sobota, 12 grudnia 2015

Jazda na sentymentach...

                                                    Syrena Meluzyna to już nie to.....
                                          

Popatrzyłam i przed oczami stanęła mi jak żywa scena kiedy tata
wjechał na podwórko nie na motorze, ale "samochodem" pt."Syrena 101".
Radość - nie będziemy mokli, dach nad głową, moc pod nogą.
Syrenka mocno używana, ale teraz będziemy radośnie pomykać na wakacje, na grzyby.

                                    

Syrenka jeździła tylko dzięki temu, że tata był mocno techniczny i w podróży
potrafił dokonać cudu i naprawić pozornie nienaprawialne
usterki (najczęściej pęknięty przegub).
Syrenka zardzewiała więc dostała nowy lakier, a ponieważ w międzyczasie
tata kupił Syrenkę 105, myśmy w prezencie ślubnym dostali
od taty samochód Syrenę 101.
Walory: pękające przeguby, niezsynchronizowana skrzynia biegów, nigdy nie działające wycieraczki, hałas, ruszanie z charakterystycznym dymnym purknięciem
i bagażnik pełen części zamiennych.
Wywieziona z dwójką dzieci do nowego domu na skraju miasta nie miałam wyjścia i jeździłam.
Przed każdą jazdą musiałam pamiętać o pojemniku z wodą do dolewania
do chłodnicy i drobnych na automat telefoniczny, żeby wezwać
ekipę ratującą "Tata + Wspaniały".
Kto jeździł Syrenką ten wie, że żadnego innego pojazdu tak się nie kochało i nienawidziło.
Pamiętam jak zjeżdżamy z jakiejś górki leje deszcz, wycieraczki przestają działać,
a Wspaniały modli się głośno, żeby tylko nikt nie chciał właśnie przechodzić przez ulicę
i nagle przez strugi deszczu widzi jak przechodzień rzuca dwie siaty i
ucieka przed sunącym siłą bezwładności pojazdem w kolorze "piasku pustyni"
(ani biały, ani żółty).
Pierwsza zimowa jazda, ślisko Wspaniały hamuje, zdziwienie samochód jedzie dalej.
O oponach zimowych nikt nie słyszał, hamulce z reguły działały tylko z przodu.
Wylądowaliśmy w krzakach nic się nie stało.
Szybko się nie jeździło granica to 70 na godzinę inaczej lakier by odpadł.
Albo jadę z dziećmi do rodziców nagle para spod maski.
Oczywiście zapomniałam pojemnika z wodą więc biorę butelkę dziecka wylewam mleko,
woda z kałuży do chłodnicy i jakoś się turlam.
Zmieniam biegi nagle chrup, łup przegub poszedł, uprzejmi panowie
pomagają mi zepchnąć "auto" na pobocze, szukanie automatu telefonicznego.
Z piskiem opon zajeżdża Syrena 105 "ekipa remontowa", specjalny przyrząd
do wymiany przegubów, remoncik i tak po trzech godzinach jadę dalej.
Kiedy podarowaliśmy naszą znienawidzoną ukochaną Syrenkę w prezencie
ślubnym koledze, płakałam widząc jak znika za zakrętem, żeby "uszczęśliwiać"
kolejnego właściciela.....
Patrzę na nowy projekt samochodu mojej młodości, łza wzruszenia
pojawia się w oku i wiem, że nie kupię, bo po pierwsze nie będzie mnie stać,
a po drugie to wydmuszka.
Wszystko będzie działać niezawodnie, może gdyby chociaż postarali się o to charakterystyczne dymne purknięcie przy ruszaniu ?

                                      

                               Tu jeszcze tatowa Syrenka 101 przed malowaniem, w kolorach
                               fabrycznych drzwi się otwierały w drugą stronę, autentyk z
                               białym dachem.
                               W tym bagażniku przyjechały kafelki do naszej łazienki, tą "Sarenką"
                               jeździły moje dzieci na wakacje, ach wspomnień czar......
                               

3 komentarze:

  1. Ja zaczekałam na 126p.Dostaliśmy (na talon)w maju, a ja w lipcu miałam rozwiązanie.
    Budziłam niemałą sensację zwłaszcza w czerwcu i lipcu- do dziś nie wiem jak ja się tam zmieściłam za kierownicą z tym brzuchem. W dniu odbioru, w drodze do domu rozpirzyła się zapinka od linki rozrusznika. Przez jakiś czas ruszałam na kij.
    Ale ogólnie to był dobry samochód, o ile się go zmieniało co 3 lata i tak robiliśmy.
    Nawet sobie nie wyobrażasz jaki był pojemny. I bez trudu robiło się nim po 3 tys.km miesięcznie.
    Gdy dostałam od ślubnego na urodziny fiata uno, a 126p sprzedawaliśmy, to niemal płakałam. Ale tak naprawdę to płakałam, gdy sprzedawałam uno- ja wprost kochałam tamten samochód i wytłukłam nim masę kilometrów.Bo był tylko mój, dlatego tak się do niego przywiązałam.
    Syrenką jechałam raz w życiu - dziwnie resorowany pojazd to był.
    Miłego,;)

    OdpowiedzUsuń
  2. W ciąży za kierownicą w maluchu? Podziwiam.
    "Malucha" też mieliśmy, jak jeździliśmy po towar do Warszawy,
    to wyjmowaliśmy przednie siedzenie to obok kierowcy i mała ciężarówka pomykała.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jak się wyjęło tylną kanapę, to się kładło na podłogę pół tuszy świni, nakrywało kocami i wtedy ja z dzieckiem siedziałam na niej. Przedni fotel wylatywał ze środka gdy jechaliśmy na wakacje.Przecież trzeba było te wszystkie bambetle potrzebna na dwa miesiące gdzieś upchnąć.Do bagażnika wchodziły tylko nasze buty.
      A gdy kiedyś z hurtowni wiozłam skóry, to aż ruszyć z miejsca nie mogłam.Musiałam jechać wolno, bo bałam się, że w razie czego nie zdołam z kolei zahamować nie rozwalając zawieszenia.Taaa, to były piękne dni.
      Miłego, ;)

      Usuń