niedziela, 13 grudnia 2015

13 XII 1981 niedziela, tak jak byłoby to dziś...

Dzisiaj na obu moich blogach ta sama notka, bo to data dla mnie szczególna.


W tamtą sobotę postanowiliśmy się pobrać.
Wspaniały pojechał do domu.
Ostatni telefon od niego był w nocy.
Rano w niedziele chciałam zadzwonić i okazało się, że telefon jest głuchy.
Włączyliśmy TV, a tam Jaruzelski ogłasza "Stan Wojenny.
Mieszkałam w Gdańsku w  bardzo ciekawym miejscu.
Pomiędzy budynkami w których mieściły się najważniejsze instytucje
tamtego czasu.
W jednym było UB, w drugim Urząd Wojewódzki, w niedalekich
akademikach stacjonowało ZOMO, w okolicy była szkoła policyjna
i nie daleko Urząd Miejski.
Z okien kuchni mieliśmy widok na ulice, w oddali były widoczne
żurawie "Stoczni Gdańskiej", w której pracowała moja mama.
W czasie strajków i rozruchów widzieliśmy sceny, których nie da się
zapomnieć.
W czasie największego natężenia rozruchów ulicą pod naszymi
oknami szedł szpaler zomowców walących pałkami w tarcze,
zza ich pleców cywilni pracownicy UB strzelali gazem łzawiącym,
do demonstrantów i nie tylko, też do matki z dzieckiem, która wracała
do domu.
Podawaliśmy "naszym chłopakom"butelki z wodą do mycia rąk,
bo kto miał brudne ręce ten był podejrzany o rzucanie kamieniami.
Pamiętam jak leżeliśmy na podłodze, a przez okno wpadł pocisk
z gazem łzawiącym.
Pamiętam, obraz jak zomowcy katują chłopaka pod naszymi
oknami, moja mama stoi na oknie i krzyczy, a ja ściągam ja z okna.
Nasi odbili chłopaka, spalili policyjną Nyskę.
Pierwsze godziny stanu wojennego to było całkowite zaskoczenie,
godzina policyjna, jak to nie wolno wyjść wieczorem z domu?
Siedzimy wieczorem w kuchni jest po godzinie policyjnej, a pod oknem
przechodzi ktoś i gwiżdże, nagle pukanie do drzwi, chwila grozy,
tata otwiera.
Okazało się, że brat mamy dostał powołanie do wojska
i jako rekrut mógł chodzić po godzinie policyjnej, zgrywał twardziela.
Baliśmy się, bo poszła plotka, że wojska rosyjskie są w okolicznych lasach.
Ten okres to mieszanka strachu i szczęścia.
Pobraliśmy się w stanie wojennym w Styczniu.

                             

Kiedy jechaliśmy do ślubu naszych gości, którzy jechali za nami
skontrolował  patrol, przeszukali bagażniki.
W Pałacu Ślubów mogła być tylko najbliższa rodzina, było czterdzieści
osób, szampana nie było - był zakaz, ale byli cyganie.
Dzisiaj jest niedziela tak jak wtedy, wczoraj był pochód KOD, historia zatoczyła koło.

                                          Zadziwiona Kurodoma.

2 komentarze:

  1. stan wojenny przyspieszył ślub mojemu koledze... chodziło de facto o dodatkowy talon na ileś tam butelek alkoholu, który to alkohol potem wymienili na inne produkty...
    ...
    mam nieco wspominek ze stanu wojennego, także dość mocno przykrych, ale skoro o tych milszych akcentach mowa, to przypomniała mi się dziewczyna, z którą w tamtym czasie romansowałem... mieszkała kilka ulic dalej i cała zabawa polegała na tym, że musiałem się od niej wymykać rano, jeszcze w czasie godziny policyjnej, dopóki jej rodzice jeszcze spali /w przeciwnym wypadku byłaby afera/... miałem nieco sportu, adrenaliny porannej, okolica obfitowała w patrole, raz nawet była ostra pogoń, ale ani razu mnie po drodze nie złapano...
    pozdrawiać :)...

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniały jak wracał po spotkaniu do domu kolejką, załapał się na akcję zomowców którzy, wpadli do wagonu strzelili gazem łzawiącym.
    Brać padła na podłogę czołganiem do drzwi i chodu.
    Wpadł do nas załzawiony.
    Bywało, bywało.
    Alkohol można było zamienić na cukierki, albo kawę.
    Wspomnień czar.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń