poniedziałek, 21 marca 2016

Skojarzenia....

Wspaniały twierdzi, że niezbadane są drogi
moich skojarzeń, ja sama często dziwię się
jak jakiś obraz, zapach wywołuje w mojej
głowie ciąg skojarzeń wydawałoby się
absolutnie nie a propo.
Tak mam - czasem jest śmiesznie, czasem
tragicznie.
Dzisiaj tak mi się skojarzyło, zobaczyłam
konkurs tatuażu i poszło....
Zakonnica/habit  +  wojsko/mundur = brak tatuażu.

Moja babcia bardzo chciała, żebym została zakonnicą.
Jak każdy młody człowiek miałam okres wzmożenia
religijnego, biegałam na spotkania biblijne i może nawet
dałabym się uwieść, ale jedną z rzeczy, która mnie
powstrzymała, byłaby konieczność ciągłego chodzenia
w habicie.

Nie wyobrażałam sobie ubierania się codziennie w to samo
ubranie, chociaż przyznam się, że fazę na mundur miałam.
Nawet byłam na obozie PO (przysposobienia obronnego),
gdzie chodziłyśmy w mundurach i udawałyśmy żołnierki,
żołnierzyny, czy jakoś tak...

                           

Fajnie się bawiłam, trochę taka "Rzeczpospolita Babska".
Było szkolenie z zakresu łączności, jedna drużyna bab chowała
się za górką druga za inną górką pomiędzy nami rozciągnięty
był kabel, kręciłyśmy korbką łącznicy, klapki spadały przez
słuchawkę nic nie było słychać więc krzyczałyśmy
zza tych górek do siebie i tak nawiązywałyśmy łączność.

                 

Były marsze i śpiew.
"Witaj nam Polsko, myśmy są wojsko biało-czerwone".

Fajnie było tylko te mundury, jak w prawdziwym wojsku na terenie
koszar nie wolno było chodzić w cywilnym ubraniu.
Noszenie codziennie tego samego ubranka to jak chodzenie
w habicie, w moim przypadku odpada.
(Młodszym wyjaśniam, że obóz był darmowy, wysyłała szkoła,
zaangażowanym wyjaśniam, że na obozie nie zostałam zwerbowana
i zarejestrowana jako TW).

Zawsze miałam takie ciche marzenie, zrobić sobie tatuaż.
No może nie aż tak......

                         


Ale może tak.....

                                             


Siedzę oglądam jak ludzie się kują, jakie ładne kolorowe obrazki
pojawiają się na skórze i tak sobie myślę, że jednak nie, to nie dla mnie.
Nie mogłabym nosić na sobie cały czas tego samego malunku.
To trochę jak z habitem i mundurem niektórzy mówią, że z czasem
to się staje drugą skórą.
Może i tak, na młodej skórze fajnie wygląda, ale na tej obwisłej
raczej żałośnie.

                             


Patrzę na ten jak najbardziej dyskretny tatuaż i myślę, że zostanę na etapie marzeń.
Jakieś niespełnione marzenia trzeba mieć.

4 komentarze:

  1. Ojej, nigdy bym Cię o takie rozrywki w grzesznej młodości nie podejrzewała. Od małego byłam "kameralistką"- nawet kolonie letnie były dla mnie torturą i byłam na nich w życiu dwa razy- raz gdy szłam z I do II klasy podstawówki, drugi raz na jej
    zakończenie. Dla mnie masakra. Nie należałam do żadnej organizacji, w której wymagano ciągłego bycia w grupie, bo dla mnie 4 osoby naraz to już tłum, ale jeszcze do przeżycia. Tatuaż,kolczyki, piercing - nie podoba mi się- ani na kimś ani na mnie.Zakon, wojsko - toż to koszmar - nie tylko musisz być z kimś 24 razem na dobę ale nie możesz mieć nawet własnego zdania ani własnych myśli- to też nie dla mnie. I wiesz, ci co mnie znają "od zawsze" pojąć nie mogą, że od tylu lat jestem cały czas z tym samym facetem. Ja też nie wiem dlaczego:))))
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rodzice pracowali, babcia z którą mieszkaliśmy nie bardzo chciała się mną zajmować.
      Całe wakacje miałam zagospodarowane, zakłady pracy organizowały nieodpłatne kolonie, obozy więc wracałam do domu przepakować walizkę i w drogę.
      W latach siedemdziesiątych kolonie były nieźle dofinansowane. Zakład pracy taty był mały i dość rentowny, rodzice się znali i dzieci też w zasadzie jechało się jak z rodziną.
      Obóz PO zaliczyłam jak byłam w LO, też ze znajomymi.
      Miałam szczęście do wyjazdów, zawsze było fajnie i trochę wspomnień zostało.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  2. no cóż, jestem fanem sztuki tatuażu, co się przełożyło na sporo własnych... te plecki na focie fajne, ale moje już są w całości zajęte w innym stylu...
    minęły już czasy, gdy tatuaż kojarzony był z kryminalistą lub marynarzem, a kolczyk /u mężczyzny/ z Cyganem, piratem lub... gejem...
    piercing też lubię, choć wybiórczo... nie podobają mi się "tunele" w uszach oraz SYMETRYCZNE kolczyki na twarzy... czyli w środku nosa lub na środku wargi - nie, ale na bocznym płatku nosa lub niesymetrycznie na ustach - tak...
    sam jednak nie mam, jedynie kiedyś, kiedyś kółeczko w uchu, ale bardzo krótko... zdjąłem z przyczyn praktycznych, gdyż trenując kontaktowe sporty byłoby to co najmniej niepraktyczne, wręcz niezbyt bezpieczne...
    ...
    od wojska się wykręciłem za peerelu, a zakon nigdy nie pociągał...
    ale...
    kilka dni spędzone na odosobnieniu w klasztornym stylu jest niezłym zabiegiem higieny psychicznej, takie "spa" mózgu... ale w klimatach buddyjskich, bo choć generalnie jestem areligijny, to one są mi bardziej po drodze... korci mnie jednak kilka dni w Tyńcu... w sumie, to jaka to różnica, czy się śpiewa psalmy, czy mantry?... a czy w celi zakonnej praktykuję wtedy /przykładowo/ jogę czy kiwam się nad Torą to już moja sprawa, nikt mnie nie podejrzy...
    pozdrawiać :)...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tatuażu nie mam, ale grzeczny piercing czyli kolczyki owszem.
      Wbrew pozorom jestem samotnikiem wśród ludzi, zawsze byłam, ale lubię obserwować otoczenie.
      Dla mnie niezbędne "spa" dla mózgu to coroczny pobyt nad jeziorem wdzydzkim. Domek z widokiem na jezioro, Taras, stolik. krzesełko i może padać, wiać, prażyć słońce, obok w domku może trwać balanga...Wyłączam telefon, liczy się tylko widok i to, że przez tydzień nikt ode mnie nic nie chce.
      Dziwne, ale to mi starcza na cały rok.
      Pozdrawiam.

      Usuń