niedziela, 12 grudnia 2021

Poszła Myszka Miki do lekarza...

 

No tak to ja - oczywiście, że wyglądam idiotycznie i tak też się czuję po wizycie u lekarza.

Od jakiegoś czasu boli mnie biodro, jest coraz gorzej, dobra ledwo łażę. Zebrałam się w sobie i poszłam do lekarza pierwszego kontaktu. Dał skierowanie na prześwietlenie. Bez problemu i kolejki prześwietliłam się w Sierpniu. Z prześwietleniem poszłam do lekarza już drugiego kontaktu - lekarz popatrzył na zdjęcie powiedział, że kręgosłup zdeptany, a biodro musi zobaczyć lekarz ortopeda. Na moje nieśmiałe "pewnie trochę poczekam na wizytę, a co ja mam robić na ten teraz?" - pan doktor przypisał mi jakieś tabletki i powiedział, że lepiej ich nie brać. Pełna obaw poszłam się zarejestrować do ortopedy i termin, hurra już na Grudzień, ewentualnie koniec Listopada. Wzięłam Listopad bo jak dają to biorę.

Myślę sobie dobra, jakiś czas temu u pana na wygrzebkach kupiłam sobie kulę to jakoś się dokulam do  tego Listopada i pokulałam się do domu.

Nadszedł Listopad, zdziwiłam się, że pod gabinetem niema ani jednego pacjenta, lekarza też nie było, nie powiem przyszedł, otworzył drzwi, weszłam pełna nadziei na lepsze jutro, wyszłam po pięciu minutach bez nadziei.
Pan doktor spojrzał na zdjęcie, kazał się położyć, machnął dwa razy moja nogą i powiedział.
- Pani, nic nie pomoże, ani tabletki, ani rehabilitacja. To cud, że pani się tak porusza.
Powiedział i zaczął wypisywać mi skierowanie na operację.
No to ja złapałam oddech i się pytam?
- Ile się czeka na operację.
Pan doktor: Kilka lat (sprawdziłam w Trójmieście średnio trzy lata).
Łapie oddech i pytam:
- A co na teraz? Mam sobie kupić wózek inwalidzki? Może jakaś rehabilitacja, tabletka przeciwbólowa, cokolowiek, człowieku/doktorze mnie boli.
Uf wziął i wypisał mi skierowanie na rehabilitacje, hurra sukces, odniosłam sukces i to już był koniec, jeszcze tylko zanim mnie wykopał z gabinetu w locie usłyszałam, że jak najbardziej mam jeździć na rowerze i dużo chodzić bo to mi pomoże, a jednak. I tyle go widziałam, wizyta trwała pięć minut w sumie - mistrz, sprintu.

Dobra ponieważ u nas w przychodni jest rehabilitacja to z marszu powędrowałam się zarejestrować.
Wlazłam po schodach na pierwsze piętro w końcu mam chodzić, a nie jeździć windą i zgadnijcie, zarejestrowałam się?

No ,ależ, oczywiście, że nie, bo najpierw trzeba do lekarza rehabilitanta, a takiego muszę szukać gdzie indziej, a jak już szczęśliwie takowego znajdę to zapisy na rehabilitację to w Maju 2022 roku. Moja frustracja sięgnęła takiego dna, że wlazłam do apteki i zażądałam reklamowanego w TV leku przeciwbólowego "MEL" i jakichś suplementów. Wydałam 80 PLN i przynajmniej pani farmaceutka w tym dniu była zadowolona.
Reasumując, zjadłam tabletkę przeciwbólową i zdziwiłam się, że zadziałała, obdzwoniłam przychodnie rehabilitacyjne i udało mi się zarejestrować do lekarza na Styczeń.
W niedziele słucham audycji pani Sumińskiej "Wierzę w zwierzę" i było o tym, że zwierzęta trzeba leczyć tak, żeby zapewnić im nie tylko wyleczenie, ale jeśli nie można ich wyleczyć to obowiązkiem weterynarza jest zapewnić zwierzakowi komfort życia.
Zadumałam się, lekarzu, a człowiekowi nie należy się ulga od bólu?

I co dalej? Ano żyję i dłubię. Popełniłam pled z kwadratów babuni dla chrześniaczki. Na wkurzeniu zrobiłam w ciągu miesiąca, a trochę dłubania to było, chowanie nitek - udręka, a jeszcze zdobycie swetrów i wypranie i sprucie - bo pled ten to totalny recykling. Kolory dużo ładniejsze w realu.











W między czasie wyszywam "kota z książkami", ale tym akurat się delektuję. Mam zrobiony jeden róg, ale jeszcze bez wyszytych tytułów książek, bo nie mogę się zdecydować.

No i chyba idą święta więc zrobiłam sobie modną w tym roku choinkę na pniu. Było tak:

i tak:

A zrobiło się tak:
Nie wyobrażałam sobie świąt bez naturalnej choinki, ale w zeszłym roku w apogeum pandemii, wyciągnęłam starą sztuczną choinkę, postawiłam i jakoś nie odczułam różnicy.
Więc w tym roku przerobiłam ją na choinkę na pniu i dalej nie odczuwam potrzeby zamiany jej na naturalną dlatego zostanie.

Już myślałam, że może już dorosłam, a raczej, że moje wewnętrzne dziecko odeszło, ale nie, nie, nie.
Pokulałam się do Auchana po owsianki dla prababci (o owsiankach prababci będzie osobny post, kiedyś tam) i dokulałam się do półek z zabawkami i, i, i, i, dobra zadumałam się przy kolejkach i, i, i kupiłam sobie kolejkę pod choinkę - już się tłumaczę, chciałam żeby pod choinką jeździła kolejka. Kosztowała tylko 30 PLN ma tory trzy wagoniki jest na baterie i jeździ. Wytłumaczyłam sobie, że to dla wnuków, a ja się tylko przez chwilę pobawię.
I teraz moja choinka wygląda tak:

Wspaniały popatrzył się na mnie dziwnie i poszedł naprawiać te laptopy bo w końcu ktoś musi na to wszystko zarobić...Inflacja szaleje...











Ale w końcu chyba idą święta. Zrobiłam jeszcze pocztówkę 3D dla mojej odzyskanej po dziesiątkach lat licealnej przyjaciółki i napisałam ODRĘCZNIE list.

I tak na święta zostało mi tylko wykąpać obie prababcie, zaopatrzyć prababcie niedomową w prowiant, zrobić kultowe pasztety i jakoś się dokulać do świąt i nowego roku.
Teraz lecę na Kurodomę może jeszcze się odezwę między świętami.

                                                   Friganka.

PS
Dodam jeszcze, że terminów do okulisty na NFZ nie ma w ogóle, a skierowanie mam od Sierpnia. Jedna wizyta u okulisty pacjenta takiego jak ja zagrożonego jaskrą to koszt 300PLN, że o dentyście nie wspomnę.
                      "Obywatelu lecz się sam i za swoje".

sobota, 23 października 2021

Muszę bo się uduszę...

Jak Wiecie lub nie wiecie mamy nowego kota. Nasza Żabcia odeszła za tęczowy most i wzięliśmy starszą kotkę Kitę. Jest u nas od dobrych dwóch miesięcy. Jest piękna, urocza, cudowna, mądra i dostarcza nam codziennie nowych wrażeń.

I tak dzisiaj...się zadziało.

Kita jest u nas stosunkowo krótko dlatego ma bezwzględny zakaz samodzielnego wychodzenia na ogródek, a bardzo by chciała Jak było ciepło wychodziłam z nią na smyczy. 

                                                                Chodzi jak pies.

Trochę nie była szczęśliwa bo za krótko, bo nie można iść tam gdzie się chce. Teraz jak jest chłodniej wypuszczamy ją tylko na zabudowany taras. Siedzi na specjalnie zbudowanym przez Wspaniałego podeściku i marzy, i jak się dzisiaj okazało KOMBINUJE/KNUJE.

I wykombinowała. Wstaję ja dzisiaj rano, ciemno jeszcze za oknem, a Wspaniały melduje mi,  że wypuścił Kitę na taras i kiedy chciał ją wpuścić do domu z powrotem to stwierdził, że kota nie ma. Przeszukał taras i stwierdza, że kota nie ma.

Nie przejęłam się, za bardzo bo taras jest zabudowany, okna pozamykane mówię:

- Pewnie źle szukałeś.I faktycznie schodzę na dół i widzę, że kot siedzi grzecznie i czeka na wpuszczenie - wpuściłam, zapomniałam. Aa tylko się trochę zadumałam, że kot cały w pajęczynach?Dzisiaj Kita cały dzień żądała wypuszczenia na taras i za chwilę wpuszczenia do domu.Myślę sobie, kot ćwiczy personel: wpuść, wypuść, wpuść, wypuść nosz - moja cierpliwość jest na wykończeniu.

Mówię do Wspaniałego nie wypuszczę mam dosyć, Wspaniały wypuścił i zapowiedział, a niech posiedzi dłużej może jej się znudzi.

Dobra robię coś na komputerze nagle dzwoni telefon, to dzwoni Wspaniały:

- Słuchaj Kita jest w garażu.

- Ja, jakim cudem, przecież była na tarasie ?

- Wspaniały, łap ją od ogrodu.

Wychodzę na ogród i faktycznie Kita wychodzi z garażu drzwiami od ogrodu. No nie, kot na gigancie, aż mi się zrobiło gorąco, ale jak,  ale kiedy i od kiedy?

Ano tak, na zdjęciu Kity na podeście widzicie kwiaty, które zawsze latem stoją na tarasie, a za kwiatami jest ... zaklejona dziura w szybie (taras jest do remontu dlatego taka prowizorka).

Dopóki stały kwiaty Kita była bez szans, ale jak Friganka zabrała kwiaty to Kita dokonała odkrycia, że taśma puściła i ...

Wolność, samodzielność, nowe horyzonty więc poszła.Musiała cichaczem wychodzić już od jakiego czas i wracać. To ja wszystkich domowników i odwiedzających musztrowałam, żeby mi kota nie wypuścili bo mi zginie, a ta cwaniara już od jakiegoś czasu sobie wychodziła.

Wspaniały stwierdził, że można wypuszczać pod nadzorem, ale ja dalej się boję. Uwielbiam tego kota i nie chcę, żeby jej się coś stało.

                       Leży wrotkami do góry u kota znaczy to: czuję się bezpiecznie, ufam wam.


A tak poza tym mój trzeci wyhaftowany obrazek to oczywiście zostając w temacie - kot, a raczej kocie oko. Bardzo mi się podoba.

Nowa mania nie odpuszcza i już mam następny projekt do realizacji. Na szczęście nasz dom ma mnóstwo pustych ścian i mam gdzie wieszać kolejne obrazki.

O kotach mogłabym jeszcze długo i w samych ochach i achach, tym bardziej, że nasz sąsiad wziął sobie psa. Pies nazywa się Riki i jak tylko zostaje sam w domu to WYYYYYYYJE.

Muszę przyznać, że Riki jest bardzo sympatyczny, ale biedak cierpi na lęk separacyjny, a ponieważ jest to pies rasy Basenji to nie szczeka tylko wyje i jodłuje.

Jest nie zniszczalny potrafi tak jodłować cały dzień. Już się przyzwyczaiłam i nawet momentami mnie to bawi bo doszliśmy ze Wspaniałym do wniosku, że lepsze jest jodłowanie niż szczekanie. Ale tym bardziej doceniam kocie subtelne miałki.

Dobra, moje byłe koty się spisały i przysłały nam cudowną następczynię, pamiętam o Was moje byłe zwierzaki i :

                                              Ja i Kita dziękujemy


  Friganka leci teraz na Kurodomę podreperować morale tych którzy mają dość naszej politycznej rzeczywistości.

sobota, 25 września 2021

Dzisiaj jest ten dzień...kolejna -siątka napoczęta.

Nawiązując do poprzedniego posta na początek zagadka.
Kto zamieszkał u nas w ogrodzie w wakacje?
Odpowiedź na końcu posta.


Dzisiaj są moje urodziny.
Niby nie obchodzę oficjalnie, ale Matrix się postarał i tak:
1/ W końcu Bloger się naprawił i przestał robić te koszmarne przerwy
    między wersami postu. Hurra!
2/ Pojechałam do Auchan po ciemne kakao (bo ostatnio ze Wspaniałym
    lubimy wypić kubek ciepłego kakaa) i Hurra promocja 50% taniej,
    no to wzięłam dwa opakowania.
3/ Właśnie Wspaniały, który od samego rana jest jeszcze Wspanialszy
    przywiózł mi z Castoramy 6 sztuk wrzosów bo jest akcja wrzosy za 
    zepsuty sprzęt domowy (miałam zepsutą suszarkę itp). Hurra!



4/ Wracając z Auchan zajrzałam do osiedlowej biblioteczki, a tam góra
     prezentów dla mnie, o proszę. Hurra.


Szczególnie ta "Kwantowa Dusza" i "Zaproszenie do socjologii".
Wiecie mam ostatnio fijoła na punkcie kwantowego świata.
Kwanty, kubiki, splątanie kwantowe, a już połączenie świadomości i świata kwantowego...
A domorosłym socjologiem jestem chyba od urodzenia. 
Zawsze mnie fascynowały procesy zachodzące w społeczeństwach, społecznościach
i między człowiekiem i człowiekiem.
"Twój Styl" i "Kobieta na krańcu świata" to tak na odciążenie mózgu.

Ostatnio mam wrażenie, że Matrix przyspieszył i odczytuje moje małe w końcu
marzenia.
No bo powiedzcie, czyż to nie jest zdumiewające?
Wiecie, że ja robię na drutach, szydełku, wycinam różne dziwne rzeczy z papieru,
szyję, umiem coś zbudować pomalować i w ogóle ogólnie mam "nerwice rąk",
nigdy nie wyszywałam jakoś namiętnie coś tam od czasu do czasu i nagle mnie 
wzięło. 
Miałam trochę jakiejś starej muliny coś tam wyszyłam,
jakieś plany się pojawiły, ale trzeba by dokupić nitki, a ja nie lubię kupować
rzeczy do moich hobby ja kombinuję i nagle Matrix zadziałał.

Pewnego dnia przejeżdżam koło biblioteczki osiedlowej i kątem oka
widzę coś bardzo kolorowego.
No nie - Wiecie nie mogłam uwierzyć własnym oczom, trzy pudełka
kolorowej muliny o "żesz ty" kosmos.
I jeszcze teczka z kalką do przerysowywania wzorów i karteczka
z napisem "może skończysz to co ja zaczęłam".


Szczękę zbierałam z ulicy, no i wzięłam.
To jeszcze nie koniec. Ponieważ wywnętrzyłam się przed przyjaciółką, że wzięło
mnie na haftowanie to dostałam od niej zestaw do haftowania krzyżykami.
Nigdy nie haftowałam krzyżykami, ale się zawzięłam i haftowałam równy 
miesiąc (18 tysięcy krzyżyków).


Na fali i na cześć mojej nieodżałowanej "Żabci" wyhaftowałam jeszcze
obrazek kota.




Chwilowo nie kupuję żadnych nowych wzorów bo "krzyżykowanie" jest jak dobra
mantra, wciąga i trudno się oderwać, a ja mam "pierdylion" planów robótkowych
i ileś książek do przeczytania i jeszcze to i tamto...

I jeszcze mogę słuchać muzyki w pełnym wydaniu bo jakiś klient Wspaniałego
przyniósł do utylizacji super głośniki, całkiem dobre i teraz Friganka może słuchać
muzyki z basami i to jest inna jakość.


 
Super urodziny mam i się cieszę.

Dobra, pora na rozwiązanie zagadki w ogródku na czas wyjazdu wakacyjnego
moich wnuków zamieszkał na super wybiegu pupil potomków najstarszego
mojego potomka żółw Janek.


Miałam trochę obaw, czy podołam, ale polubiłam gada, jest rozczulający
w swojej pozornej nieporadności.
Uwielbia ogórka, liście rzodkiewki i świeżą trawę.

Matrix ostatnio tak dobrze działa, że muszę ostrożnie formułować marzenia
i absolutnie nie myśleć o "zielonych słoniach" bo ogródek za mały i słonie za dużo 
jedzą.
Dobra kończę bo zaczynam bredzić.
Na zakończenie filmik z największą niespodzianką od Matrixa czyli moją
nową cudowną kocią rezydentką Kitą.
Filmik trzyma w napięciu, Wspaniały twierdzi, że powinnam dać podkład
muzyczny z filmu "Szczęki", ale nie umiem.

Starsze koty też lubią się bawić.
O.K. lecę na Kurodome trochę popisać.

                                   Starsza o rok Friganka.


niedziela, 5 września 2021

Modernizacja kuchni po Frigańsku...

Ci co czytają to wiedzą, że ja Friganka jestem.

Nie nie zbieram jedzenia po śmietnikach, ale przytulam różne

rzeczy innym już nie bardzo potrzebne i daje im nowe życie.


I tak, moja kuchnia wymagała modernizacji.

Szczególnie sprzęt do gotowania.

Myśleliśmy o wymianie już od jakiegoś czasu, ale jakoś ciężko

było nam się zabrać do roboty, a bo gotowałam dotąd na elektrycznej kuchni, 

a może lepsza by była indukcja?

A bo jak wymieniać to może i prawie czterdziestoletnie kafelki, a bo może blaty,

a może, a może, a bo w sumie to kafelki mają fajny kolor, a bo kuchnia jeszcze działa...


No i stało się  Frigański czas na kuchnię nagle  i nie spodziewanie nadszedł.

Średni potomek dał sygnał i pomalował sufit.

Kolega Wspaniałego kupił sobie płytę indukcyjną przyszedł pan elektryk

i oczywiście źle podłączył i zepsuł płytę.

Kolega był ubezpieczony, dostał odszkodowanie, kupił sobie następną płytę,

a uszkodzoną zaproponował Wspaniałemu za darmo bo kolega wierzy

w umiejętności Wspaniałego.

Tak więc Wspaniały, oczywiście płytę naprawił.

Potrzebny jednak był piekarnik, więc Friganka na OLX znalazła piekarnik

za 100 PLN.

Piekarnik po doczyszczeniu wygląda jak nowy, ma elektroniczny programator i 

wygląd jaki lubię czyli "retro".

Dobra to mamy, ale potrzebujemy mniejszą zmywarkę bo dotychczasowa

60 cm jest za duża i nam się nie zmieści razem z większą płytą i piekarnikiem.

Nowa 45 cm koszt około 1600 PLN, używana 600PLN.

Ale Friganie nie kupują, Friganie kombinują, szukają i  znajdują.

W naszej dzielnicy, Pan oddaje za darmo prawie nie używaną jak nową 

zmywarkę - szerokość 45cm, ale uszkodzoną.

Do akcji wchodzi ON - Wspaniały, diagnozuje, kupuje część za 4 PLN 

naprawia i zmywarka wchodzi do gry.

Sprzęt jest, ale te kafelki.

W zasadzie stare są fajne, tylko trochę uszkodzony dolny pas przy kuchence.

Zbijać całość to nie po Frigańsku, ale chciałoby się jakoś odnowić, łazimy po 

Castoramie i nagle są takie kafelki co można "pożenić" ze starymi, miodzio.

Wspaniały jest na fali - zabiera się do roboty, jeszcze dokupuje

od człowieka z OLX  za 20PLN szufladę z domykiem pod piekarnik.

Wspaniały szaleje, buduje podstawę piekarnika, dostosowuje szufladę,

przykleja kafelki, docina blat, montuje sprzęt, a dodam, że Wspaniały

jak, każdy "męski mężczyzna" szczerze nienawidzi remontów i w efekcie

jego zapału mam po frigańsku za bezcen odnowioną kuchnię i się cieszę.







Kuchnia gotowa. Niestety moje garnki nie działają na indukcji.

Musiałam wymienić i po Frigańsku przekazać moje gary w dobre ręce.


Dałam ogłoszenie na OLX za darmo i zadzwoniła pani, że syn mieszka

na stancji i ma jeden garnek i, że bardzo chciałaby dla niego.

Chłopak przyjechał, dał mi paczkę kawy, on zadowolony, ja zadowolona, że moje

gary poszły w dobre ręce...

Ech Frigaństwo jest mocno satysfakcjonujące.

A w następnym poście nadrobię moje zaległości pamiętnikarskie o tym,

kto mieszkał w wakacje w naszym ogrodzie i jak "Matrix" po raz kolejny

zwizualizował moje marzenia.

                                 Zadowolona Friganka.

Ps

Kita jest mądra, kochana i nam zaufała.







piątek, 20 sierpnia 2021

Nawet najmarniejszy kot jest arcydziełem. Leonardo Da Vinci.

Po odejściu Żabci nasz dom stał się jakiś taki cichy, pusty...

Żaba była kotem uczestniczącym.

Rano odbywał się rytuał powitania, kota trzeba było przytulić,

poszeptać do ucha.

Potem kot odbywał wędrówkę po pokojach i sprawdzał czy wszystko

w porządku u wszystkich.


                                                       Żaba, niunia, kocie słoneczko.

Ona nie była pieszczochem, ona potrzebowała być obok człowieka, mieć

go cały czas w zasięgu wzroku.

Odeszła, a dom stracił kocią duszę.

Wnuk wszedł do domu i oznajmił mi "jak tu pusto"...

Po stracie zwierzaka za każdym razem zarzekam się "nigdy więcej"...

Tym razem "nigdy więcej trwało trzy dni.

Oznajmiłam Wspaniałemu, że ja bez kota nie mogę i wyczułam, że

Wspaniały też nie może.

Nastąpiła galopada myśli.

I tak:

- Nie mogę wziąć małego kota  bo jestem za stara, bo w domu jest

    prababcia, a mały kot jest zbyt aktywny i wymaga wychowania

    do niedrapania i nie gryzienia. Prababci nie wytłumaczę jak postępować

    z małym kotem.

- Potem była myśl kupię rasowego, dorosłego, pohodowlanego bo rasowy

     ma określony charakter, bo będzie podobny do Żabci, ale przecież

    nie ma drugiej Żabci to będzie zawsze inny kot. 

-  A weź się stuknij w głowę Friganka, tyle jest potrzebujących

   kotów, a ty będziesz popierać hodowle.

- I w końcu myśl, poczekaj wiesz, że za tęczowym mostem zbiorą się 

  oni - przedstawiam:

                                 Prezes Boruta

   

                                                                                   Misia


Klara 


                                                                                  Czaruś
 
                                                                              Żabcia

Zbiorą się i przyślą następcę i przysłali.

Moim marzeniem było móc pomagać zwierzakom może jako wolontariusz

w schronisku mogłabym socjalizować koty, ale Wiecie opieka nad prababciami,

od czasu do czasu nad wnukami , prowadzenie domu pełnego ludzi no nie dam

rady.

Ale, ale olśnienie mogę pomóc jakiejś kociej duszy, której świat runął na głowę.

Wymyśliłam, że będę brała starsze koty, które mają małe szanse na dom.

Ludzie nie chcą starszych zwierząt bo chorują, bo krótko pożyją, bo się 

nie przyzwyczają, bo malutkie takie fajne i rozkoszne.

W schroniskach jest mnóstwo kotów, których właściciele umarli albo

z racji wieku nie mogą się już opiekować zwierzakiem.

I tu apel do opiekunów starszych osób "NIE DAWAJCIE SWOIM DZIADKOM

MAŁYCH ZWIERZĄT" pomyślcie o tym co stanie się z psem lub kotem

w razie zachorowania lub śmierci seniora.

Wiem, że to "głos wołającego na puszczy".

Dla starszych ludzi tylko starszy kot!

Kot jest idealnym towarzyszem, dla starego człowieka, nie trzeba go 

wyprowadzać na spacer, starszy kot jest z reguły mniej aktywny lubi

być obok człowieka, lubi spokój.

Tylko pamiętajcie, że obdarowując starszego człowieka zwierzakiem bierzecie

odpowiedzialność za niego Wy, a nie obdarowany.

Dobra pomądrzyłam się, a teraz 

                                      przedstawiam Wam Kitę przysłaną przez moje byłe koty.


                                                         Kita, Kita, Kita.

Zanim się zacznę zachwycać suche fakty.

Kita jest dziesięcioletnią kotką. Jest w 1/4 persem stąd jej piękne futro.

Kita mieszkała ze swoją dziewięćdziesięcioletnią panią.

Niestety pani zachorowała na alzheimera i wymaga stałej opieki.

Opiekunka, która z nią zamieszkała ma stosunek do zwierząt

delikatnie mówiąc "na twardo" kotka zaczęła załatwiać

się poza kuwetą (Koty często manifestują stres w ten sposób).

Kotce świat się zawalił na głowę.

Rodzina doszła do wniosku, że najlepiej będzie jeśli kotka znajdzie

nowy dom.

Dali ogłoszenie na OLX.

Pod zdjęciem kotki była bardzo dobrze opisana kotka i jej sytuacja.

Napisane było, że kotka załatwia się po za kuwetą, że została przebadana

i nie jest to problem zdrowotny, że ma dziesięć lat i pomimo urody nie ma wielkich

szans na dom.

Zobaczyłam ogłoszenie i bez namysłu zadzwoniłam.

Pojechaliśmy ze Wspaniałym zobaczyć kotkę i zobaczyliśmy schowaną w kąciku

zestresowaną biedę, której dokładnie cały świat zawalił się na głowę.    

Decyzja bierzemy, zabezpieczyłam folią meble, wjechały z powrotem zabawki,

kartonowe domki



 i przyjechał kot...

I teraz możecie przestać czytać bo teraz nastąpi Frigankowy zachwyt.

Kotka jest przecudowna, przemiła, pro ludzka, pieszczoch nieziemski.

jest u nas od środy. Pięknie je, korzysta idealnie z kuwety (folia zdjęta z mebli).

Poznała wszystkich domowników. Jeszcze nie poznała wnuków, ale to 

zostawiamy na następny tydzień.

Trudno powiedzieć czy tęskni, ale momentami pomiałkuje.

Jedyny problem to ogródek, bardzo prosi, żeby ją wypuścić.

Na razie boję się ją wypuszczać,  musi poczekać.

Ma świetny charakter i jest mądra.

Moje wyrzuty sumienia opadły momentalnie, kiedy opowiedziałam 

znajomej pani ze sklepu dla zwierzaków, że może za szybko, że to dopiero

kilka dni, a pani na to "ja wytrzymałam bez kota tylko pięć dni".


Na koniec powiem Wam dlaczego przestawiłam się na koty bo dom

mojego dzieciństwa to psi dom.

Koty dlatego że,  mowa ciała kota to drobne prawie niezauważalne

oznaki sympatii.

Trzeba być bardzo uważnym i delikatnym bo takie są koty

i wierzcie mi jak się przełamie w sobie barierę stereotypów

na temat charakteru kotów to otwiera się przed człowiekiem

kosmiczny świat.

Zawsze jak patrzę w oczy kota to widzę kosmos i zaczynam odczuwać spokój.


"Ponieważ lubię mój dom, kocham koty; a one krok po kroku, tworzą jego

  widzialną duszę." 

                                Jean Cocteau.

Znalazłam w osiedlowej biblioteczce książkę i to z niej są myśli sławnych ludzi

na temat kotów.


To był trudny czas. ale moje koty wykonały zadanie i nowa kocia dusza

już przybyła DZIĘKI moje kocury, dobra robota.


                                            Friganka


środa, 18 sierpnia 2021

Ernest Hemingway powiedział "Jeden kot prowadzi do drugiego"...

  Właśnie spełniam moje marzenia o pomaganiu starszym kotom których

nikt nie chce.

Jedzie do mnie kotka której pani jest chora na Alzheimera, a opiekunka

ma twardą rękę do zwierząt.

Kotka ma dziesięć lat nazywa się Kita, siusia ze stresu gdzie popadnie.


Trzymajcie kciuki.

poniedziałek, 9 sierpnia 2021

To tylko kot...

 


Pobiegła za tęczowy most. Moja przyjaciółka, moja Żabcia, Niunia, Kropelka,

moja dusza...

Sama do mnie przyszła, wybrała mnie i zaufała. Byłyśmy razem tylko pięć lat.

Ja wiem to tylko kot, ale ja wierze, że Ona przyśle mi następcę tak jak wierzę

w to, że Ją przysłał mi On Boruta.


Tak myślę, że za tęczowym mostem

zbiorą się wszystkie moje byłe koty i podeślą mi nową kocią duszę.

Coraz trudniej mi się żyje, coraz trudniej mi patrząc na szklankę

mówić, że jest do połowy pełna...

Ja wiem, rozumiem to tylko kot...


niedziela, 25 kwietnia 2021

Taka sytuacja...na NFZ się nie da...

Teraz nastąpi opis trzech tygodni jazdy bez trzymanki, czyli czołowe

zderzenie ze służbą zdrowia

Niektórzy wiedzą, że między innymi opiekujemy się ze Wspaniałym dwoma mamami.

Mama Wspaniałego mieszka z nami na stałe, a moja mama jeszcze przez

chwilę mieszka sama.

Prababcia domowa po wylewie, zawale z cukrzycą jest mocno niepełnosprawna.

Nie mówi nie czyta nie pisze ogólnie nie...

Moja mama dość sprawna fizycznie niestety z galopującą demencją.


Prababcie zaszczepiłam w lutym. Dwiema dawkami Pfizera.

Oprócz bólu ręki u jednej nic się im nie zadziało.

No właśnie...zbiegiem okoliczności zadziało się...

Nie, nie w związku ze szczepieniem.

W marcu moja mama nie wdając się w szczegóły

zaniemogła na sprawy wydawało się kobiece.

Wizyta u specjalisty na NFZ to czas oczekiwania pół roku...

Wizyta prywatna za trzy dni...

Pani ginekolog zajrzała  i opierając się o ścianę wyszeptała do mnie

"dobrze to nie wygląda, może być krwotok" i wypisała skierowanie do szpitala.

Pocieszyła mnie jeszcze, że to nie musi być rak i może się skończyć

tylko na usunięciu zmiany, ale może być i rak???

Ja zbladłam i struchlałam, jak, gdzie, kiedy.

Przecież jest Covid. 

Mnie nie wpuszczą do szpitala. 

Mama pięć minut po wizycie nie pamięta, że była na wizycie!!!!!!!!

Nic nie powie lekarzowi ja muszę być wszędzie z nią!!!!

Ja jeszcze nie szczepiona!!!!!

O Wszechwiedzący...

Zapada decyzja robimy zabieg za pieniądze.

Prababcia coś tam odłożyła, najwyżej "ostatnia posługa" będzie

skromniejsza.

Dzwonię w poniedziałek do znanego mi lekarza ginekologa operującego

w prywatnym szpitalu i prababcia ma termin zabiegu na czwartek.

Wszystkie dodatkowe badania robimy na szybko za pieniądze.

Prababcia jest szczepiona, ale test na Covid musi mieć, 100PLN.

Dobra jakoś to będzie.

Babcia uszykowana stawia się w czwartek na zabieg.

Siedzę jak na szpilkach, po południu telefon i...

dostaje pałką w łeb mój siwy.

Pan doktor mi melduje, że ginekologicznie to mama

raczej jest O.K. , oczywiście wycinki pobrane, ale tu

raczej potrzebny jest UROLOG bo to raczej jest guz

cewki moczowej.

Popłakałam się z nerwów.

Diagnoza guz nie brzmi dobrze, doktor GOOGLE 

podpowiada, że nie jest dobrze, a nawet bardzo źle.

Za chwile mogę mieć na pokładzie prababcie z workiem 

na siusiu.

Nadmienię, że zabieg ginekologiczny kosztował 4,500 PLN.

Myślę sobie, że jak to rak to trzeba załatwić kartę "DILO",

bo nas nie stać na prywatne leczenie onkologiczne.

"Lekarz podstawowy" bez problemu wypisał kartę - fajnie???

Tylko, że telefoniczne próby rejestracji karty spełzły na niczym.

Onkolinia nie działa.

Mija drugi tydzień, wiem tyle, że za moment mogę mieć

pod opieką prababcie bez pęcherza.

Dzwonię więc do prywatnego urologa.

Wizyta plus badanie kamerką takie nowoczesne giętkoigłowe

bez zanieczulenia ogólnego to 1200PLN.

O.K. zgoda -  najwyżej "ostatnia posługa" będzie jeszcze skromniejsza.

Jedziemy na wizytę, pan doktor zagląda, ja zaglądam hurra

prawdopodobnie to nie rak tylko coś co trzeba w miarę szybko

zoperować, żeby prababcia nie przestała sikać.

O Wszechwiedzący na NFZ termin nie wiadomo kiedy bo to nie 

jest operacja ratująca życie.

Koszt operacji, prywatnie razem z podstawowymi badaniami + oczywiście 

ponownie test na COVID - 7500PLN.

Decyzja mogła być tylko jedna, robimy prywatnie.

Postanowione prababcia ma żyć bo "ostatniej posługi" nie będzie,

bo nie będzie za co...

I tak prababcia miała w piątek operację, wczoraj przywieźliśmy

 ją do nas na szczęście bez cewnika UFFF...  i teraz walczymy, 

żeby nie została u nas na stałe.

Niech jeszcze pomieszka na swoim dla naszego zdrowia psychicznego.

Dwie prababcie w domu to nie jest łatwe.

Śniadanie dwie kaszki, a potem obiadek, a potem kolacyjka, a potem

"siusiu, paciorek i spać" itd, itd, itd....


Tak więc czekamy teraz na histopatologię i mam nadzieję na chwilę spokoju?

HA, HA obawiam się, że po raz kolejny Wszechwiedzący się roześmieje

i coś dla nas wymyśli.

I jeszcze tak z serii "pogadali sobie":

Mówię do Wspaniałego:

- Wiesz ten preparat na oczy jest kapitalny.

Wspaniały pyta:

- A ja dostaję?

Ja mówię:
- Nie.

Wspaniały:

- A dlaczego ja nie dostaję?

Ja odpowiadam :

- Bo nie masz dziury w oku (mam dziurę w oku prawdopodobnie pourazową)

Wspaniały odpowiada:

- To sobie zrobię.

Jak Wspaniały cos powie to już powie.


                            Zakręcona Friganka.          

Idę na Kurodomę trochę poopowiadać.

piątek, 26 marca 2021

Friganka - imię zobowiązuje...

Ostatni post w Styczniu "REALLY?".

Jakoś tak czas przeleciał, pofrunął jak piórko leciutko

nie wiem jak, nie wiem kiedy i już marcujemy...

Dobra uszy do góry czas na myśl pisaną.

 


Jeden z moich dwóch blogów ten ów na którym jesteśmy ma na imię Friganka.

To spolszczona przeze mnie na użytek własny nazwa ruchu "Freeganizm".

Freeganizm najczęściej kojarzy się z ludźmi nurkującymi w kontenerach śmieciowych,

w poszukiwaniu zdatnych do zjedzenia resztek.

Ale wg Wikipedii w skrócie Freeganizm to antykonsumpcyjny tryb życia.

Współczesny człowiek konsumuje i o ile człowiek nie może nie jeść

to na pewno może inaczej rozporządzać konsumpcją dóbr materialnych.

Wspaniały ma takie powiedzenie:

Każda kupiona rzecz w końcu wyląduje na śmietniku.

Mówi też tak:

Wejdź do sklepu, najlepiej marketu, popatrz na półki i wyobraź sobie, że każda

z tych rzeczy będzie śmieciem bez żadnych wyjątków.

Dobrze jeśli to co wyrzucimy zostanie zrecyklingowane gorzej jeśli

wyląduje w lesie i będzie się utylizować przez lata.

Ludzkość jeszcze nie znalazła idealnego remedium na nadmiar 

śmieci.

Warto jednak przy zakupie każdej nowej rzeczy spojrzeć na 

sklepowe półki oczami Wspaniałego i zobaczyć... "śmieci".

Można powiedzieć, że Friganizm na własne potrzeby wyssałam

z "tradycji rodzinnych".

Szczególnie po Tacie od dziedziczyłam skłonność do adoptowania

i przerabiania rzeczy.

Mój Tata był mistrzem zmieniania funkcji rzeczy, dorabiania i przerabiania,

dostosowywania.

A to z reflektora samochodowego, zbudował lampę zewnętrzną do domku nad jeziorem.

A to ze starego stołu zbudował biurko.

Nasz domek nad jeziorem był zbudowany z drzewa pozyskanego z palet.

Pierwszy kontenerek do przewozu kota zbudował ze skrzynek po jabłkach.

Pierwszą wędkę dla mnie zrobił z patyka.

Stojak na choinkę zrobiony przez niego mam do dzisiaj

( a mogłabym kupić nowy, nowoczesny).


Dzisiejszy świat cierpi na nadmiar wszystkiego.

Kupujemy bo zmieniamy, odnawiamy, chcemy mieć nowe, ładne,

inne, takie jak ktoś.

Meble na których siedzieli Meghan i Harry podczas wywiadu

sprzedały się natychmiast. Ci co kupili musieli mieć te, akurat

te, a te co mieli gdzie wylądowały?


Kupujemy bo jest modne, wymieniamy bo się znudziło,

wyrzucamy bo zawadza.

Smutne to i w zasadzie nie ma pomysłu jak to rozwiązać.

Można zostać minimalistą jest taki ruch posiadaczy tylko 

np 100 rzeczy.

Można się ograniczać, ale przecież nie każdy będzie się

dobrze czuł w domu gdzie jest symboliczne jedno krzesło,

 jeden talerz i jedna łyżka...


Ja sama lubię jak ja to nazywam "grajdolić" tzn otaczać 

fajnymi przedmiotami.

Nie, nie powiem Wam jak powinno być bo nie wiem.


Dobra posnułam myśli, a na czym polega mój malutki Friganizm?

Ja przytulam rzeczy porzucone/wyrzucone, nie ja nie jestem

zbieraczem.

Nie chodzę po śmietnikach, ale jeśli zauważę coś wystawionego

na śmietnik co akurat może mi się przydać to bez wstydu wezmę

i przytulę.

I tak ostatnio przytuliłam deskę do prasowania:


Po lekkim odmalowaniu i zmianie pokrowca mam wypasioną deskę, która posłuży

mi jeszcze kilka ładnych lat.

Przytuliłam też odkurzacz:


Potrzebowałam mieć drugi odkurzacz bo mam trzy piętra i zmęczyło mnie już

noszenie z pietra na piętro.

Odkurzacz Philips posłuży mi jeszcze pewnie kilka lat.

Przytuliłam też całą torbę świątecznych lampek.


Byłam szczerze zdziwiona, że ktoś wyrzucił działające lampki i to są lampki z górnej

półki.

Nie, nie jestem zbieraczem, stać mnie na kupno deski do prasowania.

Biorę tylko rzeczy które są dla mnie przydatne.

Mam frajdę z tego, że dałam im drugie życie.

 W sumie na wiele tych rzeczy ze śmietnika znaleźli by się chętni.

Po co wyrzucać działające lampki  przecież wystarczy dać anons 

na OLX oddam za darmo, a chętny na pewno się znajdzie.

Sama korzystam z tej opcji.

Kiedy mój wnuk zapragnął zjeść u babci gofry to właśnie z OLX - oddam za darmo,

przytuliłam sprawną gofrownicę.

Moje hobby szydełkowo/drutowe jest oparte na włóczce z odzysku.

Kupuje za dwa złote sweter pruję i robię.


Np

Takie wielkanocne ozdoby.



To samo z ubraniami, w zasadzie ubieram siebie i Wspaniałego tylko

ubraniami z drugiego obiegu.

Sweter za dwa złote, ozdoba własna robota, oczywiście kot.



Te bluzki porzucone, przytuliłam, dostały nowy haft i cieszą.





Wszystkie moje koty były z odzysku ten obecny rasowy 

sam do mnie przyszedł - przytuliłam, została.



Mogłabym tak długo jeszcze, pewnie jeszcze nie raz wrócę do tematu...

A teraz lecę na Kurodomę

                                 Przytulaśna Friganka.