niedziela, 12 grudnia 2021

Poszła Myszka Miki do lekarza...

 

No tak to ja - oczywiście, że wyglądam idiotycznie i tak też się czuję po wizycie u lekarza.

Od jakiegoś czasu boli mnie biodro, jest coraz gorzej, dobra ledwo łażę. Zebrałam się w sobie i poszłam do lekarza pierwszego kontaktu. Dał skierowanie na prześwietlenie. Bez problemu i kolejki prześwietliłam się w Sierpniu. Z prześwietleniem poszłam do lekarza już drugiego kontaktu - lekarz popatrzył na zdjęcie powiedział, że kręgosłup zdeptany, a biodro musi zobaczyć lekarz ortopeda. Na moje nieśmiałe "pewnie trochę poczekam na wizytę, a co ja mam robić na ten teraz?" - pan doktor przypisał mi jakieś tabletki i powiedział, że lepiej ich nie brać. Pełna obaw poszłam się zarejestrować do ortopedy i termin, hurra już na Grudzień, ewentualnie koniec Listopada. Wzięłam Listopad bo jak dają to biorę.

Myślę sobie dobra, jakiś czas temu u pana na wygrzebkach kupiłam sobie kulę to jakoś się dokulam do  tego Listopada i pokulałam się do domu.

Nadszedł Listopad, zdziwiłam się, że pod gabinetem niema ani jednego pacjenta, lekarza też nie było, nie powiem przyszedł, otworzył drzwi, weszłam pełna nadziei na lepsze jutro, wyszłam po pięciu minutach bez nadziei.
Pan doktor spojrzał na zdjęcie, kazał się położyć, machnął dwa razy moja nogą i powiedział.
- Pani, nic nie pomoże, ani tabletki, ani rehabilitacja. To cud, że pani się tak porusza.
Powiedział i zaczął wypisywać mi skierowanie na operację.
No to ja złapałam oddech i się pytam?
- Ile się czeka na operację.
Pan doktor: Kilka lat (sprawdziłam w Trójmieście średnio trzy lata).
Łapie oddech i pytam:
- A co na teraz? Mam sobie kupić wózek inwalidzki? Może jakaś rehabilitacja, tabletka przeciwbólowa, cokolowiek, człowieku/doktorze mnie boli.
Uf wziął i wypisał mi skierowanie na rehabilitacje, hurra sukces, odniosłam sukces i to już był koniec, jeszcze tylko zanim mnie wykopał z gabinetu w locie usłyszałam, że jak najbardziej mam jeździć na rowerze i dużo chodzić bo to mi pomoże, a jednak. I tyle go widziałam, wizyta trwała pięć minut w sumie - mistrz, sprintu.

Dobra ponieważ u nas w przychodni jest rehabilitacja to z marszu powędrowałam się zarejestrować.
Wlazłam po schodach na pierwsze piętro w końcu mam chodzić, a nie jeździć windą i zgadnijcie, zarejestrowałam się?

No ,ależ, oczywiście, że nie, bo najpierw trzeba do lekarza rehabilitanta, a takiego muszę szukać gdzie indziej, a jak już szczęśliwie takowego znajdę to zapisy na rehabilitację to w Maju 2022 roku. Moja frustracja sięgnęła takiego dna, że wlazłam do apteki i zażądałam reklamowanego w TV leku przeciwbólowego "MEL" i jakichś suplementów. Wydałam 80 PLN i przynajmniej pani farmaceutka w tym dniu była zadowolona.
Reasumując, zjadłam tabletkę przeciwbólową i zdziwiłam się, że zadziałała, obdzwoniłam przychodnie rehabilitacyjne i udało mi się zarejestrować do lekarza na Styczeń.
W niedziele słucham audycji pani Sumińskiej "Wierzę w zwierzę" i było o tym, że zwierzęta trzeba leczyć tak, żeby zapewnić im nie tylko wyleczenie, ale jeśli nie można ich wyleczyć to obowiązkiem weterynarza jest zapewnić zwierzakowi komfort życia.
Zadumałam się, lekarzu, a człowiekowi nie należy się ulga od bólu?

I co dalej? Ano żyję i dłubię. Popełniłam pled z kwadratów babuni dla chrześniaczki. Na wkurzeniu zrobiłam w ciągu miesiąca, a trochę dłubania to było, chowanie nitek - udręka, a jeszcze zdobycie swetrów i wypranie i sprucie - bo pled ten to totalny recykling. Kolory dużo ładniejsze w realu.











W między czasie wyszywam "kota z książkami", ale tym akurat się delektuję. Mam zrobiony jeden róg, ale jeszcze bez wyszytych tytułów książek, bo nie mogę się zdecydować.

No i chyba idą święta więc zrobiłam sobie modną w tym roku choinkę na pniu. Było tak:

i tak:

A zrobiło się tak:
Nie wyobrażałam sobie świąt bez naturalnej choinki, ale w zeszłym roku w apogeum pandemii, wyciągnęłam starą sztuczną choinkę, postawiłam i jakoś nie odczułam różnicy.
Więc w tym roku przerobiłam ją na choinkę na pniu i dalej nie odczuwam potrzeby zamiany jej na naturalną dlatego zostanie.

Już myślałam, że może już dorosłam, a raczej, że moje wewnętrzne dziecko odeszło, ale nie, nie, nie.
Pokulałam się do Auchana po owsianki dla prababci (o owsiankach prababci będzie osobny post, kiedyś tam) i dokulałam się do półek z zabawkami i, i, i, i, dobra zadumałam się przy kolejkach i, i, i kupiłam sobie kolejkę pod choinkę - już się tłumaczę, chciałam żeby pod choinką jeździła kolejka. Kosztowała tylko 30 PLN ma tory trzy wagoniki jest na baterie i jeździ. Wytłumaczyłam sobie, że to dla wnuków, a ja się tylko przez chwilę pobawię.
I teraz moja choinka wygląda tak:

Wspaniały popatrzył się na mnie dziwnie i poszedł naprawiać te laptopy bo w końcu ktoś musi na to wszystko zarobić...Inflacja szaleje...











Ale w końcu chyba idą święta. Zrobiłam jeszcze pocztówkę 3D dla mojej odzyskanej po dziesiątkach lat licealnej przyjaciółki i napisałam ODRĘCZNIE list.

I tak na święta zostało mi tylko wykąpać obie prababcie, zaopatrzyć prababcie niedomową w prowiant, zrobić kultowe pasztety i jakoś się dokulać do świąt i nowego roku.
Teraz lecę na Kurodomę może jeszcze się odezwę między świętami.

                                                   Friganka.

PS
Dodam jeszcze, że terminów do okulisty na NFZ nie ma w ogóle, a skierowanie mam od Sierpnia. Jedna wizyta u okulisty pacjenta takiego jak ja zagrożonego jaskrą to koszt 300PLN, że o dentyście nie wspomnę.
                      "Obywatelu lecz się sam i za swoje".