ledwo funkcjonuję. A z drugiej strony myślę sobie, operacja dopiero za siedem lat nie ma co się bać może nie dożyję w końcu na rowerze daję radę, a po domu jakoś się kulam.

Albo


O Matko od pogody, jaka zimna ta wiosna (włącza się pesymizm) pewnie lato też będzie takie zimne, a zima na pewno będzie zimna, a węgiel podrożał (jojcze) co my zrobimy. Za chwilę (optymizm) wkładam futerko, zaglądam do szafy o kurczaczek, ale ja mam zapas fajnych nie noszonych futerek (nienoszonych, bo dotąd zimą w domu było w miarę) będzie okazja ponosić, po lansować się. W moim rodzinnym domu tata rozpalał w piecu dopiero po powrocie z pracy, rano piec wygasał i do szkoły ubierałam się w "kostnicy". Hurra powrót do młodości, a w ogóle "zimno konserwuje" tak więc w sumie wychodzi mi, że jest dobrze.

Prababcia w nowym swoim domu jak na razie rozkwita. Na wizytę szłam z duszą na ramieniu, czy prababci się nie znudziło i nie będzie chciała do domu, a tu proszę roześmiana, zadowolona stwierdziła, że jest FAJNIE - jak nie mówi to to powiedziała. Rysuje, ogląda TV. Zaniosłam kapelusz i korale - tak wygląda szczęście.


Druga prababcia zaopatrzona w delikatne antydepresanty, też na swój sposób jest szczęśliwa. Jak na razie funkcjonuje u siebie w mieszkaniu raz w tygodniu robię zakupy i "oporządzam" ją pod względem higienicznym i tak trwamy modląc się do Wszechwiedzącego o jak najdłuższy  "beprababciowy" domowy święty spokój.

A ja szaleję robótkowo, ogarnął mnie chwilowy szał "krzyżykowy".
Zrobiłam dla przyjaciół zapsionych i zakoconych serię obrazków.


Nawet udało mi się uchwycić podobieństwo do ich pupili.

Dla siebie zrobiłam obrazek w ulubionym temacie książki i kot.


A teraz robię obrazek pt Rivendell siedziba Elfów z Władcy Pierścienia. Zarzekałam się, że "kolosów" czyli dużych obrazków nie będę haftować bo na głowę to ja jeszcze nie upadłam. Niestety nie spojrzałam przy zamówieniu na rozmiar obrazka i po rozpakowaniu okazało się, że obrazek ma 100 cm na 50 cm i trzeba wydziergać 64600 krzyżyków. Dziergam i nawet jakoś mi idzie, tylko nie wiem w co ja go oprawie bo gdzie powieszę to wiem W SWOIM nowym pokoju.


W miedzy czasie pilnuję wnuków, teraz będę miała dwutygodniowy maraton z młodszym, ale dam radę bo poznałam odwieczną tajemnicę, że dzieci i koty najbardziej lubią kartony. Kartonów ci u nas dostatek. i proszę jak na załączonym obrazku, dzieci zapakowane w kartonowe bunkry, a babcia sobie siedzi i buszuje w internetach.


I w sumie nie jest źle podpowiada mi moja optymistyczna część natury, ale niewątpliwie coś się skitra kontruje mi moja pesymistyczna część natury. 
Do następnego nie wiem kiedy bo już wędruje do mnie następne zamówienie krzyżykowego haftu, tym razem sprawdziłam rozmiar obrazka i mam nadzieje, że się nie pomyliłam, lecę na Domokurę.


czwartek, 28 kwietnia 2022

Ego, egoizm, narcyzm...

 "Jesteś cudem do odkrycia, a nie problemem do rozwiązania. To podejście w Twoim życiu wszystko zmienia."


Pisałam już o tym, że "słowa mają moc" przynajmniej w moim życiu. Ja gadatliwa jestem, chcę wypowiedzieć co mi w duszy gra, chcę żeby słuchający poczuł to co ja i zrozumiał to tak jak ja to rozumiem.

Rzadko mi wychodzi, Wspaniały mówi mi często, że się emocjonuję. Dużo w tym prawdy, łatwo ulegam emocjom, chociaż wraz z wiekiem jakby trochę mniej.

Jednym słowem, jak usłyszałam to zdanie "Jesteś cudem do odkrycia, a nie problemem do naprawienia". 

Zatchnęło mnie, to jest tak uniwersalne i prawdziwe, że gdyby tylko ludzie umieli przyjąć to do wiadomości o ile mniej by było depresji, nie udanych żyć, zawiści, zazdrości...

"Jesteś cudem do odkrycia" - ciągle powtarzam moim chłopakom, żeby kochali siebie. Nie to nie jest egoizm, egocentryzm, narcyzm i co tam jeszcze ludzie nie wymyślą. Od dziecka nam wciskają, że nie wolno być egoistą i myśleć tylko o sobie. Tylko, że jak ty masz lubić/kochać innych jeśli nie kochasz siebie samego i z tego powodu ciągle porównujesz się do innych, którzy w Twoich oczach wydają Ci się piękniejsi, bogatsi, szczęśliwsi itd. Od tego do zawiści/zazdrości jeden krok.

Jeśli uznasz, że jesteś "Cudem do odkrycia, a nie problemem do naprawienia" to w końcu zaczniesz żyć swoim własnym życiem na własną miarę, a nie dążyć do naśladowania życia innych.

Ps.

Kochanie siebie nie oznacza tego, że nie zauważasz innych i nie pomagasz. Jedno nie przeszkadza drugiemu. Jeśli kochasz siebie to pomożesz innemu w ramach swoich możliwości, ale też będziesz potrafił postawić veto, kiedy poczujesz, że jesteś wykorzystywany.

środa, 20 kwietnia 2022

Logika etapu...zakotłowało się

 Mój brat, kiedy rozmawiamy o naszej mamie i o problemach związanych z opieką nad nią mówi  "wiesz to jest logika etapu".

Tak więc jeśli chodzi o mamę Wspaniałego zgodnie z logiką  etapu, prababcia domowa jest od miesiąca w domu opieki "Słoneczko".

To były dwa miesiące "kotłowaniny" i szarganego sumienia. 

Od Grudnia prababcia domowa podupadała fizycznie.

O szczegółach nie będę pisać, ale była jazda bez trzymanki i w dzień i w nocy.

W końcu w lutym było na tyle poważnie, że szykowaliśmy się na najgorsze.

W połowie lutego, kiedy przestała jeść i ledwie oddychała stwierdziliśmy, że przypisany antybiotyk nie działa i wezwaliśmy karetkę.

Przyjechali, pomierzyli parametry, pan doktor stwierdził, że być może odchodzi i, że to taka "logika etapu", pani ratowniczka stwierdziła, że jak nie je to można założyć sondę i w takiej sytuacji ludzie sobie jakoś radzą... No i pojechali.

To był czwartek, wytrzymaliśmy, a raczej prababcia wytrzymała do soboty.

W sobotę zaczęła się dusić i majaczyć nosz jak ja się wkurzyłam - zadzwoniłam po karetkę.

Przyjechali już bez lekarza sami ratownicy i znowu ta sama gadka "logika etapu", to wiek i "pierdolodendo"

Popłakałam się, powiedziałam, że ja wszystko rozumiem, że wiek i "pierdolodendo", ale jest XXI wiek i nie rozumiem, dlaczego nawet umierający człowiek musi tak cierpieć.

Starszy pan ratownik chyba się wzruszył i zapytał dokąd zabierali prababcię najczęściej, powiedziałam, że do szpitala na Zaspę, pan ratownik - acha "zawieziemy tam gdzie będzie dobrze" i zawieźli do Gdańskiej Akademii.

Wieczorem zadzwonili z oddziału, że jest w stanie krytycznym, poza szpitalne zapalenie płuc, nie działają nerki, niewydolna oddechowo.

Wspaniały stwierdził, że to podróż w jedną stronę, a ja stwierdziłam, żeby się on i lekarze nie zdziwili. (prababcia przeżyła masywny wylew, szycie serca po zawale, żyje z cukrzycą, niewydolnymi nerkami, nie widzi na jedno oko, jest prawie głucha itd, i żyje).

No i wszyscy się zdziwili, prababcia była sześć tygodni w szpitalu z czego tydzień podłączona do respiratora, karmiona przez sondę i... przeżyła.

Przez sześć tygodni lekarze podczas każdej wizyty kazali nam się z nią żegnać bo odchodzi.

Dobra, tak więc babcia odchodzi w szpitalu, a w domu Wspaniały raczył był dostać 40 stopni gorączki co w połączeniu z zaburzeniami jelitowo żołądkowymi dało efekty domyślcie się sami - duuuuuużo prania.

Kiedy w nocy gorączka doszła do 41 stopni pani z pogotowia kazała dać dwa panadole i pyralginę, gorączka przeszła, przyszły poty i dreszcze.

Acha test na Covid ujemny.

Lekarz pierwszego kontaktu przypisał antybiotyk.

Minął jeden tydzień Wspaniały "kona" w domu, prababcia "kona w szpitalu" ja szaleje między nimi.

Po tygodniu dzwonię do lekarza pierwszego kontaktu, Judin się nazywa tak dr - prawie Judym do tego zza wschodniej granicy:

Ja - doktorze,  Wspaniały "kona" pomocy.

Dr Judin - Dobra dajemy inny antybiotyk, walimy po całości, jeśli nie zareaguje wypisuje skierowanie do szpitala.

Lecę do apteki, wykupuję antybiotyk plus przyrząd do mierzenia saturacji.

Wspaniały ma saturację 95.

W między czasie wsiadam na rower i jadę do Akademii, odwiedzić "konającą" prababcie. 

Lekarz w Akademii melduje mi, że jutro wypis bo Pani "ożyła", wyjęli sondę i Pani połyka pokarm sama, będzie potrzebowała tlenu, nerki w zasadzie nie działają, ale na razie siusia no i raczej nie będzie chodzić.

A pan ordynator się nie zgadza na ani jeden dzień dłużej w szpitalu.

Ja tak stoję słucham i widzę, jak jutro mam w nie przystosowanym pokoju leżącą prababcię, którą trzeba kilka razy dziennie przewinąć, nakarmić, oklepać, pocieszyć, rehabilitować, podłączać do tlenu.

A w drugim pokoju niedoleczonego Wspaniałego co to wiecie "mężczyzna chory".

I tak stoję w szpitalu na korytarzu i zastanawiam się czy się powiesić, czy otruć.

Zawsze twierdziłam, że stać mnie na bohaterstwo, ale nie na bohaterszczyznę i, że jeżeli  któraś prababcia się położy na stałe to ja nie dam rady z czysto fizycznych względów się opiekować.

Olśnienie i szybka decyzja, tak szybka, żeby nie uruchomiło się sumienie.

Szybki telefon do przyjaciółki, której mama jest już dziesięć lat w domu opieki, dom sprawdzony.

Szybki telefon do domu opieki, jest miejsce tylko muszę załatwić koncentrator tlenu.

Lekarz potwierdza, że zna ten dom i, że tak trzeba bo nie damy rady (obyśmy tylko dali finansowo, bo dom jest oczywiście prywatny). Prababcia kwalifikuje się na doleczenie do ZOL - u, ale na miejsce czeka się rok !

 Reasumując.

Prababcia domowa od ponad miesiąca jest w domu opieki, Wspaniały po prawie miesiącu doszedł do siebie.

A jeszcze ja po całej akcji zaniemogłam na całe trzy dni, nie wiem co to było, nie mogłam ruszyć ani ręką, ani nogą, przespałam w zasadzie trzy dni i "zmartwychwstałam.

A teraz jest tak.

My odreagowujemy syndrom opuszczonego gniazda.

Wspaniały pomału godzi się z "logiką etapu", przemijaniem, rozstaniem itp.

Ja - moje zardzewiałe sumienie odzywa się od czasu do czasu tym bardziej, że w blokach startowych czeka moja mama, której demencja galopuje "strach się bać", ale już zapowiadam, że prawdopodobnie nie dam rady zająć się nią w  domu. Mam swoje lata i swoje boleści, nie wiem co zrobię, ale zrobię.

A teraz niech ten kto nie wie co to jest opiekowanie się starymi i młodymi i najmłodszymi i w ogóle opiekowanie się pierwszy rzuci we mnie kamieniem bo oddałam mamę/teściową do domu opieki.

Kiedyś może napiszę, a może nie jak z mojej perspektywy najpierw siedemnastoletniej dziewczyny bo tyle miałam lat, kiedy po raz pierwszy zaczęłam opiekować się swoją babcią z demencją i sześćdziesięcioletnio - kilkuletniej obecnie dziewczyny, która opiekuje się od zawsze...

Nigdy nie powiem, że ten kto nie daje rady się opiekować i szuka pomocy instytucjonalnej jest egoistą bez serca, ma się tylko tyle siły i wytrzymałości ile się ma i nic więcej.

I tak w naszym życiu nastąpiła chwila oddechu,

Byliśmy odwiedzić prababcię, zadbana, śmiejąca się, narzeka tylko na to, że nie może porozmawiać z paniami (po wylewie od trzydziestu lat mama nie mówi,nie pisze, nie czyta). Mama Wspaniałego była bardzo towarzyska więc pasuje jej to, że ma kontakt z ludźmi. Jedyny minus to odwiedziny raz w miesiącu.


A teraz powiem Wam, co mam.

W wieku -siąt i kilku lat mam po raz pierwszy w życiu swój własny pokój.

Nigdy nie miałam swojej przestrzeni. Najpierw mieszkałam w jednym pokoju z rodzicami, potem z bratem, a teraz w końcu mamy jeden wolny pokój w domu i on na razie jest tylko mój.

No może nie całkiem bo dzielę go z kotem, ale kot ma swoja przestrzeń w szafce więc w sumie jakby go nie było.


Mam swoje biurko,


regał na ulubione książki i kącik rehabilitacyjny.



Nie wiem jak długo się pociesze swoją własną przestrzenią, ale się cieszę.

                                      I tak przetrwaliśmy ze Wspaniałym kolejną burzę.


Ile burz jeszcze przed nami? Jeden Wszechwiedzący wie.

W  końcu mam chwilowo więcej czasu to może częściej będę pisać.

Lecę na Kurodomę bo na świecie się dzieje...

poniedziałek, 28 lutego 2022

Walka...

  Świat stanął na głowie:

- Prababcia domowa walczy w szpitalu o życie.

- Świat walczy z szaleńcem o życie.