piątek, 6 listopada 2015

Podwórko instytucja zapomniana...

Pamiętam swoje podwórko, trzepak, śmietnik i grupę dzieciaków.
Często zwisałam z trzepaka głową w dół trenowałam mięśnie,
odwagę i sprawność.
Zaraz po przyjściu ze szkoły teczka w kąt i podwórko.
Graliśmy w palanta, dwa ognie, chowanego, graliśmy w kapsle.
Bawiliśmy się w restauracje, muzeum, Indian.
Poddawaliśmy się przywódcy by za chwilę kogoś innego mianować.
Zakochiwaliśmy się i odkochiwaliśmy, jednych się lubiło, innych mniej.
Byli dręczyciele i były ofiary, zawiązywało się frakcje i układy.
Jak ktoś przeginał udawaliśmy się do instancji wyższej czyli rodziców.
Społeczeństwo starszych było społeczeństwem wychowującym
i nie bało się zwrócić uwagi dzieciom lub młodzieży.
Jak ktoś miał resoraka albo fajną piłkę, albo lepsze sanki to był gość.
Jednym słowem ćwiczyliśmy stosunki społeczne w podwórkowym
mikroświecie.
Trochę idealizuje, ale w ogólnym zarysie tak to wyglądało.
Grupa rówieśnicza jest potrzebna na pewnym etapie jak powietrze.
Co mamy w zamian osamotnione jednostki zapatrzone w migający
ekran.
Namiastkę stosunków międzyludzkich podczas wspólnej
gry online, albo bezosobowej gadki za pośrednictwem mediów
"społecznościowych".
W wakacje w zasadzie pojawiałam się w domu w celu przepakowania
walizki.
Kolonie z zakładu pracy taty, potem mamy.
Kolonie trwały trzy tygodnie trzeba było znaleźć się w grupie
nowych dzieciaków, zawiązać nowe znajomości poradzić sobie.
Socjalizm był złem, ale były i dobre strony.
Nie każdego stać żeby płacić za obozy i kolonie, które wypełniły
by całe wakacje młodym ludziom.
Wiem czasy się zmieniają, ale ćwiczenie bycia w społeczeństwie
żywym, a nie wirtualnym, umiejętność zawiązywania przyjaźni
w końcu umiejętność oceniania i eliminowania ze swojego 
otoczenia ludzi toksycznych i szkodzących nam można wyćwiczyć
tylko w realu.

                         
                               To się nie wrati - rozumiem, przyjmuję, ale nic w zastępstwie
                               nie widzę.

2 komentarze:

  1. W podwórkowym wieku chorowałam, więc zamiast podwórka były spacery za rączkę po parku.Nie wolno mi było biegać, skakać, czyli męczyć się i musiałam unikać słońca. Na kolonii byłam raz i były to kolonie szkolne. Masakra, jak dla mnie.
    Teraz dzieciaki siedzą obok siebie, każde z komórką i jest cicho- cały czas stukają w klawisze.
    Ale na naszym osiedlu jest świetny plac zabaw i tam zawsze jest pełno. Poza tym mają dobre boisko i też tam się kręcą.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak u mnie też są place zabaw ogrodzone na których pod okiem rodziców
    dzieci się bawią. Chodziło mi oto, że my szaleliśmy bez oka rodziców
    Nie wiem czy mniej było zagrożeń, czy rodzice mniej odpowiedzialni, ale
    dawali nam bardzo dużo swobody.
    Ja sama nie miałam już tyle odwagi w stosunku do własnych dzieci.
    Może to wpływ mediów, które każdy przypadek nieszczęścia nagłaśniają
    i pokazują.
    Kolonie na które jeździłam organizowały zakłady pracy, rodzice się znali
    dzieci trochę też z imprez choinkowych. W trakcie kolonii zawsze był delegacja
    rodziców którzy sprawdzali czy dzieciaki są zadowolone.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń