niedziela, 25 października 2015

Wspomnienia jak lawa gorące...

Codziennie niezmiennie zajmuję się dwoma naszymi mamami - prababciami.
Jedna prababcia jest po wylewie słabo mówi i nie czyta, mieszka z nami.
Druga traci pamięć, ale jest jak na razie prababcią dochodzącą, pewnie wyląduje
niedługo w naszym wielopokoleniowym ulu.
Obie niedosłyszą. Jedna nosi aparat słuchowy, druga nie chce nosić,
(argument-nie będziesz ze mnie robić staruszki-o Światowidzie)
Prawie codziennie słyszę uwagi - znowu krzyczysz na babcie, o Światowidzie...
Ja nie krzyczę, ja głośno mówię, dostosowuję się.
Uważam, że mam duże umiejętności adaptacyjne do rzeczywistości,
która mnie otacza.
                         
                         
Bez tej umiejętności byłoby zwariować.


Ponieważ prababcie są u mnie prawie codziennie wymyślanie dla nich rozrywek
to sztuka sama w sobie.
Największa radość to wyjście, do jak największej świątyni konsumpcji,
koniecznie z McDonald's.
Tak więc jedziemy, przytwierdzam jedną do wózka, druga tupta obok
i tak dzielnie ciągniemy się po sklepie.
Co ja wezmę do ręki, każda prababcia musi też obejrzeć.
Czasami odrywam, którąś od jakiegoś słoiczka, który staje się przedmiotem
pożądania nie ze względu na zawartość, ale ze względu na wygląd.
Tak sobie myślę, że mogła bym założyć przedszkole dla "najstarszaków"?.
Jak już mam przetrenowane na dwóch, to chyba dałabym radę większej
gromadce.
Najczęściej jednak siedzimy w kuchni i gotujemy obiad, tzn ja gotuję, prababcie
wspominają. omawiają pogodę, licytują się która ma więcej tabletek do zjedzenia.
Ogólnie irytują, wkurzają, rozczulają, rozśmieszają.
Co chwilę pada pytanie, kiedy pojedziemy na cmentarz?
Prababcia słabo mówiąca powtarza, jarzyny, jarzyny, pomidor, pomidor, ja wiem,
ale nie umiem powiedzieć.
Prababcia słabo pamiętająca siedzi i pisze, zapisuje wszystko, o której przyszła,
co zjadła, o której zjadła tabletkę.
Ot taka codzienna rutynka.

                
To moja prababcia kuchenna pilnująca podręcznej łyżki do mieszania w garnku.
(też przywleczona z wygrzebków)

Parę dni temu na wygrzebkach (wygrzebki - pan z graciarnią na rynku) dostrzegłam co?
ano projektor do wyświetlania slajdów (to takie zdjęcia nie wywoływane na odbitce tylko wyświetlane z kliszy na ekran). Potargowałam się z panem i przytargałam do domu.

                             

Ekran od dziedziczony po tacie mam.
Urządzę seans wspomnień.
Sobie już urządziłam, trochę się wzruszyłam, te stare urządzenia posiadają magię.
W łazience mam stary magnetofon, jak się kąpię to puszczam Cohena.
To nic, że taśma trochę wyciągnięta spowalnia i lekko zawodzi, mi to nie przeszkadza.
                           
                                                   "Tańczmy po miłości kres"




2 komentarze:

  1. Młoda już nie jestem, ale panicznie boję się właśnie takiego stanu gdy już wszystko "wysiada" a serce nadal mocne.Ciągle nie mogę pojąć słów modlitwy "od nagłej śmierci racz nas zbawić Panie". Ja , choć baaardzo daleko od kościoła stoję, modlę się o to, by dane mi było uniknąć tej całkowitej degrendolady ciała i umysłu i odejść w "przyzwoitym" jeszcze stanie.
    Mam w domu kilka setek slajdów- powinnam kupić skaner, który je przegrywa na kompa, ale jakoś ciągle są pilniejsze sprawy.
    Jesteś na najlepszej drodze do założenia domu "spokojnej starości", bo biorąc pod uwagę dobro staruszek, to zawsze lepsze są małe placówki a nie duże.
    Jesteś naprawdę nadzwyczajna, nie żartuję.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najtrudniejsze w tym wszystkim jest to, że wraz ze starzeniem się rodziców zamieniamy się rolami. Teraz ja jestem "rodzicem". Ja decyduję, załatwiam sprawy, dbam o higienę i dietę, towarzyszę podczas wizyt u lekarza.
      Gdzieś przeczytałam, że "starość to powrót do dzieciństwa bez nadziei".
      Dziecko robi postępy, starszy człowiek nie.
      Bezradność starości jest gorsza od nagłej i niespodziewanej.
      Pozdrawiam.

      Usuń