Miałam sąsiadkę starszą o jedno pokolenie, z pokolenia dotkniętego wojną - była wojowniczką, z reguły w dobrej sprawie.
Zasadziła z przodu domu brzozę, brzoza urosła duża, taka Polska, swojska, ale brudziła, gubiła liście, pyliła.
Ja ją lubiłam - sąsiedzi z naprzeciwka nie.
Najpierw zbierali listki i wrzucali do ogródka winowajczyni, potem namawiali do egzekucji ściąć ją i posadzić iglaka, a moja ulubiona sąsiadka na to, jak chcę popatrzeć na iglaki to idę na cmentarz.
I tak walczyła o życie brzozy.
Sąsiadka umarła, brzoza coraz bardziej się pochylała i w końcu - ciach, szafot, egzekucja.
Ocaliłam pieniek stoi teraz u mnie i przypomina......
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz