środa, 16 grudnia 2015

Popierniczyłam jak co roku...

Głupio mi trochę, że tyle się dzieje w Polsce, Europie, na świecie i w kosmosie,
a ja spokojnie i monotonnie celebruję czas świąteczny.
Tłumaczyć się nie będę.
                
Pierniki upieczone wiszą i pachną.
Ci co mieli być obdarowani zostali obdarowani.
Pierników nigdy nie lukruję, podobają mi się takie jakie są.
A pachną.... szczególnie jak się wchodzi z mroźnego
dworu do domu.

                         

Pasztety zrobione zamrożone.
Pasztety to nasza rodzinna tradycja.
Dodatek do barszczu.
Wyjmuję z zamrażarki, odmrażam tylko tyle, żeby dało się pokroić.
Kroję tak jak makowiec, obtaczam w bułce tartej i jajku i obsmażam.
Pasztety maja największe wzięcie w czasie kolacji wigilijnej.


                             






                             

 
 
 
Uszka odhaczone w zamrażarce.



Gąski świątecznie przystrojone.


 

                                                     Ulubiony świecznik ubrany.

                                       
 
 
 
Teraz w imieniu Mikołaja ruszam zapełniać worek z prezentami, a potem to już
wyciszenie i spowolnienie.
Chociaż już od kilku lat świętuję spokojnie z przyjemnością i bez napinania się.
Najbardziej lubię te parę dni od wigilii do nowego roku, zawsze mam
wrażenie, że czas spowalnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz