sobota, 23 lipca 2016

Uczuciowy zamęt głowy cz.1

Przepraszam i z góry uprzedzam, że mam lekkiego
hopla na punkcie relacji rodzinnych i społecznych.
To jest absolutnie mój osobisty punkt widzenia.
Kto chce czyta na własną odpowiedzialność.

Sejm zadecydował, że domy dziecka nie mogą być łączone
z placówkami pomocy społecznej w tym z DPS-ami.
W uzasadnieniu napisano że:
"Domy dziecka nie powinny być łączone z DPS-ami,
ponieważ w takiej sytuacji dzieci będą
"jeszcze silniej zagrożone wykluczeniem społecznym
i nie będą miały żadnej szansy na integrację
ze środowiskiem lokalnym".
(...) dzieci te, wychowując się w otoczeniu starości, choroby i śmierci,
stykają się na co dzień z dramatem samotności ludzi częstokroć
pozbawionych wsparcia najbliższej rodziny.
Funkcjonowanie w takim otoczeniu jest bardzo trudne dla osób dorosłych.
Tym bardziej trudno je uznać za odpowiednie dla prawidłowego
kształtowania postaw i rozwoju emocjonalnego dzieci".

Szczerze mówiąc ręce opadają.
Nawet nie wiem od czego i jak zacząć.
Dobra, zacznę od tyłu, a potem napiszę trochę z jakich doświadczeń
starych ludzi skorzystałam i o kim myślę ile razy wydaje mi się, że jestem
o krok od poddania się.
Opowieść będzie w odcinkach dla potomków i potomków
potomków, ku pamięci i nauki.

Od tyłu to jest tak.
Jestem oburzona, wkurzona sygnałem jaki został wysłany do społeczeństwa.
Wbrew pozorom ta ustawa nie dotyczy tylko dzieci z domów dziecka.
Ta ustawa to sygnał do społeczeństwa, że stary, schorowany człowiek
to nie jest widok  na który troskliwy rodzic powinien narażać swoje dzieci.
Nigdy nie ośmielę się potępić kogokolwiek, kto oddaje starego członka rodziny
do domu opieki.
Są sytuacje, kiedy nie ma innego wyjścia sama nie zarzekam się, że może
kiedyś będę zmuszona do podjęcia takiej decyzji.
Jednak ta ustawa, daje sygnał, że być może prowadzanie wnuków do babci
mieszkającej w domu opieki nie jest wskazane dla jego rozwoju
emocjonalnego i psychicznego?

Uprzedzając argumenty niektórych zwolenników ustawy,
z racji wykształcenia i doświadczenia wiem, że nie można
porównywać sytuacji i kondycji dzieci z domu dziecka
do dzieci wychowywanych w pełnych rodzinach, ale...
Nie istnieją rodziny i rodzice idealni,  nie istnieją  idealne domy dziecka,
idealne rodziny zastępcze, idealne formy opieki nad dziećmi chcianymi,
nie chcianymi, nad ludźmi starymi, chorymi, odrzuconymi, bezdomnymi itd.
Świat, ludzie, instytucje nie są idealni...
Popełnianie błędów jest wpisane w życie.
CZŁOWIEK nie jest tworem idealnym.

Czy troska o psychikę  pokrzywdzonych
przez los dzieci, ma się wyrażać poprzez tworzenie
obrazu wyidealizowanego świata?

Jest jakiś tam dzień tygodnia patrzę na trójkę bawiących
się wnuków (jeden rodzony, dwójka przyszywanych).
Na jednym fotelu siedzi prababcia, która nie mówi
(od 30 lat jest po wylewie), na drugim fotelu siedzi druga prababcia,
która mówi za dużo (traci pamięć).
Ze schodów schodzi jeden potomek, drzwi się otwierają
wchodzi drugi potomek, trzeci potomek szykuje się
do pracy.
Myślę jak to się dzieje i skąd to się wzięło, że nasz dom
jakoś funkcjonuje i że jeszcze się nie pozabijaliśmy?

To się chyba zaczęło w 1915 roku, kiedy do ochronki
(domu dziecka) w Wilnie ojciec przyniósł niemowlę/dziewczynkę.
W dokumentach zostało wpisane tylko nazwisko ojca, nikt nie sprawdzał
czy prawdziwe.
Legenda mówi, że bogaty pan "zrobił" dziecko cygance,
sam nie chciał/nie mógł zająć się dzieckiem, więc oddał je do ochronki.
To była moja babcia, mama mojej mamy.
Kiedy dziewczynka trochę podrosła, została zabrana
przez rodzinę mieszkającą na wsi.
W tamtych czasach dzieci nie adoptowano, brano z domu dziecka
jako tanią siłę roboczą.
Reymont w "Chłopach" opisuje los takich dzieci.
Dzieci umierały z głodu i wycieńczenia lub
były przygarniane przez innych "dobrych" ludzi.
Babcia Ania miała "szczęście" trafiła do rodziny
w której "ojciec" bił, ale "mama" była dobra, bo nie biła.
Babcia opowiadała jak mama co roku rodziła
po cichutku dzieci, żeby nie obudzić męża.
Dzieci umierały, babcia jako mała dziewczynka
ubierała te dzieci "jak laleczki do trumienki".
Ponieważ babcia była śniada i miała kruczo
czarne włosy była przezywana "cyganicha".
Skończyła cztery klasy szkoły powszechnej
i kościelny kurs przygotowujący do bycia
żoną i matką.
Na kursie nauczyła się piec klopsa,
ile razy piekę klopsa to wspominam babcię Anię.
Łatwo nie miała, nienawidziła wsi i marzyła
o mieście.
Ponieważ nie znała mamy, jako matkę obrała
"Matkę Boską Ostrobramską", której obraz
wisiał w Wilnie w Ostrej Bramie.
Babcia wyszła za mąż i wyjechała do Wilna.
Kochali się z dziadkiem na zabój dosłownie
i w przenośni.
Urodziła piątkę dzieci, które kochała jak umiała.
Dziadek był pięknoduchem, to babcia zarabiała
pieniądze, dziadek świetnie gotował, sprzątał,
zajmował się domem, i za kołnierz nie wylewał.
Jako repatriantka/uchodźca przyjechała z rodziną
w bydlęcym wagonie razem z kopią obrazu
"Matki Boskiej Ostrobramskiej" do Gdańska.
Obraz zawisł w kościele Św.Trójcy, babcia
zamieszkała nie opodal w fortach napoleońskich.
Sprzedawała nielegalnie skręcane papierosy,
potem została właścicielką straganu na zielonym
rynku.
Babcia opowiadała mi jak bardzo podobał
jej się  czarny koronkowy szal, żeby go zdobyć
zbierała szczaw, sprzedawała i w końcu
kupiła sobie wymarzony szal.

W kościele nazywano ją "Babcią Anią".
Dzieci mówiły do niej "Matula".
Ja nazywałam babcię "Wojowniczką".
Sama o sobie mówiła "Ańćka".

Niechciana sierota stworzyła dom, walczyła o niego.
Nie oszczędzono jej niczego, widoku
umierających dzieci, biedy, głodu, widoku
umierającego męża i syna.
W słusznym wieku pojechała do Wilna szukać
prawdziwych rodziców, nie znalazła.
Mieszkała sama do dziewięćdziesiątego
roku życia, ostatnie trzy lata mieszkała
z moją mamą.
To nie było "ładne" umieranie, kiedy straciła
przytomność i wymagała specjalistycznej opieki,
przyszła chwila na decyzję o hospicjum...
Po przywiezieniu babci usłyszałam pytanie
- Kto przyjechał?
Podałam nazwisko i wtedy usłyszałam
- Chodźcie "babcia Ania'' przyjechała.
(to jest hospicjum w którym są księża
  związani z kościołem Św. Trójca).
Babcia była w hospicjum trzy dni, umarła
otoczona ludźmi - nie tylko krewnymi.

Dlaczego to piszę bo babcia dała mi przykład że:
- nie ma sytuacji w której możesz powiedzieć
  nie dam rady.
- życie to nie bajka.
- w każdej chwili możesz stracić dom i być
  zmuszonym do ucieczki.
- w życiu trzeba walczyć o siebie.
-  trzeba się cieszyć tym co zdobyłeś.
-  ja też się zestarzeję.

"Nierodzoną mamę", która była dobra bo nie biła,
odwiedzała do końca jej życia.

cdn.


4 komentarze:

  1. nie znam tej sprawy, więc zapytam, czy chodzi o łączenie w sensie organizacyjnym, czy lokalowym?... z uzasadnienia wychodzi mi to drugie, więc tak zakładam... no, to idąc tą drogą "rozumowania" bidule nie powinny sąsiadować także ze szpitalami, zakładami karnymi, ośrodkami leczenia /czegokolwiek/, noclegowniami dla bezdomnych, hospicjami i każdym innym obiektem w którym przebywają ludzie żyjący w sytuacji pewnego tzw. "wykluczenia"... wychodzi też na to, że klasztory również odpadają...
    nie będę już się rozpędzał wspominając o kostnicach i cmentarzach, miejscach "wykluczenia" finałowego...
    p.jzns :)...

    OdpowiedzUsuń
  2. Z tego co się doczytałam chodzi o zakaz łączenia w sensie lokalowym.
    Prawdopodobnie chodzi o to żeby zrobić na złość poprzedniej władzy, która w styczniu zezwoliła na łączenie
    placówek pomocy rodziny w jednym budynku.
    Obecna władza poszła o krok dalej i zakazała nie tylko łączenia domów dziecka i domów pomocy społecznej w jednym budynku, ale też na wspólnej działce lub podwórku.
    Dzieci w domach dziecka to temat rzeka, najwięcej jest tzw sierot społecznych z różnymi dysfunkcjami. Bywa tak, że kobieta rodzi kolejne dziecko z góry zakładając, że wychowa państwo. Są przykłady, że dziewczyna z domu dziecka rodzi dziecko i oddaje je do tego samego domu dziecka w którym sama się wychowywała.
    Dziecko potrzebuje wzorca, żeby znaleźć się w społeczeństwie, nauczyć odpowiedzialności za swoje wybory.
    Dziecko uczy się obserwując i słuchając.
    Jakimś rozwiązaniem są zawodowe rodziny zastępcze, ale to wymaga pieniędzy i dobrego systemu szkolenia ludzi którzy podejmują się opieki nad dziećmi z problemami FAZ i RAD.
    Często ludzie którzy decydują się na adopcję nie są uczeni czym są dysfunkcje ich dzieci spowodowane zespołem alkoholowym płodu lub zespołem zburzenia więzi i są zostawieni z ogromnymi problemami sami sobie.
    System opieki nad dzieckiem nie chcianym jest do natychmiastowej naprawy, ale to wymaga rozumu i wiedzy.
    Nie wystarczy dać łóżko i nakarmić. Obecnej władzy zależy na tym żeby się "poczęło", a potem jakoś tam będzie.
    Obawiam się, że w związku z 500+ sierot społecznych przybędzie.
    Pozdrawiam.



    OdpowiedzUsuń
  3. Nie dość, że ludzie odeszli od natury, to dodatkowo odchodzą od innych ludzi.
    Dla władzy jest dobrze gdy ludzie się nie integrują, więc najlepiej rozdzielać ich już od dziecka.
    Nastały czasy, w których starość, choroba, śmierć oraz mówienie o nich są "nie na miejscu". A wszystko to jest przecież częścią naszego życia. Robi się u nas coraz mniej ciekawie. Ma to swoje dobre strony - nie żal będzie umierać.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życie ze starszymi ludźmi uczy, że świat nie jest tylko fajny. Uczy cierpliwości, wyrozumiałości i odpowiedzialności za słabszych. Niezrozumiałe było dla mnie uzasadnienie dla tworzenia gimnazjów i oddzielanie dzieci młodszych od starszych.
      Zamiast uczyć empatii dla słabszych wygodniej było odseparować młodsze dzieci od starszych. Nie zawsze to co było kiedyś jest złe.
      Pozdrawiam.

      Usuń