piątek, 3 lutego 2017

Dół jak Himalaje....

Dopadł mnie dół jak Himalaje, nie odpuszcza, powoduje
zniechęcenie i zjazd nastroju niebezpiecznie w dół.
Nie pomaga resetowanie mózgu, zakup kubka,
przysłowiowe dwa piwa przed snem - nosz nic nie pomaga....

W zasadzie mogłabym spać na okrągło, płakać bez przerwy,
smutek i żal kompletne rozmamłanie.
Zrobiłam test na depresję i wyszło mi, że mam ciężką depresję.
Czas się kłaść i umierać.
Nie pomaga wyjście do teatru, a tego mam ostatnio pod dostatkiem,
dzisiaj też idę.
Teatr lubię pasjami, i ten do oglądania i ten do słuchania.
Od pewnego czasu mam idealny układ z koleżanką, która zadaje sobie trud
zdobycia biletów.
Wbrew pozorom nie jest łatwo kupić bilety, widownia jest pełna
i zostają tylko miejscówki, a to może się skończyć siedzeniem
lub staniem na schodach.

Pomimo doła zwlekam się z łóżka, ubieram i idę.
W zeszły piątek byłam na sztuce  "Kto się boi Virginii Woolf".
Bardzo dobrze zagrana i wciągająca tylko, że jest dołująca w treści.
Okładka programu ostrzega, wesoło nie będzie:


Zawiedziony swoim życiem wykładowca historii walczy ze swoją
żoną i wciąga w to młode małżeństwo zaczynające dopiero swój
małżeński życiowy rajd i karierę zawodową.
Bez "dojścia nie ma wejścia" w świat kariery zawodowej, a dojście
do tego przez odpowiedni ożenek nie gwarantuje zadowolenia
tak z kariery jak i z małżeństwa.
Podsumowując jakby bohaterzy sztuki się nie starali to i tak
"tyłek z tyłu".
Bardzo podobała mi się scenografia, stosy książek tworzą ściany
pokoju, siedziałam w pierwszym rzędzie więc mogłam odczytywać
tytuły książek i jeszcze Mirosław Baka spojrzał mi w oczy i lód z kubełka
rzuconego przez aktora upadł mi na kolana.
Żywa sztuka.

Ferie się skończyły, nie zdążyłam nacieszyć się wnukami
bo OCZYWIŚCIE wnuki dopadł "wielki gil" i w zasadzie
całe wolne przechorowały z mamą w domu, a ja nie mogę
wtedy odwiedzić bo prababcie mogą się zarazić od dzieci.

Małą ulgę w "cierpieniu starego Wertera" przyniósł Wspaniały,
bo kto jak nie ON.
Zaproponował ekstremalną jazdę na rowerze.
Propozycja padła w sobotę, ale przyznam się, że zrejterowałam.
Bo zimno, ślisko i do ogólnego rozbicia brakuje mi tylko
gila w nosie i bólu zatok.
Przeleżałam całą sobotę, przetrawiłam i w niedzielę powiedziałam,
albo polegnę w tym łóżku, albo jadę.
Uszyłam czapki kominiarki z otworami na oczy, nos i usta.
Ubraliśmy się na cebulę, trzy pary spodni, dwie pary rękawiczek,
zanim wyszłam z domu już byłam ugotowana, ale jak wsiadłam
na rower i popędziłam to na ten czas "Himalaje doła" zniknęły.
Postanowiliśmy pojechać ambitnie nad morze na zupę rybną.

Pierwszy zaliczył glebę Wspaniały, odpadł zderzak, dobra nic mu
się nie stało, zderzak do plecaka i popędziliśmy Doliną Radości
w dół do Oliwy, potem koło Parku Oliwskiego prosto nad morze.
Było cudownie, świeciło słońce, piasek na plaży był ubity
więc można było jechać po plaży nad samym morzem.

                                           Zupa rybna najlepsza w restauracji "Przystań"


                                                   
                                                       z widokiem na morze



Powrót, oczywiście ulicą "Sopocką" przez las i tu glebę zaliczyłam ja.
Malowniczo, zaorałam śnieg na szczęście nie na głowę tylko na łokieć, siniak już żółknie.


Wróciliśmy szczęśliwi i zmachani.
Wspaniały stwierdził, że jak już zupełnie oszalejemy to na przyszłą
zimę kupi opony zimowe z kolcami, jestem za.
Za długa jest przerwa rowerowa, zimowa.
Jak już byłam w Sopocie to musiałam wstąpić do "Tigera" przy Monte Casino,
kupiłam fajne elementy do zrobienia znaczków/zapinek.
Już zrobione, to NIE SĄ BROSZKI proszę państwa, to są zapinki tematyczne.

Impresjonistyczny kot, zegar i słoń na szczęście.
O ile kot i słoń to zapinki optymistyczne to zegar, dopiero po zrobieniu skojarzył mi
się z amerykańskim zegarem zagłady.
Jestem maniaczką zegarków pod każda postacią więc będę nosić.


Na czas rowerowej wycieczki depresja  poszła się bujać, ale wiadomość,
że wczoraj świstak zobaczył swój cień i czeka nas jeszcze sześć tygodni zimy
znów mnie przytłoczyła i "Himalaje doła" znów majaczą na horyzoncie.

I tak w ramach tęsknoty za wnukami i żeby zająć ręce powstało
"trochę" nowych wycinanek.

Dwa zamki pełne rycerzy



                                                                Statek piracki "Duch".


                                                          A na oknie ptaszki ciepło ubrane.


                                 Mądra sowa patrzy na mnie  z okna, chociaż gdzieś czytałam,
                                           że sowa nie taka mądra jak o niej mówią.



                                              A w kuchni zagląda przez okno bałwan.


Kurz leży po kątach i rośnie, prania przybywa, prababcie się nudzą,
a ja pielęgnuję doła czekam na wiosnę i ....
Dzisiaj znów idę do teatru na "Czarownice z Salem".
Znając treść sztuki złudzeń nie mam, ogólnie rzecz jest
o polowaniu na czarownice więc temat nie jest wesoły.
Najważniejsze, że wyjdę z domu, będę musiała jakoś się
ubrać, jakoś dojechać, jakoś wrócić i .....wiem, wiem  inni mają gorzej,
ale kto nie miał nigdy doła wielkości Himalajów, niech pierwszy rzuci kamieniem....

13 komentarzy:

  1. Nie poddawaj się dołom,ja tez walczę,gdy mnie dopadają.Mój mąż miał depresję,wiem jaka to ciężka sprawa,położył się i nie mógł wstać.Dlatego gdy mnie dopadają takie nastroje ,szukam każdego wyjścia ,żeby się nie poddać,bo wiem,że nie będzie mi miał kto pomóc...Ty wiesz ,co Ci najbardziej jest przyjazne w takich sytuacjach,więc broń się i szukaj wyjścia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zauważyłam, że wysiłek fizyczny dobrze robi na psychikę.
    Jak już się zmuszę do niego to działa oczyszczająco, dlatego tak lubię te wyprawy rowerowe, jestem wtedy zmęczona i przewietrzona.
    Sprawdziliśmy, że jazda na rowerach zimą jest możliwa. Mamy zamiar kontynuować, wystarczy, żeby było sucho i słonecznie.
    Kompletuje jeszcze zimowe ubranie rowerowe, ale złapałam się tej myśli o zimowej jeździe i nie mogę odpuścić.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. W ramach leczenia depresji trochę popisałam na drugim blogu.To tzw. metoda "korzystaj z życia i doświadczeń innych a będzie ci lżej". Poza tym wyciągnęłam włóczkę zakupioną rok temu, przećwiczyłam nowy ścieg ażurowy i zrobię sobie bluzkę w mało optymistycznym fiolecie, albo bardzo brudnym, ciemnym różu.Poza tym denerwuję się operacją mojego męża, która ma być 8 lutego.Rok w rok od pazdziernika do marca mam deprechę i jedyne co pomaga to sen i dobre książki. Najchętniej poddałabym się na ten czas farmaceutycznej śpiączce.
    Pozdrówki;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten około zimowy czas jest faktycznie trudny.
      Przede wszystkim brak słońca, krótkie dni, a jak do tego dojdą jakieś trudne wyzwania to rozwiązywanie ich wydaje się nie do przejścia.
      Pocieszające jest jednak, że przednówkowy okres minie i znów będzie lato i słońce.
      Trzymam kciuki za Was i życzę dużo zdrowia.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  4. Bardzo Ci współczuję takiego samopoczucia,Dobrze że wychodzisz z domu i robisz piękne prace:)))ja prawie każdą zimę walczę z małą depresją,tak jest i tym razem:)))do tego doszedł remont dachu na naszym domu,co tej porze roku jest koszmarem:)))ale byle do wiosny:)))Pozdrawiam bardzo serdecznie:))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Remont zimą to faktycznie niezłe wyzwanie tym bardziej, że po w miarę lekkich poprzednich zimach ta jest bardziej śnieżna i przymarzająca.
      Masz rację, aby do wiosny.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  5. Dół dołem, każdy ma wzloty i upadki...nie myśle jednak, że powinno się to nazywać "depresją," bo samo schorzenie depresji jest straszniejsze niż się może wydawać. Dzisiaj za często na momenty smutku mówi się "depresja." Wiem, że się czepiam, ale w swoim życiu doświadczyłam wystarczająco dużo nieszczęść związanych z prawdziwą depresją...cóż, mimo wszystko jak zawsze bardzo ciekawy post, życze szczęścia na dalszych wypadach rowerowych :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że trochę się rozczulam nad sobą i powinnam zostać przy określeniu "dół psychiczny".
      Muszę przyznać że coraz więcej, nawet w bliskim otoczeniu znajomych, zauważam prawdziwych zdiagnozowanych depresji i to u młodych ludzi.
      Ja jestem taką dziwną pesymistyczną optymistką, popadam w doły, ale jak już czuję, że ocieram się o niebezpieczne rejony to mozolnie staram się opanować i wygrzebać na brzeg, dużą pomocą są najbliżsi, a szczególnie Wspaniały, On zawsze potrafi mnie postawić do pionu.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  6. Fajnie nazywasz tego doła... wyjścia i czekanie na wiosnę. Do tego zima taka jakaś nijaka; mogłoby na całego przymrozić, nawalić śniegu i tak potrzymać chociaż z dwa tygodnie a to taki kogel mogel. Do tego trzeba uważać, bo grypa szaleje... u mnie już 5-ty dzień pada bez przerwy.

    OdpowiedzUsuń
  7. Właśnie u nas pada drobny śnieg. Dla mnie śnieg to uwięzienie w domu. Nie lubię jeździć samochodem jak jest ślisko i jak hamuję, a samochód jedzie to brrr...
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Starowieyski jest super, taki death-metalowy...

    OdpowiedzUsuń
  9. Powiedziałabym, że lekarstwa na doły masz bardzo przekonywające! ;))Całkowitego wygrzebania z dołu życzę! :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń